wtorek, 22 stycznia 2019

                                                         TRUPOSZ
PIEŚŃ DOŚWIADCZANIA ŚMIERCI
Najbardziej hipnotyczny film Jima Jarmuscha. Co ciekawe w formule westernu. Reżyser Poza prawem nie byłby jednak sobą, gdyby nie naznaczył stereotypowego gatunku swoim piętnem. Formuła westernu posłużyła mu za punkt wyjścia do metafizyczno – psychodelicznej opowieści o podróży w krainę śmierci.
Połowa XIX wieku. Bohater, młody księgowy z Cleveland, o znaczącym nazwisku William Blake, wyrusza na Dziki Zachód w poszukiwaniu szczęścia. W miasteczku Machine, gdzieś na peryferiach świata, ma zostać nowym księgowym miejskiego bogacza i przemysłowca Dickinsona. Ale albo podróż była za długa, albo nastąpiła pomyłka, bo jego stanowisko już zostało obsadzone. Pozbawiony pieniędzy i możliwości powrotu Blake zostaje na przysłowiowym lodzie. Zagubionego i samotnego, spotyka była prostytutka, obecnie sprzedająca papierowe róże. Znajomość z Thiel i nieszczęśliwy splot okoliczności czynią z Blake’a zabójcę syna Dickinsona. Ranny, musi uciekać z miasteczka, zwłaszcza, że przemysłowiec wysyła za nim trzech ekscentrycznych rewolwerowców. Zresztą listy gończe czynią z niego słynnego zabijakę i groźnego przestępcę. Przewodnikiem i towarzyszem Blake’a zostanie wychowany w Anglii Indianin imieniem Nikt. Nikt wierzy, iż Blake to duch zmarłego angielskiego pisarza i malarza, którego duszę trzeba doprowadzić do krainy cieni.

Wędrówka Jarmuscha ma kilka płaszczyzn. Podobnie jak w innych jego filmach+ mijany pejzaż to nuda, monotonia, pustka. W ten sposób dokonuje Jarmusch demistyfikacji Dzikiego Zachodu. Już początek podróży Williama Blake’a pociągiem ukazuje przestrzeń śmierci i nicości. Puste indiańskie namioty, sterty kości, spalone wozy, zabłocone uliczki. Jedynym odstępstwem od bezmyślnego trwania w kolejowym wagonie jest równie bezmyślne strzelanie do bizonów z okien pociągu. Zdegradowana, wyjałowiona przestrzeń pełna psychopatycznych, nienormalnych ludzi znajduje swoje apogeum w miasteczku Machine. To swoiste centrum brudu, nędzy, degrengolady i wynaturzenia.


Jarmusch deheroizuje przestrzeń, ale też nadaje jej wymiar metaforyczny. Jałowa ziemia prowadzi bohatera do miasta, które reżyser subtelnie buduje na wzór Kafkowskiego świata z fabryką jako majestatycznym zamkiem, gdzie urzęduje wszechwładny Dickinson. Klaustrofobiczna przestrzeń , przygnębiająca szarością i beznadziejnością, zaludniona jest przez złośliwych urzędników, somnambulicznych robotników, pozbawionych tożsamości, i psychopatycznych rewolwerowców, niestroniących na przykład od kanibalizmu. Więcej tu szaleństwa i zwyrodnienia niż normalności. To stolica zła i brzydoty, gdzie piękno przybiera postać papierowych róży. I musi w końcu skończyć w błocie, podobnie jak nawrócona prostytutka o dobrym sercu musi zostać zabita. Ucieczka z Machine niczego nie zmieni, bo otaczający świat nie jest lepszy.

W ten sposób William Blake stanie się klasycznym everymanem, znużonym, zagubionym człowiekiem w labiryncie życia, pełnym niezrozumiałych znaków i znaczeń. Taki jest nasz byt, droga przez piekło, odzierająca nas z piękna, godności i człowieczeństwa. Ale też warto zwrócić uwagę, że po raz pierwszy od debiutu Jarmusch pozwolił swojemu bohaterowi dojrzeć, przemienić się. Wędrówka Blake’a zmienia go. Podobnie jak Józef K z Procesu bohater budzi się do życia. Bierny, bezwolny, pozbawiony siły, powoli bierze sprawy w swoje ręce, a dokładnie bierze -rewolwer. Nieśmiało, ale coraz bardziej świadomie staje się mścicielem wymierzającym sprawiedliwość, piszącym krwawe dzieła za pomocą kul. Ta przemiana to zasługa Indianina. Nikt wraz ze światem tubylczym wprowadza świat mistyczny, metafizyczny. Z konfrontacji dwóch kultur to właśnie ta indiańska wygrywa. Nikt staje się łącznikiem między tymi dwoma światami, za pomocą dziwnych słów i niezrozumiałych znaków prowadzi Blake’a nie tylko po krainie Dzikiego Zachodu, ale odsłania przed nim inną rzeczywistość – rzeczywistość śmierci. 


Bo o tym jest przede wszystkim film- o podróży do śmierci, bo tylko tam można uciec z piekła, jakim jest życie. Krótka i konwulsyjna to podróż, na granicy snu i jawy. Ale trzeba się do niej przygotować i Nikt to czyni. Prowadzi naszego bohatera ku zrozumieniu, akceptacji tego stanu. Zgodnie z tytułem Blake jest truposzem, człowiekiem już dawno „zmarłym”, który swej śmierci nie zauważył. Który trwa bezmyślnie, który nie potrafi się rozstać z marną powłoką. Wsiadając jednak do pociągu, rozpoczął proces oddalania się od tego, co zna, rozumie, co bliskie i realne. Zanurza się w świat duchowy, senny, hipnotyczny, powłoka cielesna coraz bardziej traci wyrazistość. W końcu Nikt zaprowadzi bohatera nad jezioro, gdzie ten już wyruszy w ostatni etap swej podróży. Samotnie zmierzy się z ogromem nieba. Za jego plecami odbędzie się odwieczna walka między dobrem i złem, reprezentowanych przez Indianina i rewolwerowca- kanibala. Ich wzajemne unicestwienie pozwala Blake’owi podążyć tam, gdzie powłoka cielesna jest już niepotrzebna, zanurzyć się w odmętach śmierci. Jarmusch pokazuje, że jest to jedyna rzecz, której możemy być pewni, że śmierć jest wokół nas i w nas. W Truposzu czai się wszędzie i przyjmuje wszelkie możliwe twarze : martwej sarny, obdartego z kory drzewa, zakładu pogrzebowego, porzuconych namiotów, przybitych do ścian czaszek zwierzęcych, zniszczonych wozów, licznych trupów, no i w końcu samego Williama Blake’a.

