sobota, 19 października 2019

                                                          BÓL I BLASK

 
Twórcy filmów autorskich budując swoje fabuły, często czerpią z osobistych doświadczeń. Filmem, który świetnie ilustruje ten proces, jest słynne "8 i pół" Felliniego. Ból i blask Pedro Almodovara idzie właśnie tą drogą. Oglądając jednak takie obrazy zastanawiamy się, czy to, co widzimy, nie jest nazbyt osobiste, zbytnio skoncentrowane na ego autora, jeśli nie powiedzieć ekshibicjonistyczne. Stawia nas bowiem w pozycji podglądacza. Z drugiej strony w sztuce o to chodzi, by zajrzeć w głąb duszy, odkryć podświadomość twórcy, dotknąć intymnych strun. I Almodovar to czyni.

Twórca "Porozmawiaj z nią" nigdy nie stronił od opowiadania własnych historii, szczególnie o kobietach w jego życiu. Filmy najmocniej nasycone autobiograficzną nutą to "Prawo pożądania" i "Złe wychowanie", stąd Ból i blask można potraktować jako dopięcie swoistej trylogii. A obsadzenie w roli samego siebie Banderasa, który w filmie nazywa się Salvador Mallo (ukryta aluzja do swojego nazwiska), łączy- zanim jeszcze zaczniemy film oglądać -świat fikcji i rzeczywistości w ciekawy sposób, biorąc pod uwagę, jak często obaj pracowali razem. Autobiograficznych elementów w samym filmie nie brakuje, ale najbardziej widoczne są właśnie w nietypowej jak na siebie roli Banderasa. Naznaczony grzywą posiwiałych włosów i z charakterystyczną brodą, aktor nosi na sobie nawet stroje, które należą do reżysera- z charakterystyczną zieloną kurtką na czele. Zresztą mieszkanie Mallo to prawdziwe lokum Almodovara. Takich smaczków w filmie nie brakuje, ale stopień prawdziwości lub fikcji nie ma determinującego znaczenia. Na przykład trudne uzależnienie od narkotyków, wszechobecne w filmie, jest czymś, czego akurat reżyser "Volver" nigdy nie doznał. Także moment śmierci matki reżysera został zmieniony, a z retrospekcji dotyczących dzieciństwa zniknęło rodzeństwo Almodóvara. W tym swoistym rytuale artystycznej pewności siebie wszystko wydaje się dozwolone. Istotne wydaje się, że Almodovar nigdy wcześniej nie dotarł do punktu, który byłby tak wzruszający i artystycznie doskonały. Wynika to głównie z tego, że stawia się w centrum opowieści nie jako obserwator czy swoista pamięć filmowa, ale jako bohater. Potrzebne było ogromne zaufanie między scenarzystą, reżyserem i głównym aktorem, aby pokazać na ekranie coś, co jest tak osobiste, a nie staje się nazbyt narcystyczne czy samolubne.


Główny bohater Salvador, którego imię sarkastycznie oznacza „wybawiciel”, jest starzejącym się twórcą filmowym. Wciąż cieszy się uznaniem i szacunkiem, ale jego życie namacalnie naznaczone jest poczuciem niespełnienia. Salvador stroni od świata zewnętrznego i bardzo chroni swoją prywatność. Jego życie osobiste i towarzyskie jest zredukowane do minimum. Trawi go niezdolność do kontynuowania pasji kręcenia filmów, jak i miłości. Życie Salvadora zostało zdefiniowane głównie przez ból fizyczny. Niekończąca się lista chorób układu oddechowego, alergii, urazów i innych dolegliwości zrujnowały jego ciało, a blizny na jego torsie symbolicznie stają się zapisem przeszłości pełnej bólu. Nie pomaga mu również cały szereg dolegliwości psychicznych jak depresja, lęk, bezsenność, napady paniki, które zespolone z namacalnym cierpieniem przygniatają go swoim ciężarem. Film umieszcza swojego bohatera na skraju przepaści. Wydaje się, że ze wszystkich marzeń i pragnień młodości już prawie nic nie zostało. Zapytany o to, co robi, kiedy nie tworzy, uroczyście odpowiada: „myślę, że żyję”. Kiedy więc rozpada się wokół niego przeszłość i teraźniejszość, kiedy wydaje się, że nieodwracalnie kończy się jego historia, naturalna wydaje się refleksja nad wyborami, których dokonał w życiu.

