czwartek, 18 marca 2021

                                                             NIKITA 

 


 

Filmem Wielki Błękit Luc Besson zdobył moje serce. Nikitą zdobył też wyobraźnię. Zostawił nie tylko obrazy pod powieką, ale zachwycił – już wtedy dość wybrednego widza. Nikita to apogeum twórczości francuskiego postmodernisty, dzieło perfekcyjne i ważne w dziejach kina.


Zaczyna się w sposób charakterystyczny dla Bessona- szybką jazdą kamery i intensywną muzyka Erica Serra. Prolog jest dynamiczny, mocny, głośny. Czwórka młodych ludzi włamuje się do apteki po narkotyki. Kończy się przyjazdem policji i ostrą strzelaniną, w której większość uczestników ginie. Scena jest efektowna i wstrząsająca. Nie można nie docenić tu umiejętności Bessona w konstruowaniu historii. Prolog  wprowadza nas w brutalny świat przemocy, wynaturzenia i emocjonalnej pustki. Nadaje też filmowi, dzięki widmowym zdjęciom, nieco futurystyczny charakter. W końcu przedstawia nam główną bohaterkę – Nikitę – lakonicznie, ale precyzyjnie. Ćpunka o nieobecnym wzroku, z beztroską strzelająca policjantowi w głowę. Skazana na dożywocie zostaje postawiona przed wyborem :śmierć albo nauka.Tajemnicza rządowa instytucja zamierza bowiem uczynić z niej zawodową zabójczynię. Następuje kilkuletni okres ćwiczeń, a potem samych akcji

Sam schemat kompozycyjny i fabularny jest dość prosty, żeby nie powiedzieć banalny. Ale to, co w rękach amerykańskiego rzemieślnika przerodziłoby się w tanią sensacją klasy B, cudowne francuskie dziecko zamieniło w arcydzieło gatunku.

Co jest tak fantastycznego w tym filmie? Oczywiście wizerunek samej Nikity i jej metamorfoza. Zacznijmy od tego, że korzenie tej postaci, jak i całego filmu, tkwią w komiksie, co podkreślone zostaje strojem Nikity. Rozczochrane włosy, skórzana kurtka, martensy. Jej strój manifestuje bunt, prowokacyjność, odrzucenie społecznych norm. W kilku następnych odsłonach poznajemy bliżej bohaterkę. Dzika, nieokiełznana istota, pochodząca z marginesu, pozbawiona hamulców. Dla Boba, który staje się jej protektorem, jest idealnym materiałem na zabójcę. Pozbawiona moralności i społecznej przynależności, jest pełna agresji i nienawiści do świata. Nie boi się śmierci i ma naturalny talent do zabijania. Tym, co budzi obawy niepokój jej przełożonych, jest jej niezależność i indywidualizm. Już początek określa nam, że mimo komiksowych konotacji, Nikita jest postacią pełnokrwistą, wielowymiarową. Dość szybko okazuje się, że w dziewczynie jest nie tylko zło, zauważamy jakąś kruchość i delikatność. Momentami przypomina małe dziecko. Potrafi rozpaczliwie szlochać i płatać głupie figle. Jest nonszalancka, niepokorna, spontaniczna. Cały proces przygotowawczy traktuje jak wielką zabawę. Przy okazji łamie sztywne reguły panujące w ośrodku. Coraz bardziej zdobywa naszą przychylność i sympatię. Pod grymasami i niekontrolowanymi reakcjami spostrzegamy dziewczynę, która potrzebuje ciepła, miłości i zrozumienia, samotną i zagubioną.Niestety wszyscy chcą od nie tylko, aby ślepo wykonywała rozkazy i nawet Bob, wyraźnie w niej zakochany, nie może przekroczyć granicy i w efekcie nie może jej nic podarować.

Atrakcyjność Nikity bierze się z tej ogromnej rozpiętości emocjonalnej i osobowościowej. Wściekłość, nieokrzesanie, nienawiść, chęć destrukcji z jednej strony, z drugiej- dziecinność, swoboda, szczerość, spontaniczność. Właśnie jej infantylizm jest jej siłą. Dziecięca wrażliwość i kierowanie się emocjami. Nawet jej dzikość bardziej wynika ze zwierzęcego instynktu przetrwania niż świadomego czynienia zła. Dziewczyna tak się broni przed światem, atakuje, kiedy czuje się zagrożona. Jest outsiderem, który nie wpasowuje się w zło świata, działa poza nim, tworząc swoje własne reguły.