Podróż jak najzupełniej jest potraktowana poważnie, ale tonacja filmu- jak to bywa u twórcy Inaczej niż w raju- jest ewidentnie ironiczna. Wystarczy się przyjrzeć głównemu bohaterowi- nosi wyraźne znamiona slapstickowe. Kraciasty garnitur, specyficzny kapelusz, binokle i teczuszka nadają mu groteskowy charakter zwłaszcza na tle potężnych, zarośniętych mężczyzn Dzikiego Zachodu. Błazeńska sylwetka Johnny’ego Deppa o melancholijnej twarzy pierrota idealnie wpisuje się w tę tonację. Kuriozalni są płatni rewolwerowcy, wśród których jeden śpi w nocy z pluszowym misiem, drugi zgwałcił swoich rodziców, po czym zabił i zjadł. Dziwna jest rodzinka traperów, gdzie szef ( w pysznej interpretacji Iggy’ego Popa ) chodzi w damskich ciuchach i recytuje Biblię, dziwny jest sam Nikt, Indianin znający świetnie twórczość Williama Blake’a. To postacie przekrzywione, absurdalne, ale w specyficzny sposób, niemal poetycki. Pomysły Jarmuscha są i zabawne i absurdalne. Przepowiednia przyjmuje postać umorusanego maszynisty, który po prostu siada naprzeciw bohatera i opowiada mu o śmierci. A kluczowym egzystencjalnym pytaniem jest: czy masz tytoń. Jarmusch bawi się obrazami, symbolami, znakami, zachowując jednak umiar i jednorodność przedstawionego świata. Udaje mu się połączyć specyficzny humor z poetyckim obrazowaniem, naturalizm z mistycyzmem. Poetycko wystylizowane czarno –białe zdjęcia Robby’ego Muellera, hipnotyczna gitara Neila Younga, zrytmizowane ściemnieniami i rozjaśnieniami obrazy, oraz zagubiona twarz Jonhny'ego Deppa rodzą dzieło doskonałe. 



Zobaczyć świat w ziarenku piasku
Niebiosa w jednym kwiecie z lasu
W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar
W godzinie- nieskończoność czasu

{ William Blake -Wróżby niewinności }
T.M.


niedziela, 20 stycznia 2019

                                            ZAGUBIONA AUTOSTRADA

ODMIENNE STANY ŚWIADOMOŚCI

Po Dzikości Serca i Miasteczku Twin Peaks wydawało się, że dziwność Lyncha sięgnęła zenitu.A jednak Zagubiona autostrada wszystkich zdezorientowała, postawiła mnóstwo pytań, nie udzielając jednocześnie na nich odpowiedzi. Jeśli można tak powiedzieć, Lynch przeszedł samego siebie, osiągając chyba szczyt doskonałości.


Fabuła jest dosyć wyrazista, co nie oznacza, że zrozumiała. Saksofonista Fred Madison wraz z żoną Renee zaczynają otrzymywać tajemnicze kasety video z obrazami ich domu, a potem wnętrza mieszkania. Ktoś wnika w ich prywatność - za każdym razem coraz dalej. Gdy Renee zostaje okrutnie zamordowana, jedynym podejrzanym jest Fred, co potwierdzają kasety video, na których ćwiartuje swoją żonę. Zostaje skazany na karę śmierci, ale któregoś dnia po prostu znika z więzienia. A raczej nie tyle znika, co na jego miejscu pojawia się młody chłopak -Pete Dayton. W ten sposób Lynch teoretycznie zaczyna zupełnie inną historię. Młody mechanik wplątuje się w romans z bliźniaczo podobną do Renee, Alice, dziewczyną miejscowego gangstera, co oczywiście musi się zakończyć źle, czyli morderstwem. W finale jednak Fred wróci i historia zatoczy krąg


Gdyby nie taki podział filmu, można by uznać Zagubioną autostradę za klasyczny przykład filmu noir. Problem w tym, że już od początku mamy do czynienia zupełnie z czymś innym. Lynch zwodzi, uwodzi, hipnotyzuje, a my do ostatniej sekundy czekamy, że coś się wyjaśni. Ale zanurzamy się coraz głębiej w tajemnicy i błądzimy po omacku. Przyjrzyjmy się bowiem przestrzeni. Większa część pierwszej historii dzieje się w domu Madisonów. Dom jest specyficzny- chłodny, oszczędny, momentami pozbawiony konturów. Stąd poczucie chaotyczności przestrzeni, tajemniczości. Dom jest duży, a jednocześnie klaustrofobiczny, przypomina labirynt. Część domu pochłania ciemność, pozbawiona jednak ram i cieniowana. Gradacja ciemności to jeden z najlepszych pomysłów Lyncha i operatora Deminga. Stąd Bill i Renee poruszając się we własnym domu, jednocześnie nie mogą się wzajemnie odnaleźć. Przestrzeń się jakby rozszerza i zmienia kształt. Inną cechą charakterystyczną dla przestrzeni jest brak dźwięków - zarówno na zewnątrz, jak i w środku domu. Tak jakby życie tutaj zamarło. Nikogo wokół nie widzimy, żadnego ruchu w zasadzie nie rejestrujemy. A denerwujące szczekanie psa zostaje opatrzone pytaniem Freda : Do kogo właściwie należy ten cholerny pies? Martwota otoczenia i widmowość domu zostają wzmocnione nierzeczywistością bohaterów. Już pierwsza scena pokazuje Freda w jakimś transowym wycieńczeniu. Wygląda jak człowiek, który wyszedł z piekła i zaraz ma umrzeć. Jakby znajdował się na granicy dwóch światów. Nieobecny, zawieszony, zdezorientowany, niepewny- to kluczowe elementy jego osobowości. Zresztą oboje z Renee wydają się jacyś wycofani, jakby skierowani do wewnątrz - niewiele ruchu, niewiele słów, brak emocji- po prostu widmowe postacie.