Wtedy właśnie przychodzi telefon z prestiżowego centrum filmowego w Madrycie. Propozycja uroczystego seansu odrestaurowanej kopii jego głośnego filmu sprzed trzydziestu lat skłania go do spotkania z dawnym przyjacielem Alberto Crespo. Panowie nie rozmawiali ze sobą od czasu premiery. Jak to ujął Mallo- nienawidził sposobu, w jaki tamten grał postać głównego bohatera. Po wielu latach zmienił nastawienie do jego sposobu gry, postanowił więc wziąć udział w premierze, a to prowadzi do niełatwego, ale pojednania. A spotkania z Crespo wprowadzają Salvadora do świata heroiny. Almodovar jak zwykle jest jednak przewrotny, bo być może ukazał najbardziej beztroskie użycie heroiny, jakie kiedykolwiek zostało zarejestrowane na taśmie filmowej.


Heroina bowiem zabiera go w podróż po krainie dzieciństwa- do spania na dworcu kolejowym, zabawy nad rzeką, życia w bielonej jaskini wraz z matką (granej wspaniale przez Penelope Cruz). Salvador przypomina sobie z naturalną radością kluczowe momenty z dzieciństwa- np naukę pisania, której udzielał młodemu przystojnemu robotnikowi, kreując w ten sposób pierwsze erotyczne pragnienia bohatera. Widzimy, jak rozwija się pasja Salvadora do literatury czy jak bawi się w kolorowych przestrzeniach prowizorycznego domu swojej matki. (to nie przypadek, że obecnie jego mieszkanie wygląda kolorowo jak z artystycznego katalogu). Dzieciństwo, które ma miejsce w wiosce Walencja w latach 60 XX wieku, jest nie tylko bukoliczne, ale także artystycznie kreacyjne.

Salvador wędruje więc od przeszłości do teraźniejszości - i odwrotnie. Jak się więc domyślamy historia jest opowiadana w sposób nieliniowy, z licznymi retrospekcjami. Dla niektórych więc ostatnie dzieło Almodovara może mieć charakter zbyt epizodyczny i rzeczywiście trudno dostrzec klasycznie pojętą fabułę. Ale właśnie taka struktura w filmie idealnie się sprawdza. Uwodzicielski jest sposób, w jaki reżyser odwzorowuje ruch myśli, tworząc płynny splot między historią idącą naprzód a bogatszą, bardziej świetlaną przeszłością. Almodovar stosuje efekt kalejdoskopu, porusza się po życiu Mallo i jego przeszłości w sposób nieoczywisty, nie zawsze łącząc ze sobą punkty czasowe. Opiera to się bowiem na refleksji i introspekcji. To przedmioty, dźwięki, sytuacje określają, w jaki sposób dryfuje po swoim życiu. To swoiste teatrum, w którym wibruje pamięć artysty. A wynik, który śledzimy na ekranie, jest odurzający.