Bogactwo psychologiczne Nikity Besson zestawia z dylematem moralnym. Metamorfoza dziewczyny przebiega bowiem dwutorowo. Jej cywilizowanie daje sprzeczne efekty, czyniąc z Nikity postać dramatyczną w dosłownym tego słowa znaczeniu. Z jednej strony widzimy, jak ta dzika istota przemienia się w atrakcyjną, świadomą swej osobowości kobietę, inteligentną, zrównoważoną, dojrzałą. To przede wszystkim efekt nauk pobieranych od Amandy ( świetna Jeanne Moreau ). To tu Nikita uczy się kobiecości poprzez zmianę fryzury, uśmiech, sposób poruszania. Uczy się wdzięku i kobiecej świadomości. Przemiana jest absolutna- Nikita staje się atrakcyjną seksualnie, pełną gracji i uroku kobietą, jednocześnie bardzo niebezpieczną, twardą, o silnej osobowości

Ale jest też druga strona medalu. Cena jest najwyższa- Nikita zostaje pozbawiona tożsamości, wolności, prywatności i normalności. Za to zło z jej charakteru nie zostało wyeliminowane. Wprost przeciwnie, spotęgowane, gdyż przełożonym nie chodziło o wykorzenienie umiejętności zabijania, a o jej udoskonalenie i odpowiednie ukierunkowanie. Nikita może zabijać, tyle że na rozkaz. Problem w tym, że Nikita już nie chce zabijać. Chce normalnie żyć. Mało tego -zdaje sobie sprawę, że każą jej robić to, za co wcześniej została ukarana i odizolowana od społeczeństwa.

To rozdarcie wewnętrzne pokazuje chyba najlepsza scena w filmie – urodziny Nikity. Po kilku latach odosobnienia Bob zabiera dziewczynę na zewnątrz do luksusowej restauracji. Piękna oprawa, wieczorowa sukienka, szampan, mężczyzna, którego pociąga, i prezent. Widzimy autentyczne łzy wzruszenia w oczach Nikity. I w ułamku sekundy wszystko pryska. Prezentem jest pistolet, a restauracja to miejsce jej akcji. Ma kilka minut, by zabić wskazany obiekt i uciec. Wszystko dzieje się błyskawicznie. Nikita wykona zadanie, ledwo zresztą uchodząc z życiem. Ważniejsze, że przeżyje szok- okrwawiona, brudna, rozhisteryzowana przypomina tę starą Nikitę. To, co jej ofiarowano, w ułamku sekundy jej zabrano. Czuje się oszukana i zbrukana. Znów stała się tylko zabójczynią.

Ten konflikt dramatyczny nie tylko nie maleje, lecz wzrasta. Choć  wychodzi na wolność i może rozpocząć „normalne życie”, widzimy, że Nikita nie podporządkowała się całkowicie, jej mózg nie został wyprany, a uczucia wyeliminowane. Na pożegnanie całuje Boba, mówiąc jednocześnie, że już go nigdy więcej nie pocałuje, ponieważ ją zdradził. Jest coś w niej romantycznego- pragnienie miłości, spontanicznej, bezwarunkowej, emocjonalna czystość i maksymalizm, nieuznający kompromisów. Nikita pozostała niezależną, swobodną, małą dziewczynką. Tę beztroskę i radość życia widzimy zaraz po wyjściu na wolność. Jak dziecko właśnie chłonie świat wszystkimi zmysłami. Spontanicznie i bezceremonialnie zaciąga młodego kasjera do łóżka, który stanie się jej miłością życia.

I tutaj tak naprawdę zaczyna się prawdziwy dramat bohaterki. Nikita chce prostego ustabilizowanego życia, chce miłości i szacunku. Wystarczy jednak tylko telefon, enigmatyczne hasło "Josephine" i cały jej świat kurczy się, po czym znika. Besson nigdy psychologiem nie był, bardziej interesują go emocje, ale w Nikicie świetnie udało mu się, bez zbędnych zresztą słów, ukazać człowieka pod presją, osaczonego, działającego w trudnych warunkach. W zaledwie kilku scenach otrzymujemy bagaż takich emocji, że można by nim obdzielić kilka melodramatów, jak w scenie, kiedy Nikita w łazience celuje z karabinu do swojego celu, a Marco pod drzwiami czule do niej przemawia. Widzimy napięcie wynikające z namierzania celu i wykonania zadania, zwłaszcza, że ma zabić kobietę, i jednocześnie płynące po twarzy łzy. Dwa oblicza tej samej kobiety i to w tym samym momencie. Tę zasadę ostrego kontrastu stosuje Besson przy budowaniu postaci bardzo mocno. Nikitę tworzy jednocześnie łagodność i brutalność, siła i słabość. Podobnie jest z wyglądem- filigranowa, szczupła, niepozorna dziewczyna zostaje zestawiona z dużymi, potężnymi mężczyznami czy wielką nienaturalnie bronią. Te ciągłe sprzeczności, kontrapunkty, rozedrgania nie pozwalają oderwać oczu od bohaterki.