Innym aspektem konstruowania świata w Zagubionej autostradzie jest kwestia czasoprzestrzeni. Jak sugerowali twórcy filmu, mamy do czynienia z rzeczywistością na wzór wstęgi Moebiusa. To przykład powierzchni posiadającej jedną stronę i jeden brzeg, choć wydaje nam się, że istnieje przód – tył, lewo –prawo. Jeśli potraktujemy ją jako świat, w którym żyją płaskie istoty- to byty takie wędrując wzdłuż wstęgi, wracają do miejsca, w którym rozpoczęły wędrówkę - odwrócone na lewą stronę. Dlatego film kończy się tak jak zaczyna. W pierwszej scenie Fred słyszy głos z domofonu, informujący, że Dick Laurent nie żyje. Na końcu widzimy tę scenę z drugiej strony. Co ciekawe osobą po obu stronach domofonu jest Fred Madison.  Natomiast klamrą spinająca całość jest obraz autostrady, niekończące się żółte pasy prowadzące w ciemność. Ale efekt wstęgi Moebiusa to nie tylko kwestia początku i końca- bowiem obie historie, choć tak różne, wciąż się splatają, mieszają, przenikają. Oczywiście najlepszym przykładem jest postać Alice i Renee, grana przez tę samą aktorkę -Patricię Arquette. Są takie same, ale jednocześnie tworzą lustrzane odbicie, budowane są na kontraście. Jedna jest seksowną kobietą o blond włosach i jaskrawej sukience, druga to czarny anioł śmierci. Jednak elementów scalających te dwa światy jest znacznie więcej, to niemal łamigłówka do rozwiązywania bez końca np. Pete z radia słyszy solówkę saksofonową, którą na koncercie gra Fred. Te same osoby, przedmioty, sytuacje, słowa, gesty, nawet dźwięki konstruują rzeczywistość o jednej tylko powierzchni. W obu historiach pojawia się też Mystery Man, tajemniczy osobnik, który potrafi rozmawiać ze sobą przez telefon. To zresztą kolejny element oniryczności, nierealności Lynchowskiego świata. Mystery Man ma widmowy wygląd, niejasne pochodzenie, pojawia się znikąd i ma nadnaturalną zdolność bycia w kilku miejscach naraz. Lynch genialnie zaciera granice przestrzeni, czasu, zaciera kontury rzeczywistości i ludzi. Destabilizuje układ współrzędnych obrazem, kolorem, dźwiękiem, ale też przedmiotami. Świetnie oddaje to scena, w której Fred opowiada swój sen : Byłaś w domu...Zawołałaś mnie. Fred! Fred! Gdzie jesteś? Nie mogłem cię znaleźć. Potem zobaczyłem cię. Leżałaś w łóżku. Ale to nie byłaś ty. Fred budzi się, ale to dalszy ciąg snu. I tak jest do końca filmu - budzimy się, by stwierdzić, że nadal śnimy, także po wyjściu z kina. To siła tego filmu.

 


Jeśli chodzi o konstruowanie nastroju, Lynch osiągnął tutaj mistrzostwo, ale co ważne- sprzężenie formy z treścią wydaje się nierozerwalne. Bo w końcu o czym jest film? Możemy przyjąć, że jest o chorobliwej zazdrości, prowadzącej do morderstwa. Już pierwsze sceny sugerują, że Renee może zdradzać męża. Pozostaje w domu, kiedy ten gra koncert, sugerując, że będzie czytać. Reakcja Freda sugeruje, że Renee po prostu nie czyta książek. Kiedy Fred dzwoni do niej do domu, ona nie odbiera telefonu, a po powrocie nie może jej znaleźć. Esencją pustki ich związku jest scena erotyczna, posępna, zimna, mechaniczna, pozbawiona emocji. Renee jakby wysysała z niego siłę emocjonalną. Im bardziej jej potrzebuje, tym ona bardziej się oddala. Jeśli jeszcze założymy, że Renee jest tą samą osobą co Alice, to wiemy, iż zarabiała w przeszłości jako prostytutka i aktorka porno. Nakrycie żony z kochankiem prowadzić więc logicznie mogło do okrutnego morderstwa. Problem w tym, że Fred nic nie pamięta. Jest kimś, kto nie bierze udziału w wydarzeniach, a jest jedynie obserwatorem. Niemożliwość ogarnięcia wszystkiego prowadzi do zaburzenia, którą sam Lynch określił jako psychogeniczna fuga. Jest to stan psychiczny, który polega na zagadkowej zmianie osobowości, życia, zniknięciu na dłuższy czas, a następnie powrotu do życia i amnezji obejmującej to, co się działo podczas zniknięcia. I Fred rzeczywiście zmienia osobowość. Jako Pete Dayton próbuje unieważnić zbrodnię, cofnąć czas i nadal być z ukochaną kobietą. Problem w tym, że happy endu nie ma, marzenie zamienia się koszmar. Podczas kapitalnej i – nie waham się użyć tego określenia – pięknej sceny miłosnej na pustyni, w świetle samochodowych reflektorów – mamy do czynienia z kluczowym dialogiem dla całej twórczości Lyncha. Pete powtarza kilkakrotnie Alice Chcę cię, na co ona szepcze mu- Nigdy nie będziesz mnie miał. Czy to oznacza,że nie ma powrotu do przeszłości, że nie można posiąść drugiej osoby, nie można odkryć tajemnicy. Interpretacja dowolna, ale każda intrygująca.