Dzięki takiej strukturze opowieści film staje się intrygującym studium postaci Salvadora. Od samego początku kluczową figurą, kreująca jego osobowość, jest matka, obecna w jego życiu cały czas. Jawi się jako silna osobowość, twarda, czasem przytłaczająca, ale czuła i wyrozumiała. Surowa, ale sumiennie oddana swojemu synowi. Nauczyła go wszystkiego i niczego przed nim nie ukrywała, nawet bolesnych prawd. Ciekawym aspektem wydaje się, iż przy całej prostocie i praktycyzmie, to ona swoją kreatywnością, temperamentem i pomysłowością ukształtowała wrażliwość syna. Być może za daleko to idący wniosek, że uczyniła go artystą, ale na pewno była źródłem jego artystycznych aspiracji. Uczyniła go także człowiekiem, choć często jego drogi życiowe były sprzeczne z jej oczekiwaniem. Udało się Almodovarowi oddać złożoność tej postaci, ale też po prostu posmakować ją, a to dzięki grze aktorek. Penelope Cruz wnosi do tej postaci żywiołowość, energię, tytułowy blask. Aktorka wygląda tak jakby została wyjęta z wcześniejszych filmów hiszpańskiego reżysera, jest piękna w swej prostocie. Julieta Serrano to wcielenie dojrzałości, spokoju, wyważenia i mądrości. Oba portrety są niesamowicie piękne oraz pozbawione - niemal zawsze obecnej w poprzednich filmach- ironii.


Spotkanie z Alberto Crespo to jednak nie tylko możliwość sięgnięcia do dzieciństwa. Aktor natrafia w komputerze Salvadora na tekst literacki będący swoistą spowiedzią reżysera. Historia dawnej miłości w oparach heroiny owocuje najpierw spektaklem teatralnym, a potem spotkaniem z Federico, byłym kochankiem reżysera. Scena, którą Banderas dzieli z Leonardo Sbaraglia, jest cierpliwie skonstruowana i intymnie wyważona. I bardzo poruszająca- czerpie głęboko ze studni bólu, tkliwości, żalu, namiętności i tęsknoty. Ich rozmowa nie jest napięta i konfrontacyjna, ale raczej ciepła, a nawet zmysłowa. Scena trwająca kilka minut skupia w sobie kilkadziesiąt lat utraconych emocji. Łzy, śmiech, frustracje, żale, zagojone rany i przemilczenia. To wysublimowana, szczera, wspaniale zagrana i pięknie napisana wymiana emocji między dwoma mężczyznami w średnim wieku, którzy dopiero teraz, lata później, czują się w stanie wyznać pragnienie, które zostało w nich pochowane. Scena kończy się, gdy Salvador uśmiecha się po raz pierwszy i ostatni.

Wszystkie te spotkania, powroty, wspomnienia budują postać głównego bohatera, tak wspaniale zagranego przez Banderasa. Jest w pełni zrealizowaną, emocjonalnie złożoną postacią. Aktor bez trudu przywołuje szereg emocji, od bezbronności i wściekłości z powodu podeszłego wieku, przez pożądliwe wspomnienie wczesnej miłości, po uwielbienie matki. Nigdy wcześniej Banderas nie wydawał się tak bezbronny, szary i kruchy. Jak wspominał w wywiadach- musiał w sobie najpierw "zabić" Banderasa. Nękany wątpliwościami i zjadany przez ból jest niemal wzruszający w swoim procesie starzenia. Aktor idealnie oddaje postać smutnego, samotnego, wyczerpanego człowieka, naznaczonego twórczym paraliżem, jak i pokiereszowanego bólem, który narasta przez całe życie i wciąż wraca, aby zebrać gorzkie żniwo. Jego dyscyplina aktorska jest mistrzowska, ilustruje powściągliwą naturę postaci, która nawet wyrażając swoje smutki, stara się traktować je jako coś nieuniknionego. Pozbawiony swojej charyzmy, pewności siebie, Banderas jednocześnie jest bardzo wyrazisty. Jego oczy skrywają pod maską melancholii i żalu pasję i piękno. Wielokrotnie udaje mu się nadać bohaterowi delikatność jak choćby w scenie, kiedy głaszcze nogi starej matki.


