sobota, 10 listopada 2018

                                                                 DONBAS

W KRAINIE WIECZNEJ ILUZJI

Filmy Siergieja Łoźnicy są smoliste, a  wizja rzeczywistości jest gęsto pesymistyczna. Donbas jawić się miał na tle wcześniejszych obrazów jako film niemal pogodny. Komedia to za mocne słowo, ale dawka humoru i epizodyczna struktura miały nadać mu fakturę lekkości. Srogo się jednak zawiodłem. Powstał film głęboko przygnębiający. Łoźnicy udało się coś, co nie jest łatwe- groteskowa wizja wojny buduje absurdalny obraz świata, który być może zwiastuje apokalipsę. Duża część recenzji powołuje się na dokumentalne korzenie reżysera i rzeczywiście ukraiński twórca operuje dokumentalnym stylem oraz ziarnistą fakturą. Dokumentalny styl, współtworzony przez operatora Olega Mutu,  jednak mocno naznaczony jest groteską. Donbas to swoisty „Paragraf 22” przefiltrowany przez europejski humor rodem z „Undergroundu” Kusturicy.

Loźnica daje nam łąńcuszek trzynastu luźno powiązanych migawek z regionu Donbasu we wschodniej Ukrainie, który graniczy z Rosją. Konflikt toczący się tam od 2014 roku spowodował skrajne zamieszanie. Różne gangi kryminalne, które walczyły z lokalnymi oddziałami rosyjskimi i ukraińską regularną armią, stworzyły świat zamętu i chaosu- świat oszalały. I ten świat postanowił nam reżyser pokazać ze wszystkich możliwych punktów widzenia. Rzucić światło na to, w jaki sposób wojna wywarła wpływ na życie i na wrażliwość cywilów uwikłanych w ten koszmar. Całość składa się na zimny, brzydki obraz społeczności poobijanej i skorumpowanej przez dziesięciolecia brutalnego rządu, a po nim paramilitarnej wojny gangów. Sam Loźnica podsumowuje to jako "stopniową degradację ludności cywilnej”, bo tak naprawdę zabiera nas w podróż przez poszczególne kręgi tamtejszego piekła, gdzie zasady moralne przestały mieć znaczenie, a ludzie poczuli, że mogą wszystko. Dlatego w Donbasie nie ma jednego głównego bohatera, sportretowane zostało  całe społeczeństwo.


Człowiek nie brzmi tu dumnie. Ukraiński twórca nie buduje przestrzeni współczucia dla ofiar. Owszem ukazuje strach, nędzę życia, bezradność mieszkańców, ale w ludziach dominują jednak inne emocje. Z jednej strony świat Donbasu to świat przerażająco szary, pusty, pozbawiony wyższych racji. Czujemy jak ten świat się rozpada, ale ludzie nawet tego nie zauważają - przyzwyczaili się. Niemoc, bezruch, apatia to jeden z obrazów tej wojny. To wyrażają twarze podróżnych w autobusie czy mieszkańców bunkrów- zawieszeni w próżni po prostu trwają. Z drugiej strony otrzymujemy obraz beneficjentów nowego systemu, który cechuje korupcja i brak jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego. Kradną wszyscy i wszystko, w biały dzień, w majestacie prawa. Świetnie to ilustruje historia skradzionego samochodu, który milicja odzyskuje tylko po to, by”legalnie” skonfiskować go na swoje (czyli prywatne) potrzeby. Motywują to dobrem narodu, patriotycznym poświęceniem. Propagandowa walka o ojczyznę pozwala im człowieka upodlić i upokorzyć.