Czy Lynch sugeruje w ten sposób, że marzenia nie istnieją, są iluzją, kłamstwem, czy też, że nie można od siebie uciec, od swojej osobowości i tożsamości? A może, że zła nie da się naprawić, nie ma oczyszczenia? Przemianę można bowiem odczytać jako próbą katharsis. W celi Fred racjonalizując to, co się stało wcześniej, tęskni za szansą odkupienia. Amnezja i stworzenie osobowości młodego, niewinnego chłopaka jest takową szansą. Pete jest to swoista tabula rasa. W filmie wygląda to tak jakby nie miał przeszłości, nie miał pamięci, jakby wyłonił się z ciała Madisona ( sugeruje to zarazem reakcja rodziców, którzy nie chcą opowiedzieć, co się feralnego dnia stało, słowa dziewczyny informujące, że jest od tamtego momentu dziwny, jak i przebłyski świadomości, obrazów, w których jego ciało deformuje się, rozrywa ). Jest tworem nowym, ale budowanym świadomie na zasadzie kontrastu. Fred jest w średnim wieku artystą, Pete to młody mechanik samochodowy; Fred traci kobietę dla innego, a Pete ją zabiera innemu. Pierwszy mieszka wysoko nad miastem, drugi – na przedmieściach. Również obraz kobiety, w których się kochają, jest zwierciadlaną odwrotnością. Tak jak we wspomnianej taśmie Moebiusa -mamy odwróconą rzeczywistość, która jest- jak się okazuje po prostu tym samym światem


 
Filozoficznie możemy więc mówić o wiecznym powrocie. Przypomina to Nietzscheańska teorię, którą Milan Kundera tak trafnie opisał w Nieznośnej lekkości bytu jako obłąkańczą ideę :Jeśli każda sekunda naszego życia miałaby się powtarzać w nieskończoność, bylibyśmy przykuci do wieczności jak Chrystus do krzyża. Takie wyobrażenie jest straszne. W świecie wiecznego powrotu na każdym geście kładzie się ciężar nieznośnej odpowiedzialności. Życie to więzienie, z którego nie ma ucieczki. No właśnie- może film jest o pragnieniu wolności i niemocy ucieczki. Zagubiona autostrada prowadzi donikąd. Można jechać tylko szybciej w iluzji dotarcia do celu. Amerykański mit drogi, pędu, swobody u Lyncha zyskuje wymiar absurdu. Jedyne co nam pozostaje – to błądzić we mgle urojeń, marzeń, pragnień, wyobrażeń, uciekać bez końca ze świadomością, że i tak wrócimy do punktu wyjścia. Nie da się uciec od siebie. I reżyser Zagubionej autostrady rewelacyjnie oddaje to, umiejętnie zacierając granicę między zewnętrznością a wnętrzem świata bohatera.

Warto jednak wrócić do postaci Mystery Mana. Spełnia on podobną rolę jak Bob w Twin Peaks. Staje się kwintesencją zła, wszechogarniającą emanacją zniszczenia i destrukcji. Nie przypadkowo podczas walki z panem Eddym, to on poda nóż do ręki Fredowi i to on pociągnie za spust pistoletu. Tuż przed śmiercią zdziwiony gangster mówi Pan i ja...My odstawiamy wszystkich dupków w głębokim cieniu, nieprawdaż? Bo Mystery Man jak Bułhakowskie diabły pojawiają się tylko tam, gdzie kwitnie zło. Zdradę psychopatycznego, zdeprawowanego pana Eddy’ego można zrozumieć jako wybór Freda na nośnik zła. Zarażony Fred nie będzie już potrafił się uwolnić od niego. Ale przecież Fred i Mystery Man to w gruncie rzeczy jedna i ta sama osoba. A jak mówi tajemnicza postać podczas pierwszego ich spotkania :To nie w moim stylu iść tam, gdzie mnie sobie nie życzą. A więc to my otwieramy drogę przemocy, my zapraszamy demona do siebie. Czy więc film nie jest o absolutnym złu tkwiącym w nas. Odwiecznym pytaniem o to, kim jest człowiek, jaka jest natura? Być może najważniejsze pytanie, jakie pada w filmie wychodzi właśnie z ust Mystery Mana : Jak ty się nazywasz? Jak się, kurwa, ty nazywasz!. To pytanie o tożsamość. To spojrzenie w lustro, które wykrzywia naszą twarz, odkrywa szokującą prawdę o nas




Mystery Man może być lustrzanym odbiciem każdego nas, naszym najgorszym koszmarem. Albo ciemną stroną naszej osobowości. Ale pozostaje inna ciekawa kwestia- kaset. Jeśli postawilibyśmy znak równości między Fredem i Mystery Manem, moglibyśmy założyć, że to sam Fred filmował swój dom. Ale Fred nienawidzi kamer, a na filmach widzi samego siebie. Istnieje więc jakieś niewidzialne oko, które rejestruje nasze kroki, szczególnie akty seksualne, morderstwa i dezintegrację bohaterów. Kto jest tym okiem? Bóg, szatan, my sami, nasza podświadomość ? A może artysta? W filmie motyw kamery pojawia się cały czas. Trudno rozstrzygnąć, czy to co widzimy na filmie jest kopią rzeczywistości, rejestracją prawdy, czy źródłem tejże rzeczywistości. Bez wątpienia mamy do czynienie z aktem kreacji, pytanie tylko- co jest tym elementem stworzonym? Ziarnista, czarno-biała faktura filmu wideo przekonuje nas bardziej niż rozmyta, przejaskrawiona momentami rzeczywistość świata przedstawionego. Może więc tylko to, co jest zarejestrowane na kamerze, jest prawdą ? A może to jest ta sama rzeczywistość, tylko z innego punktu widzenia. A może jedno i drugie to tylko rojenia Freda Madisona. Lubię pamiętać rzeczy na swój sposób…Tak jak zapamiętałem...Niekoniecznie tak jak się wydarzyły- powie Fred policjantom. Więc wszystko, co widzimy, to może tylko rojenia schizofrenicznego umysłu. Ta interpretacja jest być może najciekawsza. Film byłby wtedy zapisem wędrówki po meandrach zwichrowanego, szalonego umysłu, swoistym strumieniem świadomości zaburzonej psychiki.



Czy Zagubiona autostrada jest więc filmem o szaleństwie, czy o schizofrenicznym świecie? O absolucie zła, tkwiącym w każdym człowieku? O zagubieniu, samotności i błądzeniu? O ucieczce do wolności, która kończy się uwięzieniem. O koszmarach, które śnimy. A może o tym, że jesteśmy tylko tworem czyichś snów. A może po prostu żyjemy w świecie swoich koszmarów. To tylko niektóre propozycje, możliwości. Ten film jest jak sen, jak apokaliptyczny koszmar, naruszający wszelkie możliwe nasze przyzwyczajenia.Kształty, światło, przedmioty, sugestywne dźwięki, rewelacyjna muzyka, zintegrowana z poetyckością stylu i malarskością obrazów – to wszystko tworzy klimat, który pozwala nam się przedostać do innego świata. Sam Lynch to świetnie określił- to nie jest coś, o czym się myśli, to coś, co się czuje. Rewelacyjnie oddana atmosfera zagrożenia, lęku i niepewności, surrealizm obrazów, wizyjność świata, hipnotyczna muzyka- to czysty Lynch, tyle że bez ulubionej ironii. I Zagubiona autostrada jest dowodem na to, że właśnie David Lynch zasłużył na miano filmowego Franza Kafki.

