czwartek, 30 maja 2019

                                                    NIEWINNOŚĆ



GORZKI SMAK NIEWINNOŚCI
 
Nie będę ukrywał, że Niewinność mnie zaskoczyła. Jan Hrebejk, mój ulubiony czeski reżyser, dotychczas kojarzył mi się z raczej komediowym spojrzeniem na rzeczywistość. Nawet przy poważnej tematyce, jak choćby w filmie Musimy sobie pomagać, dało się wyczuć pogodę ducha i pozytywne nastawienie do bohaterów. Jego kino, choć nieco melancholijne, czasem może nawet gorzkie, tchnęło optymizmem i autentycznie bawiło. Pozytywna ironia i brak ferowania wyroków nadawały jego bohaterom humanistyczną aurę.

Po obejrzeniu Niewinności miałem podobne odczucia jak po spotkaniach z filmami Michaela Haneke, choć obraz Czecha operuje zupełnie inną poetyką. Zostawia wyjątkowo gorzki posmak i niemal egzystencjalny smutek. Duża dawka pesymizmu nie bierze się jednak ani z chłodnego, analitycznego spojrzenia, ani z drastyczności obrazowania. Przez większość seansu mamy nawet wrażenie, że temperatura filmu jest letnia, a historia pozbawiona jest chwytów dramaturgicznych i wyrazistych akcentów. Wszystko zmienia zakończenie filmu. I ta właśnie emocjonująca i emocjonalnie intensywna puenta stanowi o sile tego filmu.


Pierwsze kilkadziesiąt minut filmu zdaje się być wcześniejszą wariacją słynnego duńskiego Polowania Vinterberga, czyli historią lekarza niesłusznie oskarżonego o molestowanie seksualnie. Dramat kryminalny stara się ukryć nie tylko dramat rodzinny, ale tragedię miłosną niemal o proweniencji antycznej. Początek niczego jednak takiego nie zapowiada.

Film otwiera zdjęcie rodzinne, które nadaje obrazowi niemal arkadyjski klimat. Pocztówkowa ekspozycja zostaje poszerzona i wzmocniona kolejnymi scenami. Oto kochająca się, czuła rodzina. Wspólne posiłki, gdzie przy stole siadają trzy pokolenia, wzajemna troskliwość, otwartość, sympatia; dom bohaterów to przestrzeń, gdzie jest miejsce dla wszystkich. Głowa rodziny, pan Walter, to uznany autorytet i przywódca klanu lekarskiego, obdarzany szacunkiem i miłością. Głównego bohatera, Tomasza, poznajemy jako człowieka dojrzałego i odpowiedzialnego, profesjonalnego lekarza, który bardzo poważnie podchodzi do swojego zawodu, ale też otwartego ojca, który na urodzinach nastoletniej córki jest duszą towarzystwa - gra w ping ponga z jej koleżankami czy wygłupia się w basenie. Jego żona Milada nie ma problemu, aby zaprosić byłego męża na kawę. Brak wrogości pozwala na harmonijne wychowywanie upośledzonego syna. Jej młodsza siostra, Lida, która zresztą mieszka razem z nimi, nie tylko opiekuje się ojcem, ale odwiedza oddziały onkologiczne i domy opieki, gdzie rozśmiesza i zabawia tych, którzy tego śmiechu najbardziej potrzebują. A jeszcze zajmuje się czasem siostrzeńcem. Pozornie wydaje się, że mamy do czynienia z rodziną, w której wszyscy się lubią i poważają. 
 


No właśnie, pozornie. Dość szybko dostajemy przesłanki, że nie wszystko jednak gra, jak w scenie, kiedy nastoletnia Teresa nie chce na swoich urodzinach upośledzonego brata. Ale Hrebejk świadomie odwraca naszą uwagę i konstruuje wizję zagrożenia z zewnątrz w postaci 14-letniej Olinki, zakochanej pacjentki Tomasza. To ona wydaje się winną tego, co się dzieje, rzucając oskarżenie o molestowanie. To w niej upatrujemy wroga, który chce zniszczyć spokój rodziny. Reżyser nie ułatwia nam zresztą zaakceptowania tej postaci. Olinka bowiem nie tyle jest demoniczna, co irytująco infantylna. Tworzy niebezpieczną, jak się okazuje, mieszankę młodzieńczej naiwności i wyrafinowania lolitki. Od samego początku otrzymujemy też informację, że dziewczynka jest mitomanką i uwielbia konfabulować. A sprawę komplikuje fakt, że śledztwo prowadzi Lada, wspomniany pierwszy mąż, który ma możliwość wzięcia odwetu na dawnym przyjacielu i byłej żonie. Tomasz od początku zyskuje więc naszą sympatię, a niemal niepodważalny fakt jego niewinności jeszcze to uczucie wzmacnia. Sekundujemy mu, zwłaszcza że rzeczywistość nie szczędzi mu upokorzeń w postaci uwłaczających badań, jak i napastliwych mediów, kreujących go na zwyrodnialca. Zdemaskowanie lolity jawi się nam jak triumf sprawiedliwości i oczekujemy już klasycznego happy endu. I niemal do ostatniej chwili jesteśmy pewni, że nastąpił. Wolny już Tomasz jedzie do domku nad jeziorem. Tam oczekuje na niego nagroda w postaci wiernej i kochającej kobiety. Sielankowa aura tego miejsca zdaje się budować klasyczną klamrę i pozwala nam uwierzyć, iż rodzinny ład został przywrócony. Problem w tym, iż ukochaną kobietą okazuje się jego szwagierka –Lida. Nie chodzi tutaj tylko o zaskoczenie, godne thrillera, ale bardziej o nasz dyskomfort. Maski opadają, a to, co widzimy, zaczyna nas coraz bardziej uwierać.