Bardzo ciekawie ukazuje twórca 'Łagodnej” same działania wojenne. Wojna się toczy nawet nie tyle w tle, co jakby poza przestrzenią. Wojennych działań w zasadzie nie ma. Żołnierze ukazywani są głównie jako strażnicy na przejściach granicznych i to z reguły w konwencji groteskowej. Przymilne żebranie o jedzenie podczas sprawdzania pasażerów autobusu, niedziałający system komputerowy uniemożliwiający sprawdzenie dokumentów czy pozowanie do zdjęć zagranicznego dziennikarza mają posmak groteski. Obrazy te ukazują chaos, indolencję, może nawet głupotę, a na pewno prymitywizm wojennej machiny. Świat wojskowych jawi się czasem marionetkowo, czasem operetkowo. Ale tym bardziej atakują widzów sceny śmierci. Nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, pojawiają się pociski i sieją zniszczenie. Te sceny Łoźnica buduje w sposób reportażowy, chłodny, bez patosu i dramaturgii. Jednocześnie czyni nas nie tylko obserwatorami, ale też uczestnikami (w jednej ze scen wybuch trafia niemal w ekran). Mamy wrażenie bycia tam. Śmierć dotyka tu cywilów i jest to śmierć absurdalna, pozbawiona znamion działań wojennych. Nie wiemy, kto strzela, do kogo i w jakim celu. Po prostu pociski padają znikąd (w rzeczywistości widzimy wyrzutnie rakietowe stojące sobie gdzieś w polu, jak gdyby nic). Żadnego sensu, żadnego okrucieństwa, żadnej walki.Po prostu trupy wokół autobusu i tyle. Tak wygląda dzisiaj wojna- pozbawiona heroizmu, wizualnej grozy, majestatyczności, egzystencjalnych prawd.


 
Wojna niszczy i degraduje, ale dla mieszkańców Noworosji jest sposobem na stworzenie nowego wspaniałego świata. Oczywiście tytuł powieści Huxleya brzmi tu nie tylko złowieszczo, ale i absurdalnie. Nowy w rzeczywistości oznacza powrót do rosyjskich wzorów z czasów Stalina tylko w wersji karykaturalnej. Co nie oznacza, że mniej groźnej. Otrzymujemy zjadliwy portret społeczeństwa, w którym interakcja między ludźmi schodzi na poziom barbarzyństwa zgodny przynajmniej z czasami średniowiecznymi. To świat pozbawiony wyższych wartości, pozbawiony duchowości. Jałowa ziemia, jak widział Rosję choćby Grudziński w „Innym świecie”. Świat naznaczony pustką. Sfery sacrum tu brak, albo zostaje zaprzęgnięta do działań wojennych jak w segmencie, w którym praworządni obywatele przywożą urzędnikowi świętą ikonę, by wzmocnić ducha patriotyzmu i nadać duchową rangę nowemu państwu. W tym kontekście czkawką odbija się scena teoretycznie najśmieszniejsza- scena ślubu. Przaśna, kiczowata, prostacka uroczystość, ukazana w krzywym zwierciadle, znamionuje coś przerażającego. Powstanie nowej świeckiej tradycji, która ma sankcjonować dziwny, wynaturzony polityczny twór, barbarzyńskie społeczeństwo, gdzie życzy się narodzin syna z bronią w ręku.

Ukraińcy, skażeni przez bolszewickie wzorce, które tak naprawdę nigdy się nie zmieniły, tworzą świat dobrze im znany, w którym czują się swojsko. Jak podkreślał reżyser w licznych wywiadach- tu wszystko nasączone jest ideologią z czasów Stalina. To zawsze było społeczeństwo poddańcze, które nie dojrzało jeszcze do demokracji, nie rozumie jej, nie zrozumie idei konstytucji, prawa własności, praw człowieka. Rosyjska ingerencja oparta na przemocy, hipokryzji, niesprawiedliwości i braku szacunku dla podstawowych wartości zaowocowała wojną domową, która wyjątkowo mocno dała efekt polaryzacji ukraińskiego społeczeństwa. To świat czarno- biały, w którym musisz opowiedzieć się po czyjejś stronie. To świat, w którym nie możesz normalnie żyć. Jeśli nie walczysz po stronie separatystów jesteś w najlepszym razie tchórzem, w najgorszym - faszystą. W zasadzie faszystą zostaje każdy, kto myśli inaczej - na jakiejkolwiek płaszczyźnie.