Bogactwa charakterologiczno – emocjonalnego nie byłoby, gdyby nie Anne Parillaud. To jej rola życia, jedna z najbardziej wyrazistych ról kobiecych w  kinie francuskim. Anne Parillaud to Nikita, jest po prostu tą postacią .Żeby to pojąć, wystarczy zobaczyć amerykański remake, gdzie skądinąd niezła Bridget Fonda wypada delikatnie rzecz ujmując blado. Francuska aktorka w zasadzie gra dwie różne role. Buduje je przy pomocy wszystkiego, głosu, mimiki, sposobu poruszania się, stroju. Dwie różne osobowości, przy jednoczesnym zachowaniu jednorodności postaci. Niemal każda scena z nią to perełka. Wystarczy zobaczyć, jak wiele daje obserwowanie jej oczu, albo króciutka scena, niemal etiuda, kiedy to Nikita uczy się uśmiechu u Amandy. Momentami wydaje się, że włożyła w tę rolę samą siebie. Nie pozostawia nas obojętnym, porywa ze sobą, niezależnie kim w danym momencie jest. Cezar za tę rolę najzupełniej zasłużony.

Trzeba jednak pamiętać, że postać, nawet taka, zawieszona w próżni, przepadłaby. Besson potrafi jednak budować bardzo atrakcyjny dla widza świat. Jego specjalnością jest pewna nierealność, umowność rzeczywistości. Specyficzność scenografii, lekka abstrakcyjność  przestrzeni i widmowość tworzą wizję futurystyczną, ale bez żadnych udziwnień. Reżyser Nikity tworzy rodzaj sceny - od razu dodajmy bardzo filmowej- i zapełnia dekoracjami, barwami , przedmiotami i tworzy swój świat, co ciekawe pozostający bliski nam, naszej realności. Osiąga to prostymi środkami. Weźmy na przykład celę w, której siedzi Nikita. Chromatyczna, ascetyczna biel zestawiona z czarnym strojem Boba. Proste, ale skuteczne, zresztą większość pomieszczeń Thierry Abogast fotografuje tak, aby wytworzyć atmosferę niejednoznaczności.

Te lekkie przesunięcie osi czasu ma też związek z motywami katastroficznymi , przy czym u Bessona apokalipsa nie przejawia się w rozpadzie fizycznym, co moralnym, psychicznym .Łatwość zabijania, rozkład więzów rodzinnych, samotność, agresja, pustka etyczna i, co nie mniej ważne, zło tkwiące na samej górze. Cały proces działania agencji jest niemoralny- zmuszanie siłą do uczestniczenia w procederze zabijania, marionetkowe traktowanie ludzi, brak szacunku dla ludzkiego życia. Besson na przykładzie bohaterki pokazuje, że zło tkwiące w systemie jest znacznie bardziej niebezpieczne niż to znajdujące się w jednostce. Sekunduje swojej bohaterce w rozterkach moralnych, aż w końcu pozwala się jej zbuntować. Nieudana akcja z rosyjskim ambasadorem i pojawienie się demonicznego Czyściciela, który rozpuszcza ludzi kwasem, powoduje załamanie się bohaterki. Opada maska zabójczyni- pojawia się twarz dawnej Nikity, bezbronnej tak naprawdę dziewczyny, pełnej emocji, rozchwianej, nad niczym niepanującej. To jej zwycięstwo- powrót do swej tożsamości i ludzkiego świata. W kluczowym momencie znajduje w sobie siłę, by powstrzymać Czyściciela przed dalszy zabijaniem i znika. Ucieczka Nikity jest przejawem buntu wobec bezlitosnej gry życiem ludzkim,a tym, co jej daje siłę, jest uczucie do Marco. Jego oddanie, ciepło, wyrozumiałość nadają jej życiu sens. Aby to ocalić, musi jednak Marco opuścić. W finale, dość otwartym, widzimy dwóch zakochanych w Nikicie mężczyzn siedzących naprzeciwko siebie, którym pozostała tylko tęsknota. Ale trudno nie tęsknić za kimś takim jak Nikita.