Almodóvar traktuje Salvadora czule, ale go nie rozpieszcza, nie wyśmiewa samego siebie, nie potępia, ale też nie beatyfikuje. Reżyser maluje portret mężczyzny w kryzysie, idąc drogą zrozumienia i akceptacji zmienności ludzkiego cierpienia. Wykorzystuje archetyp jako podstawę do opracowania bohatera, który jest bardzo ludzki i ma wiele powodów, by przejść przez szczególnie trudny okres swojego życia. Tworzy postać intrygującą -zarówno w kontekście bycia artystą, jak i bycia człowiekiem. Ważne dla całości wydają się sceny początkowe. Obserwujemy bohatera zanurzonego w basenie. Ciało naznaczone jest długą blizną. Unosi się w wodzie, całkowicie oddzielone od świata zewnętrznego, całkowicie wolne i lekkie. Podróż do dzieciństwa rozpoczyna się właśnie w tym momencie, woda staje się więc nośnikiem wspomnień, tunelem, ale też po freudowsku powrotem do łona matki, co potwierdza obraz domu jako jaskini. Salvador zostaje zabrany do miejsca, które pozwala mu zrozumieć stan, w którym się znajduje obecnie. Ten świat go ukształtował, naznaczył, zbudował jego emocjonalność, seksualność, wrażliwość artystyczną.

Mallo jako mężczyzna przełamany latami niezgłębionego bólu fizycznego i tęsknoty za utraconą miłością stopniowo godzi się ze swoją przeszłością oraz z ludźmi, którzy byli częścią jego życia osobistego i zawodowego. Musi spotkać się ponownie z kimś, kogo naprawdę kochał, ale musiał odejść ze względu na nałóg; musi spotkać się z aktorem, z którym się nie dogadywał, bez względu na to, jak dobrze tamten odgrywał jego scenariusze; i musi ponownie zobaczyć się z matką, przynajmniej symbolicznie, aby zaakceptować wpływ, jaki miała na niego, choć nie był dla niej idealnym synem. 
 

Ten portret artysty i człowieka otrzymuje wspaniałą oprawę. Operator José Luis Alcaine wnosi swoimi zdjęciami niesamowitą plastyczność do niemal każdej sceny, od spalonych słońcem cegieł w jaskini z dzieciństwa, po olśniewające kolory obecne w jego domu, w którym mieszka teraz dorosły Salvador. Wszystko to akcentowane przez kostiumy zaprojektowane przez Paolę Torres -choćby jasnozieloną skórzaną kurtkę Salvadora, która ubiera podczas kulminacyjnej sceny. "Ból i blask" zachowuje barwną estetykę poprzednich dzieł Almodóvara. Paleta kolorów filmu jest zazwyczaj odważna i wyrazista w nasyconych czerwieniach i czerniach, a powracające błyski jasnoniebieskiej wody stają się swoistym lejtmotywem. Współpraca scenografów i Almodóvara owocuje paletą kolorów, która emanuje pasją i energią. Kolory jednak mają w filmie swoje miejsce. Dzieciństwo mocno naznaczone jest bielą, podobnie jak niebieskim Choć i tu potrafi przełamać schemat, komplikując symbolikę kolorystyczną białym proszkiem heroiny w skrytce Salvadora. Bukoliczność i czystość dzieciństwa zostaje zestawiona z intensywnymi kolorami -czerwień i pomarańcz w apartamencie reżysera sygnalizują pasję i seksualność, ale także obrazują ból bohatera. Ale jeśli nawet odrzucimy symbolikę, kolory w filmie porywają wizualnie- - wiszące lampy w mandarynkowym i turkusowym kolorze, obicia mebli, mozaikowe ściany, jaskrawo pomalowane drzwi, bordowy golf Salvadore na tle tapety- można by wymieniać w nieskończoność. Tu nawet zieleń drzew wydaje się namalowana pędzlem Almodovara. Jego kolory są nie tylko środkiem pobudzającym, ale i źródłem energii. Zajmują oczy, rozgrzewają emocje. Wszystko w "Bólu i blasku" jest przebudzone i żywe. To najmniej stonowany film opowiadający o jesieni egzystencji, bowiem zdjęcia Alcaine'a ukazują celebrację koloru jako paliwa życia. Kadrowanie sprawia zresztą wrażenie jakby każda klatka była obrazem.