T.M

wtorek, 1 stycznia 2019

                             KRAINA WIELKIEGO NIEBA


PEJZAŻE SAMOTNOŚCI


Debiut Paula Dano robi wrażenie. Taka dojrzałość jak na stosunkowo młodego aktora, bez doświadczeń reżyserskich, wydaje się dość zaskakująca. Z drugiej strony, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że karierę aktorską budował on na filmach niezależnych jak L.I..E, czy "Mała Miss" i ma za sobą występy u takich twórców jak Villeneuve, Sorrentino, Kari czy McQueen, to przypadku chyba jednak nie ma. Jeśli jednak mowa o wpływach, to wydaje się, że najwięcej zawdzięcza film estetyce Paula Thomasa Andersona i Kelly Reichardt. Nie traktuję tego jako zarzutu, bowiem obraz w żadnym stopniu nie idzie drogą naśladownictwa. Raczej chodzi o pewną wrażliwość wizualną, świadomość obrazowania i konstruowania rzeczywistości filmowej. Oryginalności filmowi nie można odmówić, zwłaszcza że podstawą scenariusza była dość znana powieść Richarda Forda z 1990 roku, którą Dano wraz ze swoją partnerką Zoe Kazan przekształcił w scenariusz. Stworzył słodko-gorzką opowieść o dojrzewaniu, dzieło bardziej nastrojowe niż fabularne.

Jest początek lat 60. Jesteśmy w Montanie w sennym miasteczku Great Falls. To tutaj przeprowadził się ze swoją rodziną Jerry Brinson, podejmując pracę jako zawodowy gracz w klubie golfowym. Jest to najnowszy przystanek z serii utraconych prac i świeżego startu. To kolejna więc przeprowadzka rodziny, ale pierwsze sceny tchną raczej spokojem, a na pewno nie zapowiadają katastrofy. Jednorodzinny domek stojący w cieniu drzewa i obraz grającego w piłkę ojca z synem tchnie spokojem. Poczucie harmonii buduje też obraz matki pomagającej synowi w odrabianiu lekcji. Jerry wydaje się zadowolony z życia i uznania swojej żony. Nie ma skarg, westchnień ani krzywych spojrzeń, kiedy prosi ona o pomoc przy naczyniach, a Joe patrzy z podziwem, gdy jego rodzice krzątają się nad zlewem kuchennym. Oboje wydają się łagodni i serdeczni dla siebie, ale ich więź  od początku jest krucha. Sugeruje to twarz ich syna, Joego. Jego pochylenie głowy, kiedy słucha rozmów rodziców, i wnikliwość spojrzenia przekazują podskórne lęki, które mu towarzyszą. Jego ciało dostraja się do każdej zmiany intonacji czy gestykulacji. Wydaje się nam, że zbyt mocno pragnie, żeby rodzice zapuścili tutaj korzenie, zbyt intensywnie próbuje uwierzyć w ich zapewnienia, że wszystko jest dobrze.


Kiedy Jerry traci pracę, rzekomo za przekroczenie granic z klientami, następuje gwałtowny krach rodzinny. Jego poszukiwania nowej pracy są w najlepszym wypadku pozbawione znaczenia, a gdy były pracodawca prosi go o powrót, gwałtownie odmawia, mówiąc, że nigdy więcej nie będzie pracował dla ludzi, którzy źle go potraktowali. Cały czas wydaje się przygnębiony, a jedynym wyjściem staje się się butelka piwa. Nie pomaga fakt, iż Jeanette dobrze wykorzystuje swoje umiejętności pedagogiczne, uzyskując pracę w niepełnym wymiarze godzin jako instruktor pływania. Joe również zatrudnia się w zakładzie fotograficznym. Jerry ewidentnie dusi się w domu, a praca żony i syna sprawia, że czuje się coraz bardziej zniechęcony, ponieważ oni zarabiają na utrzymanie, kiedy on jest bezużyteczny.

Jerry, dumny człowiek, tłumiąc gniew po okresie bezużytecznych poszukiwań, opuszcza swoją rodzinę, aby dołączyć do grupy mężczyzn, którzy walczą z pożarami na obszarach leśnych. Jerry uważa, że jest to bardziej męski sposób zarabiania pieniędzy niż czyszczenie butów golfisty w wiejskim klubie. Praca jest jednak nisko płatna i bardzo ryzykowna, Jeanette oskarża więc męża o ucieczkę od swoich problemów, o to, że po prostu porzuca ich. Czuje się opuszczona i samotna, a żadne słowa pocieszenia od syna nie mogą ukoić jej oburzenia. Joe nie wie, jak pomóc swojej matce. Ciągle przypomina jej, że ojciec powróci, ale matka nie chce tego zaakceptować.Sfrustrowana i zostawiona sama sobie, zaczyna spotykać się z panem Millerem, rozwiedzionym i bogatym magnatem używanych samochodów, którego poznała podczas lekcji pływania. W ten sposób przygotowuje się do znalezienia własnej wersji lepszego życia.

Reżyser tworzy bardzo ciekawe i niejednoznaczne postacie filmowe. Jerry to niespokojny marzyciel o niejasnym poczuciu wyższych aspiracji. Zaciągnął swoją rodzinę do tego nudnego miasteczka, aby zacząć od nowa i wyciąć z rzeczywistości kawałek swojego amerykańskiego snu. Jake Gyllenhaal nadaje Jerry'emu poczucie dziecinnego uporu - zarówno w jego romantycznych, jak i profesjonalnych działaniach. Pełen jest jednak stłumionych resentymentów i frustracji, które wciąż bulgoczą pod powierzchnią, bez względu na to, jak bardzo stara się je kontrolować dzięki starannie pielęgnowanemu złudzeniu, że jest dobroduszny i nieskomplikowany. Trochę zbyt dumny, trochę zbyt irracjonalny, ma jednak dobre intencje. Choć widzimy go często z butelką piwa w ręce, nie pozbawiony jest refleksji. Raczej zagubiony, nie do końca siebie rozumie, nie do końca rozpoznaje swoją osobowość. Praca przy pożarze jest na pewno próbą dowartościowania się, odzyskania utraconej męskości, ale też potrzebą odnalezienia nowej ścieżki. Kiedy wyjeżdża z miasteczka próbuje to wytłumaczyć synowi :"Mam ten szum w mojej głowie. Muszę coś z tym zrobić ". Jerry szuka przygody, ale i sensu życia, po prostu siebie. Gyllenhaal nadaje postaci pewną wrażliwość, melancholijną nutę, która sprawia, że jego Jerry tchnie autentyzmem.