Ta w zasadzie romantyczna wizja otrzymuje u Bensona kapitalną oprawę. Przylgnęło do niego określenie barokowej wyobraźni, ale zdecydowanie lepszym określeniem jest wspomniany wcześniej postmodernizm. Besson nigdy nie ukrywał swej fascynacji kinem amerykańskim czy komiksem. Traktuje jednak poszczególne elementy nie w sposób naśladowczy a twórczy, tworzy autorską rzeczywistość, nie do podrobienia. No i ten sposób opowiadania. Jako dziecko MTv Besson do perfekcji opanował umiejętność dynamicznego, teledyskowego opowiadania. Poszczególne obrazy są dopracowane i dopieszczone, same w sobie błyskotliwe i inteligentne. Powiązanie tych scen w całość ma dla niego znacznie mniejsze znaczenie, choć ze wszystkich filmów właśnie Nikita jest najbardziej spójna. Ale ważniejszy jest sam obraz :szeroki ekran, ostre intensywne barwy, pewna nonszalancja przy jednocześnie precyzyjnym budowaniu konstrukcji filmowej. Agresywny styl opowiadania, który współtworzy muzyka stałego współpracownika Bessona, Erica Serra

To mocne kino, dekoracyjne i widowiskowe, pełne napięcia. Nikita wzrusza, bawi, emocjonuje

 

 

poniedziałek, 15 marca 2021

                                                       ZODIAC

 

 W KLESZCZACH OBSESJI

 Problem z filmem Davida Finchera polega na niemożliwości zakwalifikowania go. Niby wszystko jest jasne. Mamy seryjnego zabójcę i próbę złapania go. W ilu to już filmach widzieliśmy. Ale problem pojawia się już przed seansem wraz z informacją, że mamy do czynienia z autentyczną historią, a ta jako zbiór faktów i konkretów zawsze jest ograniczeniem dla twórcy. Fincher, mistrz przecież gatunku, biorąc pod uwagę znakomite Siedem, oparł się takiej presji, jakiej ulegli choćby wspomniani w Zodiaku twórcy Brudnego Harry’ego- stworzenia w oparciu o prawdę fikcyjnej postać i fikcyjnej historii. Zamiast podrasowania, uatrakcyjnienia opowieści mamy drobiazgową rekonstrukcję wydarzeń, które miały miejsce pod koniec lat 70- tych w okolicy San Francisco, linearnie opowiedzianych, z dokumentalnym niemal pietyzmem.

Szczerość wobec faktów owocuje kolejnym problemem. Zodiak nigdy nie został złapany i jego tożsamość pozostaje tajemnicą. Tym samym reżyser pozbawia nas rozwiązania zagadki i jednocześnie odpowiedniej dawki napięcia. Ale nie tylko – widz zostaje pozbawiony możliwości obcowania z mrocznym, ale pasjonującym światem psychopaty. Tytułowy zabójca pojawia się tylko w kilku scenach, na krótką chwilę – jako zamaskowana postać albo zarys postaci. I tak już pozostanie do końca. Oczywiście Fincher i scenarzysta Jamesa Vanderbilt wyselekcjonowali postacie najbardziej podejrzane, idąc zresztą tropem książki Roberta Graysmitha, jednego z bohaterów filmu

 Ale nie zmienia to faktu , że groza ma bardziej charakter medialny. Punkt ciężkości zostaje przeniesiony więc na trójkę bohaterów tropiących maniaka. Ale to akurat nie zaskakuje. Zaskoczenie bierze się stąd, że w filmie nie oglądamy pościgów, strzelaniny, pułapek, elementów klasycznego thrillera. Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi do głowy, to film Alana .J Pakuli „Wszyscy ludzie prezydenta” – ze względu na scenografii. Dużą część akcji dzieje się bowiem w pomieszczeniach redakcyjnych. Porównanie tym bardziej oczywiste, że dwójka bohaterów to dziennikarze. I dlatego otrzymujemy w filmie głównie rozmowy, dyskusje, analizy listów, telefony, dociekania- całą papierkową robotę, która raczej nas w kinie nudzi

Wydaje się, że już tym sobie Fincher strzelił samobója. A tu jeszcze na dodatek szybko okazuje się, że brak malowniczego czarnego charakteru nie został zastąpiony intrygującymi pozytywnymi postaciami. Reżyser znów nie poszedł utartym tropem. Podzielił naszą uwagę na trzy postacie i każde pojświęcił podobnie dużo miejsca. Problem polega na tym, że żadna z tych postaci nie jest zbyt ciekawa w filmie i trudno się nam z kimkolwiek identyfikować. Twórca „Siedem”dokonał ciekawego zabiegu. Cała trójka funkcjonuje tylko w obrębie historii Zodiaca. Nie mamy żadnej sekwencji prologowej, nic w zasadzie nie wiemy o tych ludziach, nic, co nie jest związane z Zodiakiem, nie funkcjonuje w tworzeniu ich sylwetek. Widać to doskonale w obrazowaniu ich życia osobistego. Akcja zresztą zaczyna się wraz z przyjściem do redakcji listu, a kiedy ich udział w śledztwie się kończy, jak w przypadku Paula Avery, po prostu znikają z ekranu, tracą zainteresowanie twórców filmu.