"Ból i blask" to film wielu przyjemności: letnie światło, które oświetla Hiacyntę; czułość ponownego połączenia Salwadora z byłym kochankiem Federico po trzydziestu latach; zachwyt na twarzy małego Salvadora, gdy jest pochłonięty czytaniem książki Françoise Sagan, i zachwyt dojrzałego mężczyzny, kiedy przegląda pudełko pamiątek i spotyka staromodne drewniane jajko do cerowania. Siłę artystyczną ma również muzyka, która, podobnie jak narkotyk, staje się wehikułem czasu. Formalnie film osiąga więc poziom doskonałości. W delikatnym dotyku Almodóvara jest zmysłowe piękno i mimo skomplikowanej struktury czasów, wszystko, jak wspomniałem, płynie bez zakłóceń i szczelin. 

Otrzymaliśmy melancholijną, powściągliwą, ale zmysłową i mistrzowsko wykonaną opowieść o miłości, pamięci, stracie i żalu. I artyście -czyli o sobie. Ten delikatny, złożony film, pozbawiony kaprysów wizualnych swoich poprzedników, jest bowiem jednocześnie bardzo mocno zakorzeniony w Almodovarze. A Almodóvar jest mistrzem odnoszenia się do siebie i mistrzem intertekstualności: stąd film w filmie, historia w opowieści, sen we śnie. Reżyser zadaje pytania na temat natury życia i sztuki, które z pewnością zadawali wcześniej filmowcy, ale jest tu głęboka emocjonalność i prawda. Hiszpański twórca przygląda się w zadziwiająco uczciwy sposób, w jaki życie i sztuka przenikają się nawzajem, dotrzymują sobie towarzystwa i ostatecznie mogą stać się nierozróżnialne. "Ból i blask" jest intymnym portretem kogoś, kto staje przed nami i pokazuje po prostu siebie takim jakim jest. Delikatnie i wrażliwie Pedro Almodóvar przemierza ludzkie życie, godząc się ze swoją przeszłością, teraźniejszością, a ostatecznie z samym sobą. Trzeźwa uporczywość bólu i roztrzaskana próżność przemijającej chwały pozwalają na pojednanie i stają się przejawem jego artystycznej jasności i siły.

Mimo niechęci wobec całego świata, Mallo odzyskuje swój rytm. Pojawia się pewność nowego języka, przejrzystej przestrzeni, w której sprawy takie jak wina, przebaczenie lub uraza są przywoływane w rodzaju wyzwalającego smaku. Zamiast więc smutku i zwątpienia pojawia się miłość do rodziny, przyjaciół, do sztuki. Jesteśmy świadkami swoistego gestu odkupienia. Trzymając się użytej w filmie metafory o życiu, które odwołuje się do zanurzeniu w wodzie, film kończy się pełnym wynurzeniem.


Jest to film imponujący wrażliwością, szczerością, wyważeniem środków wyrazu. Dojrzałą powściągliwością. A to, co buduje jego wielkość, to fakt, że portretując swego bohatera z wielką czułością, z osobistym, intymnym zaangażowaniem pozwala nam – widzom – jednocześnie zespolić się z nim i tym, co go dotyka. Ból i blask jest niczym osobiste zwierzenie, list lub pamiętnik, który został nam ofiarowany w zaufaniu. Ujawnia skryte do tej pory lęki, obawy, frustracje, niepewności, cierpienia, niemożności,ukryte motywacje, marzenia i niespełnione plany. Z wiarą w to, że spotkają się z empatią i że pozwolą nam one spojrzeć na ich autora tak jak on sam patrzy na siebie. Swoje życie. To pamiętnik, który staje się nasza historią, naszym bólem i blaskiem.

Rewelacja