To świat chaosu, braku życzliwości, to świat, który degraduje swoich obywateli. Bohaterowie Donbasu mają wspólne emocje - gorycz, gniew, nienawiść. I chętnie wykorzystują je. Obrazów upokarzania ludzi nie brakuje. Wiadro gówna wylane na głowę, rozbieranie ludzi do naga, naśmiewanie się. Najbardziej wstrząsająca sekwencja skupia się na schwytanym ukraińskim żołnierzu przykutym kajdankami do ulicznej latarni. Przechodnie urządzają sobie z niego widowisko, zaczynają upadlać, bić, a w końcu tworzą przestrzeń do samosądu. Donbas pokazuje, jak łatwo stworzyć nienawiść, jak łatwo można doprowadzić ludzi do nieludzkich czynów, jak szybko można zmienić zwyczajnych ludzi w gniewny tłum. W tym świecie zaciera się granica między normalnością a absurdem, między katem a ofiarą. Być może najlepiej pokazuje to pierwsza scena filmu. Sekwencja ta przedstawia grupę obywateli, którzy stają się częścią fikcyjnego dokumentu, w którym zwykli obywatele stają się aktorami. Za tym nie stoi strach, nawet pieniądze, a tym bardziej ideologiczna wiara. Udało się stworzyć świat jak z Orwella, które tak ogłupiło swoich obywateli, że przekraczają granice przyzwoitości bezwiednie. Zanika w tym świecie istota człowieczeństwa. Więzy łączące ludzi zostały zniszczone, spustoszone przez samolubstwo lub zwykłe wyczerpanie. Wojna zabija porządek społeczny, a obojętność unosi się nad spaloną krainą ohydnych istot, których dusze skurczyły się. Nikt nie wychodzi czysty z tego świata.

 
Najciekawszy jednak trop wiąże się z motywem gry i maskarady. Wspomniana pierwsza sekwencja konstruuje od początku świat teatru, w którym to, co bierzemy za prawdę, jest tylko inscenizacją. Motyw ten funkcjonuje niemal w każdym segmencie. Tu wszystko jest wystawione na widok publiczny. Ważnym elementem staje się obiektyw telefonu komórkowego, który nie tyle jednak rejestruje rzeczywistość, co ją współtworzy. Widowisko musi trwać, bo współczesny homo sovieticus ma potrzebę bycia oszukiwanym. Jak w scenie w szpitalu, gdzie urzędnik ( miejscowy gangster?) oprowadza strajkujący personel i pacjentów po gabinecie lekarskim pełnym zagranicznych dóbr, które zostały zawłaszczone. Pokazuje towar, który sam kradnie. Absurdalność sceny wzmacnia naiwność „widzów” tej maskarady. Nikt nie protestuje, nikt się nie pyta, kiedy ich potrzeba fikcji zostaje zaspokojona, rozchodzą się. Świat Donbasu to świat półprawd, ćwierćprawd i fałszywych prawd. Tym mocniej wybrzmiewa ostatnia sekwencja, która nawiązując do pierwszej nie tylko tworzy klamrę, ale sprawia wrażenie fatalistycznego kręgu, z którego nie można się wyrwać. Aktorzy, odgrywający świadków wojny, zostają zdemaskowani, czyli po prostu zabici, by stworzyć - już w wersji martwej- kolejny fikcyjny poziom. Na scenie pojawiają się nowi aktorzy, którzy tworzą kolejną fałszywa wiadomość. Oglądamy ostatnie ujęcia z dalekiej perspektywy. Plan ogólny i nieruchoma kamera ma według krytyków zbudować  dokumentalny punkt widzenia i obiektywizm  ukraińskiego reżysera. Osobiście mam odmienny pogląd. Dystans spojrzenia kontrastuje z grozą obrazów i ją potęgują. I sytuują widza w pozycji kogoś, kto może się tylko przyglądać, ale nie może nic zrobić. I nie ma tu miejsca na chwilę oddechu, bo jesteśmy przecież w punkcie wyjścia, a spektakl musi trwać
 
Przerażający to świat. Kiedy jedna maska opada, pojawia się nie prawdziwa twarz, tylko kolejna maska. A my tkwimy w tym świecie, święcie przekonani, że jesteśmy tylko widzami. Ale granica między widownią a sceną już dawno została zatarta. I tę prawdę - egzystencjalną - Donbas nam przypomina. I Łoznica nie pozwala nam na chwilę oddechu, bo jesteśmy w pewnym sensie w punkcie wyjścia.

T.M.