Myliłby się jednak ten, kto oczekiwałby ludzkich marionetek. Każda z tych postaci jest mocno wyodrębniona i wyraziście zarysowana, na swój sposób specyficzna. Bardzo duża w tym zasługa aktorów. Nie są to role wybitne, ale na to nie pozwalał scenariusz i koncepcja filmu, natomiast warsztatowo dopracowane i znakomicie funkcjonujące w obrębie opowiadanej historii. Cała trójka sprawiła się świetnie. Robert Downey Jr jest perfekcyjny i błyskotliwy w roli zblazowanego dandysa i lekko nawiedzonego pijaczka, ale też świetnego dziennikarza śledczego. Jest co podziwiać, ale takie role przychodzą mu z łatwością. Jake Gyllenhaal ze swoimi dużymi oczami gra człowieka zamkniętego w sobie, niemal pozbawionego osobowości. Niewidoczny, gdzieś tam się snujący z boku, mocno zanurzony w swoimi świecie. No i wreszcie niedoceniany, a chyba najlepszy w filmie Mark Ruffalo jako legendarny glina David Toschi. Elegancki, wyważony, solidny i trochę gapiowaty jako policjant. Jego gra jest pozbawiona niemal wszelakiej ekspresji, ale czujemy ogromną dawkę emocji kryjącą się pod tą twarzą. Jak mówiłem, reżyser nie pozwala tutaj na indywidualne popisy, gra aktorów jest stonowana i służy historii. Ale o to właśnie Fischerowi chodziło.

Po co te wszystkie utrudnienia, mało filmowe zabiegi, skoro wiemy, że mamy do czynienia z twórcą sprawnym i inteligentnym? No właśnie dlatego, że Fincher jest inteligentnym i błyskotliwym kreatorem, który wie, jak chce coś opowiedzieć i o czym chce opowiedzieć. A interesuje go przede wszystkim obsesja. Bo o tym jest ten film. Między innymi dlatego rozciąga reżyser akcje do lat 90. Co ciekawe nie interesuje go obsesja tytułowego zabójcy. Nierozwiązana tajemnica Zodiaca nie pozwalała na zbudowanie wnikliwego portretu człowieka ogarniętego manią, a 2500 podejrzanych zadania nie ułatwiało. Z filmu możemy wysnuć jedynie, że była to osobowość raczej przeciętna, której daleko do plastycznych i intrygujących „kolegów po fachu”. Ani ilość morderstw, ani sposób zabijania, ani nietykalność nie świadczą o skomplikowanej osobowości i nieprzeciętnej inteligencji. Jego postawa pachnie megalomanią i pozerstwem -i nawet swoje słynne szyfry zaczerpnął z łatwo dostępnej w bibliotece książki. I może dlatego jest tak bolesna niemożliwość złapania go. Przyznam się, że spodobało mi gdzieś przeczytane, że jest to film o niemożności. Liczne błędy, niefachowość, brak współpracy między policją ,biurokracja – to być może przyczyna, że Zodiak nigdy nie został zidentyfikowany. Kapitalnie ukazuje to zabójstwo taksówkarza. Dwóch policjantów nie tylko widziało zabójcę , ale nawet rozmawiało z nim. Niestety go nie wylegitymowali – nie mówiąc o zatrzymaniu- bo mieli szukać Murzyna. Zabrakło szczęścia, a może fachowości.

 