Jeszcze ciekawszą postacią jest Jeanette. Jej złożoność i oryginalność zaskakuje. Zazwyczaj nie widzimy kobiet takich jak ona w nowoczesnym kinie, tym bardziej w opowiadaniach z lat 50. i 60. Ale Dano pozwala Jeanette być sobą- osobą z wadami i sprzecznościami. Na pewno kocha swojego syna, prawdopodobnie kocha swojego męża. I chce spędzić życie w Montanie. Ale też chce być wolna, chce czuć się doceniona. Nie chce zostawać w domu, zastanawiając się, gdzie zniknęły najbardziej produktywne lata jej życia. Budzi różne emocje, bo też różne cechy się w niej mieszają. Jej motywacje często wydają się niejasne, a jej zachowanie zahacza o dezorientację, czasem o nieodpowiedzialność, wreszcie nawet desperację. Podejmuje czasem boleśnie złe decyzje, ale stara się być równie uczciwa w stosunku do siebie, jak i rodziny. Nie wygrałaby nagrody matki roku, potrafi być impulsywna czy nieodpowiedzialna. Syna czasem traktuje jak przyjaciela, czasem jak partnera, a czasem wydaje się go nie zauważać. Za szybko myśli i działa. Z drugiej strony jest bardziej zaradna i operatywna w radzeniu sobie z kłopotami niż Jerry, ma osobowość wojowniczki. Są jednak też momenty, kiedy staje się dziewczęca i nieśmiała. Wtula się w bardziej błyskotliwe ubrania swojej młodości, błyszczące paski, obcisłe dżinsy, jasnofioletową kowbojską koszulę. Papieros kręci się w jej palcach, kiedy wspomina swoją młodość, czas, w którym była atrakcją każdego rodeo, podziwiana i doceniana. Być może więc to jakaś próba odzyskania młodości, czaru, momentu, kiedy świat stał otworem i wszystko było jeszcze możliwe. Kiedy 34 lata nie wydają się końcem życiowej podróży.

Za jej uśmiechem skrywa się jednak strach i niepewność, znane z dramatów Tennessee Williamsa, egzystencjalny ból kobiety, która zrezygnowała z własnego życia. W chwilach ciszy i milczenia jesteśmy świadkami tego, jak zgubiona jest, jak smutna- i właśnie w tych chwilach Mulligan w pełni ukazuje ból serca, gorycz i melancholię ducha Jeanette. W filmie zresztą nie brakuje scen, w której emocje są wyciszone. Film delikatnie, ale sugestywnie buduje portret kobiety uwięzionej w przedfeministycznej Ameryce, kobiety, która po latach robienia wszystkiego tak jak społeczeństwo od niej wymagało otrzymała w zamian bardzo niewiele. Momentami wydaje się zbyt krucha, zbyt atrakcyjna w swoim otoczeniu. Jest pełna energii i pasji, nie brak jej inteligencji i kreatywności, ale utknęła z synem w zapomnianym mieście, w którym monotonia jest przytłaczająca. Mulligan świetnie oddaje tęsknotę i siłę swojej bohaterki, jak i jej frustrację. Choć więc jej zachowanie staje się coraz bardziej lekkomyślne i niekonsekwentne, to jest to rodzaj walki o jej niezależność- Jeanette próbuje odnaleźć swoją drogę. Zaciśnięte wargi Mulligana i na wpół przymknięte oczy idealnie oddają jej desperację. W pewnym momencie Jeanette zadaje pytanie swojemu synowi. "Jeśli masz lepszy plan dla mnie, powiedz mi - spróbuję tego". Te słowa stają się gorzkim, ale szczerym komentarzem na temat ograniczonych możliwości, jakie często miały kobiety takie jak ona.

Scenariusz Dano i Kazan rozumie wyzwania Jeanette i podchodzi do nich z rzadką empatią, a tę empatię wygrywa świetnie Carey Mulligan, mimo iż Jeanette nie jest postacią godną jakiegoś podziwu. Jest pełna wdzięku, subtelna, wrażliwa i jednocześnie pogardliwa, apodyktyczna, gdy skrywa swoją niepewność. Potrafi być gorzka i cierpka, nawet dzika. Jednocześnie wydaje się tak łatwa do zranienia. Aktorka przekazuje tęsknotę, przerażenie, rezygnację czy oszołomienie spojrzeniem i gestem. Każda emocja rozgrywa się w kąciku ust. Występ Mulligan jest mięsisty, ale daleki od szarżowania. Pozbawiony melodramatyzmu, jest jednocześnie bardzo spektakularny i dojrzały. Desperacja bohaterki zagrana jest cichą nutą i na swój sposób nas wzrusza. Siłą całej roli jest wiarygodność jej emocji. Jest bardzo ludzka, ale jednocześnie pozostaje dla nas zagadką. To bez wątpienia jedna z najlepszych ról w tym roku, godna przynajmniej nominacji do Oscara 
 

