ZODIAC
W KLESZCZACH OBSESJI
Problem z filmem Davida Finchera polega na niemożliwości zakwalifikowania go. Niby wszystko jest jasne. Mamy seryjnego zabójcę i próbę złapania go. W ilu to już filmach widzieliśmy. Ale problem pojawia się już przed seansem wraz z informacją, że mamy do czynienia z autentyczną historią, a ta jako zbiór faktów i konkretów zawsze jest ograniczeniem dla twórcy. Fincher, mistrz przecież gatunku, biorąc pod uwagę znakomite Siedem, oparł się takiej presji, jakiej ulegli choćby wspomniani w Zodiaku twórcy Brudnego Harry’ego- stworzenia w oparciu o prawdę fikcyjnej postać i fikcyjnej historii. Zamiast podrasowania, uatrakcyjnienia opowieści mamy drobiazgową rekonstrukcję wydarzeń, które miały miejsce pod koniec lat 70- tych w okolicy San Francisco, linearnie opowiedzianych, z dokumentalnym niemal pietyzmem.
Szczerość wobec faktów owocuje kolejnym problemem. Zodiak nigdy nie został złapany i jego tożsamość pozostaje tajemnicą. Tym samym reżyser pozbawia nas rozwiązania zagadki i jednocześnie odpowiedniej dawki napięcia. Ale nie tylko – widz zostaje pozbawiony możliwości obcowania z mrocznym, ale pasjonującym światem psychopaty. Tytułowy zabójca pojawia się tylko w kilku scenach, na krótką chwilę – jako zamaskowana postać albo zarys postaci. I tak już pozostanie do końca. Oczywiście Fincher i scenarzysta Jamesa Vanderbilt wyselekcjonowali postacie najbardziej podejrzane, idąc zresztą tropem książki Roberta Graysmitha, jednego z bohaterów filmu
Wydaje się, że już tym sobie Fincher strzelił samobója. A tu jeszcze na dodatek szybko okazuje się, że brak malowniczego czarnego charakteru nie został zastąpiony intrygującymi pozytywnymi postaciami. Reżyser znów nie poszedł utartym tropem. Podzielił naszą uwagę na trzy postacie i każde pojświęcił podobnie dużo miejsca. Problem polega na tym, że żadna z tych postaci nie jest zbyt ciekawa w filmie i trudno się nam z kimkolwiek identyfikować. Twórca „Siedem”dokonał ciekawego zabiegu. Cała trójka funkcjonuje tylko w obrębie historii Zodiaca. Nie mamy żadnej sekwencji prologowej, nic w zasadzie nie wiemy o tych ludziach, nic, co nie jest związane z Zodiakiem, nie funkcjonuje w tworzeniu ich sylwetek. Widać to doskonale w obrazowaniu ich życia osobistego. Akcja zresztą zaczyna się wraz z przyjściem do redakcji listu, a kiedy ich udział w śledztwie się kończy, jak w przypadku Paula Avery, po prostu znikają z ekranu, tracą zainteresowanie twórców filmu.
Myliłby się jednak ten, kto oczekiwałby ludzkich marionetek. Każda z tych postaci jest mocno wyodrębniona i wyraziście zarysowana, na swój sposób specyficzna. Bardzo duża w tym zasługa aktorów. Nie są to role wybitne, ale na to nie pozwalał scenariusz i koncepcja filmu, natomiast warsztatowo dopracowane i znakomicie funkcjonujące w obrębie opowiadanej historii. Cała trójka sprawiła się świetnie. Robert Downey Jr jest perfekcyjny i błyskotliwy w roli zblazowanego dandysa i lekko nawiedzonego pijaczka, ale też świetnego dziennikarza śledczego. Jest co podziwiać, ale takie role przychodzą mu z łatwością. Jake Gyllenhaal ze swoimi dużymi oczami gra człowieka zamkniętego w sobie, niemal pozbawionego osobowości. Niewidoczny, gdzieś tam się snujący z boku, mocno zanurzony w swoimi świecie. No i wreszcie niedoceniany, a chyba najlepszy w filmie Mark Ruffalo jako legendarny glina David Toschi. Elegancki, wyważony, solidny i trochę gapiowaty jako policjant. Jego gra jest pozbawiona niemal wszelakiej ekspresji, ale czujemy ogromną dawkę emocji kryjącą się pod tą twarzą. Jak mówiłem, reżyser nie pozwala tutaj na indywidualne popisy, gra aktorów jest stonowana i służy historii. Ale o to właśnie Fischerowi chodziło.