I z tym się nie może się pogodzić trójka bohaterów, to jest przyczyną ich frustracji. Fincher na przykładzie całej trójki pokazuje, jak obsesja może zmienić, zniszczyć życie. Jak człowiek wpada w wir, z którego nie ma wyjścia. Ale motywy postępowania tej trójki wydają się różne. Teoretycznie najłatwiej zrozumieć Toschaka, jest wszak policjantem i to jego zawód. Ale tu nie chodzi o rutynowe czynności czy też zawodowe ambicje. To raczej kwestia perfekcjonizmu, maksymalizmu wpisane w osobowość gliniarza, a także jego profesjonalizmu. Widać po nim, że traktuje swoją prace bardzo poważnie i po prostu próbuje zamknąć sprawę, która pozostaje niewyjaśniona. Już bardziej ambicją kieruje się Avery , który ma się za mistrza od takich spraw. Ale też nie do końca, gotów jest trafić do jakiegoś drugoligowego pisma, kiedy jego gazeta zakazuje mu drążyć sprawę Zodiaca. To podrażnione ego, ale też chyba nadanie swemu życiu głębszego sensu. Najbardziej skomplikowane i niejasne są powody Roberta Graysmitha .On zresztą sprawę drąży najdłużej. Czemu ? Nie chodzi o sławę, bo książki napisał stosunkowo wiele lat po tych wydarzeniach, nie chodzi też o zwykłe hobby, polegające na rozwiązywaniu rebusów i zagadek. Niełatwo jest zrozumieć jego postępowanie, zwłaszcza  że jest typowym szaraczkiem, tak naprawdę niemającym nic wspólnego ze sprawą. Dla mnie najbardziej logiczne jest, że Zodiak stał się dla niego symbolem zła tkwiącego w rzeczywistości. Obsesja, niszcząca jego rodzinę i jego samego, jest próba ogarnięcia chaosu, wprowadzenia do świata porządku. Jeśli tego nie zrobi, nie będzie już można czuć się bezpiecznym. To irracjonalne, ale silniejsze od niego. Siła tego polega na tym, że jest właśnie przeciętnym człowiekiem, jak każdy z nas. Ale nie jest bezwolny. To jak poczucie misji, szczególnie silne, kiedy wszyscy już sprawę zaniechali. Widzimy w jego poczynaniach świadomość, że jest ostatnim, kto może znaleźć Zodiaca. I jeśli tego nie zrobi, wtedy zło zatriumfuje .Zauważmy, że bohaterom już nie tyle chodzi o złapanie zabójcy, co o identyfikację . Chodzi o to, by zło zostało odkryte i nazwane. I myślę, iż pozostałej dwójce także na tym zależy. To elementarna walka o normalność tego świata, nawet jeśli płaci się za nią w jakimś stopniu własna „nienormalnością” .

I dlatego ten film jest taki dobry. Zamiast klasycznego thrillera otrzymaliśmy skomplikowany dramat psychologiczny o naturze ludzkiej i problemie zła . I to jak skrojony. Jak garnitur Armaniego . Klasyczna elegancja przy pozornej prostocie i mistrzostwo kroju. Nie widać żadnych szwów. Żadna scena nie jest zbędna  ani za długa. Gra aktorów, nawet w epizodach, idealna. Montaż spokojny, niemal leniwy. Napięcie podskórne, budowane z chirurgiczną precyzją. Groza wyważona, ale wstrząsająca. Podobnie jak w Siedem, Fincher nie epatuje makabrą, ale sceny zabójstw tak są nakręcone, że ciarki przechodzą. A jaka dbałość o realia. To jeden z tych filmów autentycznie przenoszący nas w czasy, w których się rozgrywa akcja; i to wcale nie chodzi o dobrą scenografię czy kostiumy, ale stworzenie odpowiedniego, nieuchwytnego klimatu, gdzie nawet sposób poruszania i mimika twarzy jest z przełomu lat 70 i 80. Precyzyjne, wysmakowane, mocne kino

Zodiak nie rozczarowuje

 

 

                                                    TAXIDERMIA

                                             

 ODRAŻAJĄCE PIĘKNO BYTU

Pomysł filmu „Taxidermia” jest bardzo literacki [ podstawą scenariusz są opowiadania Partego Nagy Lajosa] i kontrowersyjny jednocześnie. Ukazać historię kraju , w tym wypadku Węgier, przez pryzmat jednej rodziny nie jest łatwo. Gdyby to była saga rodzinna, a film trwał ponad dwie godziny, mielibyśmy jednak do czynienia z klasyką filmową, Gyorgy Palfi natomiast postanowił pokazać trzy epoki w sposób nie opisowy, ale syntetyczny, za pomocą symboli. To najwyższe wyzwanie dla każdego twórcy, jeśli jednak przyjrzymy się tym symbolom, pomysł okazuje się delikatnie mówiąc – karkołomny. Te metafory to sperma, ślina i krew. Fizjologię -męską dodajmy- ubiera węgierski artysta w plastyczne, pełne ohydy obrazy, z lekką domieszką surrealizmu

Każda historia ma swój początek. Założyciel rodu ,Morosgovanyi, był ordynansem podczas wojny gdzieś w zapadłej wiosce na głębokiej prowincji. Żona i dwie córki porucznika dla pozbawionego kobiet ordynansa stają się nie tyle przedmiotem marzeń, co obsesji erotycznej W zaspakajaniu popędu jest równie pomysłowy  jak i niekonwencjonalny. Wystarczy wspomnieć o stosunku seksualnym z tuszą świńską czy niebanalnym połączeniu penisa z płonącą świecą . Jego krótkie, ale na swój sposób bogate życie, kończy dramatyczny strzał w głowę. Przed śmiercią jednak zostawia trwały ślad w łonie porucznikowej, dodajmy ze świńskim ogonkiem

 

Jego syn, Kalman, wychowany w komunistycznej rzeczywistości, kontynuuje w pewien sposób obsesje cielesne ojca. Zostaje mistrzem w jedzeniu na czas .Pokaz zawodów, w których bierze udział, jest wyjątkowo obrazowy. Tyle samo czasu poświęca się na pochłanianie co wydalanie, ściślej mówiąc wymiotowanie. To w zasadzie, gdyby nie specyficzna  konkurencja, typowy film o rywalizacji- również o kobietę- o ambicji  i pokonywaniu swoich słabości. Związek z Gizellą Aczél, która wygrała Młodzieżowe Mistrzostwa Świata na Kubie w konkurencji "Kiełbasa z fasolką" owocuje kolejnym potomkiem. 

Lajos Balatony już jako niemowlak, ważący zaledwie półtora kilograma, rozczarował ojca i nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Jako chudy, mizerny młodzieniec, znalazł jednak dziedzinę, w której mógł się zrealizować. Został wypychaczem zwierząt, czyli taxidermistą. Jednocześnie opiekuje się monstrualnym ojcem, który zażera się batonikami champion, i jego gigantycznym kotami. Po śmierci ojca Lajos wypycha najpierw jego ciało, a potem siebie. Jako współczesna wersja rzeźby Apollo Belwederski realizuje swoje marzenia o nieśmiertelności

Jak widać bardzo pomysłowe i programowo obrzydliwe. Tylko jak to ma się do historii Węgier. W zasadzie wszystkie historie Palfi niemal całkowicie wyprał z realiów. Zamknięta, niewielka przestrzeń , bardzo ograniczona lista postaci, uboga dekoracja i ucieczka od szczegółów. A jednak udało mu się . Kontrowersyjne symbole okazały się bardzo pojemne i dość precyzyjne, aby opisać trzy różne epoki . Obsesje dziadka oddają rozpasanie i hedonizm Monarchii Austro- węgierskiej, frywolność, płytkość, powierzchowność, bierność i silną hierarchizację. Pochłanianie jedzenia przez syna oddaje materializm, pazerność, płytkość komunizmu, jego bezmyślną skłonność do rywalizacji, tworzenia rytuałów i tego, co nazywamy małą stabilizacją . Wreszcie profesja wnuka oddaje pustkę współczesnego świata, jego martwotę w połączeniu z kultem ciała, świata, gdzie brak jakichkolwiek granic i wszystko jest na sprzeda , gdzie wszystko może być zabawka, nawet ludzki embrion


Palfi jednak poszedł dalej. Stworzył paraboliczny obraz, w którym możemy zobaczyć nie tylko historię Węgier, ale portret współczesnego świata- i to powiedzmy sobie wyjątkowo odrażający.Sprowadzony do pochłaniania i wydalania. Czy to są echa Nietzscheańskiej koncepcji o śmierci Boga, nie wiem, ale ten świat jest całkowicie pozbawiony pierwiastka duchowego, naznaczony metafizyczna pustką. Jest żałosny, prymitywny, wręcz nieludzko głupi. W Taxidermii ma ohydną twarz, a jego wnętrze to kloaka popędów i instynktów. Węgierski jednak film tyleż mówi o wieku XX , co i o kondycji współczesnego homo sapiens, choć w to sapiens można wątpić. To raczej homo ludens,  karykaturalny i zdeformowany, twór gargantuiczny, żałosne stworzenie,  niepotrafiące oderwać się od swej cielesności. No właśnie ciało całkowicie determinuje wszystkich bohaterów. Zniewala, pozbawia możliwości wyboru, pochłania całe człowieczeństwo. Czyni z nich nikczemne istoty, o nieograniczonym egoizmie i pazerności, przy czym to nienasycenie ma tylko znamiona fizjologiczne.

Można jednak spojrzeć jeszcze na to pod innym kątem. Przecież bohaterowie to mężczyźni. To oni kreują rzeczywistość, którą obserwujemy. Więc te wszystkie inwektywy może należy odnieść tylko do płci męskiej. Może świat wygląda tak, bo rządzą w nim mężczyźni. Kobiety w filmie są obiektem westchnień, marzeń, są inspiracją, bodźcem do działania. Są muzami, choć są zwyczajne, banalne i przyziemne. Jeśli istnieje tutaj jakiś minimalny pierwiastek duchowy, to właśnie w nich. Co jednak ciekawe- jako muzy są całkowicie bierne. I u Palfiego to mężczyźni przyjmują postawę aktywną . To oni pragną, pożądają, wyznaczają sobie cel. To oni walczą .