Te dwie osobowości ścierają się ze sobą, ale film ma trzeciego bohatera- ich 14 -letniego syna. To jego perspektywę przyjmujemy w filmie. Subiektywizm spojrzenia Joe'ego nadaje opowieści ton emocjonalny, ale pozwala też przyjąć inną perspektywę postrzegania.To dojrzały, cichy nastolatek, niespecjalnie towarzyski w szkole,który lubi się uczyć, natomiast nie lubi grać w piłkę. Joe, grany- dodajmy świetnie- przez młodego australijskiego aktora Eda Oxenboulda, jest bardziej obserwatorem niż aktywnym uczestnikiem,kimś, kto podgląda własne życie. Wyciszony, ostrożny, zamyślony, i skupiony śledzi rozpad swojej rodziny. Jego pozorna pasywność jest jedynym sposobem na radzenie sobie z napięciem wokół niego. Joe uwięziony między dumą ojca a narcyzmem matki, często czuje się bezradny, bo wszystko, co widzi, pozbawione jest precedensu w jego życiu. Jest zbyt młody i posłuszny rodzicom, by poradzić sobie z wadliwym zachowaniem obojga, ale na tyle dorosły, by boleśnie uświadomić sobie, co dzieje się w ich małżeństwie. Zamiast jednak występować przeciwko nim, próbuje zrozumieć, co się dzieje. Jego dojrzałość i powaga pozwalają mu nadal podziwiać ojca, który jest dla niego wzorem, i kochać matkę, mimo błędów, które popełnia. Może jednak tylko patrzeć. I widzi, jak cały jego świat rozpada się , a my stajemy się świadkami tego, patrząc jakby jego oczyma.

W najbardziej literackiej scenie filmu widzimy, jak wraz z matką podjeżdża w pobliże miejsca, gdzie ojciec pracuje, by zobaczyć ogień, który nie tylko sieje spustoszenie w otaczającej przestrzeni, ale także niszczy ich rodzinny azyl. Scena jest świetnie nakręcona. Obserwujemy jedynie twarz Joe'ego, który wpatruje się przenikliwie ogień. I słyszymy dźwięki pożaru, gęste, mocne, przenikliwe, budzące narastający strach. Finalny widok zbocza góry pochłanianego bezlitośnie i gwałtownie przez ogień zapowiada już tylko zgliszcza.To pięknie sfilmowany moment, ale też kluczowa metafora obrazu Paula Dano. Nadaje tej historii głębszy wymiar. Motyw ognia pojawia się na drugim planie, ale wraca w różnej konfiguracji. Od początku niemal miasteczko spowija gdzieś w tle dym, a informacje o ogniu przenikają cały czas do rzeczywistości. Jak choćby w ujęciu z Joe, gdzie podczas specjalnej lekcji dzieci uczą się zachowania w obliczu potężnego żywiołu. Bohater jako jedyny robi notatki, dopóki jeden z koleżanek go nie powstrzymuje, sugerując, iż żadna z tych informacji nie ma znaczenia. Gdyby ogień dotarł do ich małego miasteczka, dla wszystkich byłoby już za późno. Ogień więc to niszczycielska siła, na którą nie mamy wpływu. I Joe staje na drodze takiej niszczycielskiej siły -jaką jest rozpad małżeństwa jego rodziców. I podobnie jak strażacy mogą jedynie kontrolować siłę ognia, czekając na deszcz, tak i Joe może jedynie przyglądać się. Pożaru nie da się ugasić

Ogień nabiera więc wymiaru apokaliptycznego, a groza staje się autentyczna. Powoli sobie uświadamiamy to, co Joe -pożar może nas wyjałowić albo strawić całkowicie. Ale twórcy pokazują nam inną drogę. Pożar pozwala bohaterom dorosnąć, choć to niełatwy proces. Obserwujemy, jak Jerry i Jeanette wychodzą poza swoje obowiązki i robią to, co chcą jako jednostki - coś, o czym im powiedziano, że nie są w stanie zrobić. Są uosobieniem schematu ukochanych z college'u, którzy widzieli małżeństwo i dzieci jako kolejny ewolucyjny krok do szczęścia (Dano delikatnie przemyca sugestie dotyczące ich marzeń). I film ukazuje jak wyrastają z tych ról i szukają sobie nowych. Jeanette zaczyna palić na trawniku z lokówkami we włosach, ubrana w jedwabną fioletową koszulę, której Joe nigdy wcześniej nie widział, a Jerry próbuje uciszyć szum w głowie, wyjeżdżając, by walczyć z ogniem.Oboje "zakochują" się w możliwościach, które ofiarowuje im życie, chcą zyskać kontrolę nad własną rzeczywistością, chcą odkryć na nowo swoją zanikającą młodość, próbując walczyć z rosnącym poczuciem samotności.



Owszem gmatwają sobie życie, są nieudolni w poczynaniach, omylni. Wyrządzają szkody zarówno swemu synowi, jak i samym sobie. Co więcej, pozwalają Joe'emu zobaczyć wszystko, co dzieje się między nimi, wierząc, że ma wszelkie prawo wiedzieć, że jego rodzice nie są doskonali i że mają życie poza tym, które on widział dotychczas. Joe nieświadomie staje się powiernikiem rodziców. Dano ukazuje w filmie ten moment, kiedy zdajemy sobie sprawę, że nasi rodzice mogą być samolubni, a nawet czasami muszą być, aby przetrwać. To rzadki film o dojrzewaniu, w którym to rodzice dorastają, a dopiero dziecko razem z nimi. Ku swemu przerażeniu chłopiec uczy się tego, z czym wszyscy musimy się pogodzić: że nasi rodzice są wadliwymi istotami ludzkimi z przeszłością i własnym życiem. Rajski świat, w którym żył, prawdopodobnie był fikcją. Może był zbyt młody, by pamiętać wcześniejsze spięcia. Może ich frustracja dotarła do punktu, w którym nie mogli już utrzymać fasady, że wszystko jest w porządku. Pomimo wszelkiej niechęci, która najprawdopodobniej miała miejsce wcześniej (reżyser subtelnie ukazuje różnice nie tylko charakterologiczne, ale też w postrzeganiu świata) pozostali oni spójną rodziną. Ale musiał przyjść moment prawdy, który tę pozorną spójność zniszczył. W ten sposób delikatny dramat o dojrzewaniu stał się surową opowieścią o przetrwaniu, ponieważ wszystkie trzy postacie próbują wytrzymać   płomienie i żyć dalej.