Ta część filmu nie tylko zmienia akcenty, układy miedzy bohaterami, ale wymowę całego filmu. Świadczy o dużej odwadze reżysera i – jeśli zaakceptujemy ten zwrot akcji- o sile filmu. Dlaczego pojawiła się uwaga o odwadze? Bo zakończenie nakręcone jest zupełnie w innej tonacji, ma oryginalną formę, niepasującą do całości. Kilkunastominutowy monolog Lidy odbywa się w pejzażu niemalże romantycznym. Widzimy parę kochanków na tle czerwonego nieba odbitego w stawie. Zarówno kolorystyka, jak i estetyzujące zdjęcia tworzą obraz niemal poetycki. Zamiast jednak monologu miłosnego otrzymujemy spowiedź i oskarżenie jednocześnie. Słowa Lidy pozwalają zupełnie inaczej na nią spojrzeć. Zamiast szarej myszy, samotnej kobiety, która poświeciła swoje życie innym, prostej, dobrej duszy, odkrywamy swoistą demoniczną kobietę, która na wzór mitycznej Medei zdolna jest do wszystkiego w imię miłości. Rywalizacja z siostrą nabiera znamion zazdrości, jeśli nie powiedzieć nienawiści. Destrukcyjne myślenie zabarwiały nawet myśli o zamordowaniu siostrzenicy. Jej miłość ma charakter obsesji, pasji- wypełniła całe jej życie. Okazuje się wyrachowana, bezwzględna, pozbawiona hamulców. Wszystkie jej szlachetne porywy, poświęcenia, rezygnacja ze studiów, praca na rzecz upośledzonych umysłowo, opieka nad ojcem były tylko maską skrywającą jej prawdziwą naturą. Całe jej życie było kłamstwem. Przez te kilkanaście lat była zupełnie kimś innym.


Ale nie ona okazuje się czarnym charakterem tej historii. Monolog Lidy, zobrazowany licznymi retrospekcjami, przesuwa też środek ciężkości na przeszłość i nagle rzuca zupełnie inny pogląd na Tomasza i całą sprawę molestowania. Tomasz, który zdążył już zdobyć naszą sympatię, przeistacza się z zaszczutej, niewinnej ofiary w człowieka pozbawionego skrupułów, perfidnego i okrutnego. Podczas dawnych wspólnych wakacji uwiódł 14-letnią Lidę. Oskarżenie jest straszne, choć wyartykułowane językiem miłości. Przez te wszystkie lata okłamywał i oszukiwał wszystkich. Jawi nam się jako egoistyczny, nieodpowiedzialny mężczyzna, który w swoim życiu zdążył zdradzić i żonę, i przyjaciela, i kochankę.

Rozpada się nam w ten sposób obraz całej rodziny, którą przez te wszystkie lata toczyła choroba zawiści, egoizmu i hipokryzji. I dopiero teraz pewne wcześniejsze sceny zaczynają nabierać posępnego charakteru. Dobroduszny starzec jako głowa rodziny ustawia swoje dzieci i wnuki jak figury na szachownicy, a swojej najmłodszej córce cały czas wypomina, że zrezygnowała z medycyny na rzecz bycia – jak twierdzi- błaznem. Sfrustrowana Milada najprawdopodobniej wybrała wygodniejsze, lepsze życie w osobie Tomasza i teraz płaci cenę, jaką jest oziębłość męża. Jej córka Teresa jest pozbawiona empatii wobec upośledzonego brata. Za wszystkim kryją się kompleksy i niechęć do siebie. Zupełnie też innego wymiaru nabierają informacje o przeglądaniu stron pornograficznych przez Tomasza czy sceny na basenie, gdzie wyluzowany tatuś bawi się z nastoletnimi przyjaciółkami swojej córki. Pojawia się niemiły posmak w ustach.

Wyjątkowo więc cierpko smakuje świadomość, że oprócz upośledzonego Daniela nikt w filmie nie jest niewinny. Ale też tytułowa niewinność zupełnie innego znaczenia nabiera w świetle unaocznionych faktów i inaczej konfiguruje postać Oliny. To nie ona zrujnowała rodzinę, była tylko katalizatorem, czynnikiem, który ujawnił wszystkie rany i blizny rodzinne. Ponadto łącząc w niej wyrachowanie kobiece z marzycielstwem i romantycznym infantylizmem Hrebejk na swój sposób uniewinnia ją. Bo czy można dostrzec niemoralność w zniekształconym postrzeganiu rzeczywistości? To nie tyle kłamczucha, co mitomanka. Paradoksalnie jej miłość do Tomasza jest czysta i niesamowicie mocna. W finale reżyser to jej zresztą oddaje głos- pisze ona list do siedzącego w areszcie Tomasza, że go kocha i będzie na niego czekać; i jej wierzymy.


Jej miłość ma charakter obsesji, ale uczucie to w filmie Hrebejka w ogóle zostaje dotkliwie zdegradowane. Miłość tu ma różne twarze, ale wszystkie zdeformowane. Za tym słowem kryje się raczej niedostatek miłości- pogarda, obojętność, obowiązek, zauroczenie, uzależnienie, lekkomyślność, egocentryzm. I to brak miłości jest głównym czynnikiem destrukcyjnym rodziny. Wnikając w jej głąb, zanurzamy się w ciemnej otchłani, a wszystkie działania bohaterów są mieszanką żalu, zazdrości i nienawiści. Na prawdziwego potwora wyrasta Tomasz. Bo to on swoim egoistycznym, wstrętnym uczynkiem uformował, a raczej zdeformował osobowość nastoletniej Lidy. Czyniąc z niej swoją kochanką pozbawił jej nie tyle dziewictwa, co właśnie niewinności. Zniszczył, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Nie przypadkowo Lida wspomina w swoim monologu, że właśnie wtedy, kiedy miała 14 lat, Tomasz ją zamordował

Decyzję Lidy w finale trzeba więc uznać za przejaw ekspiacji. Przez te wszystkie lata nie mogła się od Tomasza uwolnić, cały czas uciekała, ale piętno miłości nie chciało zniknąć. Nieporozumieniem jest opinia, że kobieta przez te wszystkie lata czekała na zemstę- ona dojrzewała w niej od momentu sprawy z Olinką. Początkowo broni kochanka, nawet przed siostrą, wiedziona miłością, ale powoli, choć nie do końca świadomie, identyfikuje się z czternastolatką. Proces dobiega końca, kiedy widzi po raz pierwszy twarz Olinki. Tak jakby zobaczyła się w lustrze. Podobieństwo obu aktorek nie jest przypadkowe. Wątek ten reżyser poprowadził konsekwentnie. W finale zlewa te dwie kobiety w jedną osobę. Widzimy w pewnym momencie twarz Lidy zamiast Olinki, ale w tle słyszymy fragment listu młodej dziewczyny. Historia zatoczyła koło. Nie ma już więc większego znaczenia, czy doszło do czegoś między doktorem Kotvą a jego pacjentką. Hrebejk wydaje się nie zostawiać nam wątpliwości, co do winy Tomasza. W scenie więziennej widzimy go grającego w ping ponga wraz z przywódcą bałkańskiej mafii, odpowiedzialnego za śmierć młodej dziewczyny. Nie wiem, czy taka była intencja reżysera, ale to tak jakby uczynił ich równych sobie.

Niestety wyraz twarzy doktora i świadomość widza, że widział go już w podobnej scenie nie pozwala na optymizm. Tomasza nie dotknęła żadna refleksja, a tym bardziej poczucie winy. A przecież "zabił" Lidę. I jej samobójstwo, które jest jednocześnie narzędziem sprawiedliwości, stawia ją w kategorii czystego tragizmu. Na ile jest ofiarą, a na ile sprawczynią ? Czy jest odpowiedzialna za swoje czynny, skoro została pozbawiona świadomie niewinności? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Śmierć jest dla niej samej uwolnieniem ale pesymizm zakończenia tkwi w tym, że ma już swoją godną następczynie, gotową dla „miłości” zrobić wszystko.


Hrebejk nie wychodzi publiczności naprzeciw. Jego mroczna opowieść, pozbawiona postaci pozytywnych, nie jest łatwa w odbiorze. Trudno jednak nie docenić pomysłowo skonstruowanej fabuły i doskonałych występów aktorskich, szczególnie Anny Geislerowej. Duet Hrebejk i Jarchovsky ( stały partner w tworzeniu historii) rozgrywa mistrzowsko zróżnicowane relacje międzyludzkie, ukazuje skomplikowany labirynt ludzkich emocji. Łączy skandynawską surowość spojrzenia operatora Martina Sacha z intensywnością greckich dylematów dramaturgicznych.

Film na długo zostaje w głowie