I to jest jeszcze jeden sposób patrzenia na film. Jako obraz o tworzeniu, o sztuce (szeroko rozumianej), o poszukiwaniu drogi do nieśmiertelności. Nie na darmo film opatrzony jest klamrą, która jest przemową przewodnika po muzeum. Kustosz  tłumaczy proces tworzenia , który doprowadził do dzieła sztuki Lajosa Balatony.  Film pokazuje, jak się rodzą marzenia, jak tworzy się idea. Cała trójka bohaterów poszukuje swojego miejsca w świecie, sensu życia. Ich zabiegi są trywialne, często groteskowe, ale można tu znaleźć odwieczne pragnienie przekroczenia granic. Kalman w którymś momencie mówi : To wtedy po raz pierwszy miałem to uczucie. To radosne podniecenie świadomością, że moje możliwości są większe niż mogłem to sobie wymarzyć. To uczucie powodujące, że cały rośniesz i rośniesz od środka, że otwierają się przed tobą zupełnie nowe, nieodkryte obszary. Taki dziecięcy sen. Choć w przypadku bohatera chodzi o zjedzenie ponad dwóch kilogramów czekolady, to nie zmienia to faktu, że działania całej trójki to wynik marzeń, że są swoistymi odkrywcami, współczesnym Ikarami. Wszyscy trzej eksperymentują na swoim ciele, traktują je jako materiał i narzędzie jednocześnie. A więc artyści, awangardowi, poszukujący nowych środków wyrazu, odrzucający tradycyjne estetyczne konwencje. Oczywiście posuwają sztukę do granic sensu, zacierają całkowicie granice między życiem a artystycznym wyrazem, ale być może wiek XX i jego głupie okrucieństwo ( albo okrutna głupota) nie dadzą się wyrazić inaczej. A może taxidermia własnego ciała jest dowodem na to, że jakie czasy, tacy artyści ?

A wszystko to polane sosem płynów ustrojowych, flaków i mięsa, odchodów. Śmiałość i naturalność w pokazywaniu obrzydliwości jest zaiste zadziwiająca. Katalog obrzydliwości zdecydowanie bogatszy niż w większości horrorów. Wystarczy wspomnieć drobiazgowa scenę wypychania siebie przez Lajosa, przy której obserwowanie operacji na stole chirurgicznym to czysta przyjemność. A jednak film można nazwać pięknym, przyciąga swoistym smakiem i specyficzną aurą. Kluczem do zrozumienia tego i tym samym tytułu recenzji jest pojęcie turpizmu. To świadomy i ostentacyjny antyestetyzm w ukazywaniu ciała ludzkiego i takich zjawisk  jak przemijanie, rozkład, destrukcja, śmierć. Wszystko to mamy w filmie Palfiego, podobnie jak groteskę, deformację i czarny humor. Warto jednak pamiętać, że turpizm to nie tylko estetyka prowokacji, ale też bunt wobec zastanej hierarchii wartości. Brzydota umożliwia Palfiemu prawdziwsze pokazanie rzeczywistości i pełniejsze wyrażenie egzystencjalnej tematyki życia ludzkiego. Życia ludzkiego rozpisanego między Erosem a Tanatosem – i to właśnie w sposób fizjologiczny. Nie ma żadnej metafizyki ani symboliki, jest tylko materialna dosłowność .Życie zostaje sprowadzone do swej fizycznej, bezwzględnej postaci

Turpizm i jego ciemna wizja rzeczywistości jest trudny do przyjęcia, jednak poruszający i na swój sposób piękny. I film Palfiego w całej swej ohydzie jest urzekający. Są w każdej części sceny o poetyckim pięknie, jak wtedy kiedy bohater wchodzi w książkowy świat bajki Andersena „Dziewczynka z zapałkami”, a wytrysk spermy zamienia się w lecącą gwiazdę . Ale piękno przede wszystkim kryje się w zwyczajnych  szarych przedmiotach i sytuacjach- lizaku wręczonym kasjerce, mglistym zimowym poranku, czekoladzie, płaczu niemowlaka. Świat konkretnych, przyziemnych rzeczy jest znakiem prawdy. I właśnie w prozie i nędzy, brzydocie i trywialności rzeczywistości Palfi dostrzega istotę naszej egzystencji, co dokumentuje najlepsza chyba scena filmu, kiedy świńskie koryto w poetyckim montażu zamienia się w balię do prania, trumnę, zamrażarkę, kołyskę, misę do wyrabiania cista czy wannę. Całe życie ludzkie sprowadzone do jednego przedmiotu.

Jesteśmy jacy jesteśmy, poddani anatomii ciała, namiętnościom i słabościom, ale ta niedoskonałość i brzydota to istota naszego człowieczeństwa