Siła filmu jest unikanie moralnych ocen i pozostawianie miejsca widzowi, by mógł wczuć się w często niedostrzegalne decyzje bohaterów. Twórcy pozwalają swoim bohaterom być omylnymi, nieudolnymi, zagubionymi. Najważniejsze, że Joe nie zostaje przedstawiony jako ofiara, staje się jedynie świadkiem zmiany kulturowego tabu. Nie traktuję więc finału jako wizji końca rodziny. Zgodzę się, że zakończenie nie jest jednoznaczne. Związek się rozpadł, rodzice żyją osobno. Kiedy matka przyjeżdża do miasteczka w odwiedziny do syna, dochodzi do spotkania, którego kulminacja jest wspólne zdjęcie. Joe nie próbuje na siłę łączyć rodziców, świadomie siada miedzy nimi. W spojrzeniach Jerry'ego i Jeanette zawarte są wszystkie możliwe emocje. Nie będzie żadnego happy endu. Widzimy w rzeczywistości trzy odrębne egzystencje, osoby oczekujące na nowy początek, niekoniecznie lepszy. Ale zamiast sztucznych uśmiechów, które towarzyszyły zawsze takim zdjęciom, tutaj mamy obraz prawdziwych emocji, niełatwych, ale szczerych. Poczucie ludzkiej miłości, jeśli można tak to nazwać w tym kontekście, wydobywa z emocjonalnego chaosu, który tworzą bohaterowie, pozytywny obraz przyszłość - choć bez sztucznie wytworzonej fałszywej nadziei.
 
Bardzo ważnym elementem jest sposób opowiedzenia tej historii, który doskonale koreluje z treścią. Film łączy emocjonalne subtelności dramatu ze stylem wizualnym, jaki opracowali Dano i operator Diego Garcia ( operator "Cmentarza wspaniałości" i "Neonowego byka"), który nie stroni od ruchów kamery, ale z pewnością preferuje proste, czyste, naturalne kompozycje, które w perspektywie nadają filmowi poczucie emocjonalnego uziemienia. Niezwykle powściągliwy film ma w sobie uczciwość i oszczędność środków, które budzą uznanie, nawet jeśli dla współczesnego czternastolatka będą anachroniczne. Choć film ma wolne tempo, wszystko wydaje się bardzo celowe w konstrukcji. Na ekranie dominują stonowane kolory, a Dano umiejętnie buduje nastrój za pomocą ciszy, co jest odważnym posunięciem, bowiem amerykańska kultura uzależniona jest od ruchu i dialogu.


 
Na każdym kroku Dano wykorzystuje scenografię z lat 50. XX wieku, aby utrwalić tęsknotę i melancholię. Zdjęcia i sugestywne kostiumy Amandy Ford przywołują obrazy Normana Rockwella, zakłócając jednak amerykańską sielankę emocjonalnymi zbliżeniami i chłodnymi, szerokimi ujęciami bohaterów. Od samego początku krajobraz Montany jest funkcjonalnie użyty jako drogowskaz dla rodzinnych napięć: pożary lasów wkraczają z daleka do tego świata, łagodny opad śniegu towarzyszy scenie powrotu Jerry'ego do domu, a lekcje pływania Jeanette w YMCA kojarzą się o oczyszczaniem i regenerującą mocą wody. Reżyser pozwala swoim bohaterom oddychać przestrzenią, funkcjonować w pejzażach. Oryginalny tytuł nie jest więc przypadkowy. "Wildelife" mocno zakorzenia się w świecie natury

Ale w obiektywie Dano, obrazach cichych uliczek, dudniących pociągów i rozległych gór, kryje się też piękna i mglista melancholia obrazów Edwarda Hoppera. Portret Ameryki tworzą w nich przeważnie wyludnione krajobrazy z domami stojącymi na peryferiach, klaustrofobiczne miasta, wymarłe ulice ze sklepami i barami. Hopperowskie puste miejsca i często pojedyncze postaci sugerowały ból samotności. Taka stylistyka buduje więc jeszcze jeden temat  obrazu Paula Dano- samotność. Dla mnie osobiście to temat najważniejszy tego filmu. Samotność tkwiąca na zewnątrz i tkwiąca w nas. Fotografie Diego Garci przedstawiają Montanę jako samotną, wyizolowaną część Ameryki, przerwanej górami, które służą jako bariera przed światem zewnętrznym. Przez cały czas autobusy przyjeżdżają i odjeżdżają, zostawiając złudzenie, że gdzieś są miejsca, gdzie życie jest lepsze. Wyciszona paleta barw i przenikliwe użycie ciszy doskonale oddają tę samotność. Wiele wyodrębnionych kadrów wydaje się nie tylko nawiązaniem do twórczości tego amerykańskiego malarza, ale oddają ducha jego twórczości. Dano ukazuje często swoich bohaterów jako niezadomowionych w świecie. Szczególnie Jeanette dokucza wyobcowanie, niespełnienie, także zmysłowe, melancholia. Samotność staje się stanem ludzkiej kondycji, uczuciem trudnym do przezwyciężenia

Samotność ma wymiar egzystencjalny, ale jest też swoistym rozrachunkiem z mitem amerykańskiego snu. Film przedstawia Amerykę, która powoli wyłania się ze snu idealnych rodzin, żyjących w obrębie białych płotków w latach pięćdziesiątych, podążając w stronę niepokojącej przyszłości. Kończąc się wiosną 1961 r film ukazuje kraj, który budził się po ośmiu latach rządów Eisenhowera i wkraczał w nowe, nieznane czasy Kennedy'ego. Jednak jak wspomniałem- dla mnie finał jest  optymistyczny. Ogień może też być pozytywną siłą, która może wszystko stopić, ale w ten sposób stworzyć coś nowego. Patrząc na Joe'ego w finale widzę młodego człowieka, który stąd wyjedzie i podąży już inną drogą niż rodzice, drogą kreatywnych wyborów. W ostatniej scenie jest reżyserem, on ustawia rodziców do zdjęcia , pozostawiając im jednak wolność pozy i mimiki. Utrwala w ten sposób prawdę emocji. Być może nie takie były zamierzenia Dano, ale Joe staje się swoistym odbiciem reżysera. Wrażliwego obserwatora i być może już artysty. I Joe, i Paul Dano próbują sprawić , by pewne chwile trwały wiecznie. I im się to udaje.
 

To wielki mały film, świetnie zrealizowany obraz, który dba o swoich bohaterów i ufa swoim wykonawcom. Poruszające dzieło, cicha, ale głęboka refleksja złożona z małych chwil, narracyjnie delikatnych, lecz emocjonalnie mocnych. Jeden z najlepszych obrazów tamtego roku

T.M.