Po co te wszystkie utrudnienia, mało filmowe zabiegi, skoro wiemy, że mamy do czynienia z twórcą sprawnym i inteligentnym? No właśnie dlatego, że Fincher jest inteligentnym i błyskotliwym kreatorem, który wie, jak chce coś opowiedzieć i o czym chce opowiedzieć. A interesuje go przede wszystkim obsesja. Bo o tym jest ten film. Między innymi dlatego rozciąga reżyser akcje do lat 90. Co ciekawe nie interesuje go obsesja tytułowego zabójcy. Nierozwiązana tajemnica Zodiaca nie pozwalała na zbudowanie wnikliwego portretu człowieka ogarniętego manią, a 2500 podejrzanych zadania nie ułatwiało. Z filmu możemy wysnuć jedynie, że była to osobowość raczej przeciętna, której daleko do plastycznych i intrygujących „kolegów po fachu”. Ani ilość morderstw, ani sposób zabijania, ani nietykalność nie świadczą o skomplikowanej osobowości i nieprzeciętnej inteligencji. Jego postawa pachnie megalomanią i pozerstwem -i nawet swoje słynne szyfry zaczerpnął z łatwo dostępnej w bibliotece książki. I może dlatego jest tak bolesna niemożliwość złapania go. Przyznam się, że spodobało mi gdzieś przeczytane, że jest to film o niemożności. Liczne błędy, niefachowość, brak współpracy między policją ,biurokracja – to być może przyczyna, że Zodiak nigdy nie został zidentyfikowany. Kapitalnie ukazuje to zabójstwo taksówkarza. Dwóch policjantów nie tylko widziało zabójcę , ale nawet rozmawiało z nim. Niestety go nie wylegitymowali – nie mówiąc o zatrzymaniu- bo mieli szukać Murzyna. Zabrakło szczęścia, a może fachowości.
I z tym się nie może się pogodzić trójka bohaterów, to jest przyczyną ich frustracji. Fincher na przykładzie całej trójki pokazuje, jak obsesja może zmienić, zniszczyć życie. Jak człowiek wpada w wir, z którego nie ma wyjścia. Ale motywy postępowania tej trójki wydają się różne. Teoretycznie najłatwiej zrozumieć Toschaka, jest wszak policjantem i to jego zawód. Ale tu nie chodzi o rutynowe czynności czy też zawodowe ambicje. To raczej kwestia perfekcjonizmu, maksymalizmu wpisane w osobowość gliniarza, a także jego profesjonalizmu. Widać po nim, że traktuje swoją prace bardzo poważnie i po prostu próbuje zamknąć sprawę, która pozostaje niewyjaśniona. Już bardziej ambicją kieruje się Avery , który ma się za mistrza od takich spraw. Ale też nie do końca, gotów jest trafić do jakiegoś drugoligowego pisma, kiedy jego gazeta zakazuje mu drążyć sprawę Zodiaca. To podrażnione ego, ale też chyba nadanie swemu życiu głębszego sensu. Najbardziej skomplikowane i niejasne są powody Roberta Graysmitha .On zresztą sprawę drąży najdłużej. Czemu ? Nie chodzi o sławę, bo książki napisał stosunkowo wiele lat po tych wydarzeniach, nie chodzi też o zwykłe hobby, polegające na rozwiązywaniu rebusów i zagadek. Niełatwo jest zrozumieć jego postępowanie, zwłaszcza że jest typowym szaraczkiem, tak naprawdę niemającym nic wspólnego ze sprawą. Dla mnie najbardziej logiczne jest, że Zodiak stał się dla niego symbolem zła tkwiącego w rzeczywistości. Obsesja, niszcząca jego rodzinę i jego samego, jest próba ogarnięcia chaosu, wprowadzenia do świata porządku. Jeśli tego nie zrobi, nie będzie już można czuć się bezpiecznym. To irracjonalne, ale silniejsze od niego. Siła tego polega na tym, że jest właśnie przeciętnym człowiekiem, jak każdy z nas. Ale nie jest bezwolny. To jak poczucie misji, szczególnie silne, kiedy wszyscy już sprawę zaniechali. Widzimy w jego poczynaniach świadomość, że jest ostatnim, kto może znaleźć Zodiaca. I jeśli tego nie zrobi, wtedy zło zatriumfuje .Zauważmy, że bohaterom już nie tyle chodzi o złapanie zabójcy, co o identyfikację . Chodzi o to, by zło zostało odkryte i nazwane. I myślę, iż pozostałej dwójce także na tym zależy. To elementarna walka o normalność tego świata, nawet jeśli płaci się za nią w jakimś stopniu własna „nienormalnością” .
I dlatego ten film jest taki dobry. Zamiast klasycznego thrillera otrzymaliśmy skomplikowany dramat psychologiczny o naturze ludzkiej i problemie zła . I to jak skrojony. Jak garnitur Armaniego . Klasyczna elegancja przy pozornej prostocie i mistrzostwo kroju. Nie widać żadnych szwów. Żadna scena nie jest zbędna ani za długa. Gra aktorów, nawet w epizodach, idealna. Montaż spokojny, niemal leniwy. Napięcie podskórne, budowane z chirurgiczną precyzją. Groza wyważona, ale wstrząsająca. Podobnie jak w Siedem, Fincher nie epatuje makabrą, ale sceny zabójstw tak są nakręcone, że ciarki przechodzą. A jaka dbałość o realia. To jeden z tych filmów autentycznie przenoszący nas w czasy, w których się rozgrywa akcja; i to wcale nie chodzi o dobrą scenografię czy kostiumy, ale stworzenie odpowiedniego, nieuchwytnego klimatu, gdzie nawet sposób poruszania i mimika twarzy jest z przełomu lat 70 i 80. Precyzyjne, wysmakowane, mocne kino
Zodiak nie rozczarowuje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz