niedziela, 6 maja 2018

LATO 1993


BLASKI I CIENIE DZIECIŃSTWA

Tytuł filmu jest lakonicznie precyzyjny, nie ma w sobie magii niejednoznaczności czy tajemnicy. Taki tytuł mógłby się znaleźć na kasecie video z domowymi nagraniami - jak sama autorka filmu, Carla Simon, sugerowała- co kreuje intymność i zwyczajność sytuacji, w tym wypadku dzieciństwa. Dzieciństwa samej Simon, bo film jest dość mocno połączony z jej biografią. W tytułowym 1993 roku zmarła jej matka i reżyserka spędziła swoje pierwsze lato z nową rodziną, a miała wtedy 6 lat, tyle samo co bohaterka. I to się czuje, że obraz czerpie bardzo głęboko z osobistych wspomnień, autorka filmu nadaje wydarzeniom bezpośredniość i naznacza szczegółowością. Wspomnienia z dzieciństwa są jednak zawsze zagrożone sentymentalizmem i idealizacją, na szczęście film z powodzeniem unika obu pułapek - reżyserka z dojrzałością, empatią i szczerym uczuciem pokazuje, jak mała dziewczynka musi stawić czoła utracie matki i integracji z nową rodziną.



Film zaczyna się od sugestywnej i znaczącej sceny. Jest noc świętojańska, początek wakacji, wybuchają fajerwerki, dzieci się bawią, dorośli wiwatują. Do Fridy, bohaterki filmu, podbiega chłopiec z pytaniem, dlaczego nie płacze. To pytanie wywołuje w widzu konsternację do momentu, kiedy dowie się, że tego właśnie dnia umarła matka sześciolatki. Dziewczynka więc powinna płakać, ale płakać jednak nie może. I o tym właśnie jest ten film. Brak łez otwiera prostą, ale niebanalną historię dziecka, która poszukuje drogi do swojego żalu. Z delikatnością, niemal niezauważalnie Simon zmienia codzienność w coś niezwykłego i przekształca wewnętrzną podróż Fridy w niemal magiczną, poruszającą i ekscytującą podróż.


W początkowych scenach Frida prawie zawsze jest sama w kadrze, kiedy ktoś inny pojawia się na ekranie jest tylko częściowo widoczny. Daje to widzowi możliwość odczucia osamotnienia i zagubienia dziewczynki, ale też spojrzenia na świat oczami bohaterki. Operator filmowy Santiago Racaj traktuje swój aparat jako żywego, osobowego obserwatora, często oglądającego świat z poziomu Fridy. Stąd zawężony punkt widzenia, ale też bliskość kamery, która niemal dotyka dziewczynkę i pozwala zobaczyć nam wiele szczegółów. W miarę rozwoju fabuły coraz więcej ludzi dzieli przestrzeń filmową z bohaterką, choć nadal pozostaje ona samotną postacią, która z niepokojem patrzy na nowe, dezorientujące ją wiejskie otoczenie.




Patrzy, bowiem początkowo przyjmuje ona pozycję obserwatora. Jest bardzo grzeczna i miła, sprawdza, co się wokół niego dzieje i czy może zaufać ludziom, którzy ją otaczają. Jest uważna, ciekawa, ale ostrożna. Rozgląda się i wszystko, co odkrywa, jest z konieczności dla niej nowe. Ani jej rodzice, ani jej siostra nie są jej rodzicami i siostrą. Wydaje się, że nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Jej nowy dom, zagubiony gdzieś w katalońskiej wsi, nie ma nic wspólnego z mieszkaniem w Barcelonie. Frida wielu rzeczy też nie rozumie. Nie wie, co to jest AIDS, nie wie, skąd się bierze nadmierna sympatia dziadków. Frida po prostu nie jest jeszcze całkiem Fridą. Film jednak pokazuje, jak się tworzy jej nowa osobowość. Choć wygląda jak słodka, bezradna i niewinna dziewczynka, Carla Simon nie tworzy z niej marionetkę, która ma wzbudzić w nas oczywiste współczucie. Nie traktuje jej protekcjonalnie, ale też nie idealizuje .Z jednej strony pozostaje dzieckiem- biega, bawi się, śmieje, wygłupia. Śmierć nie zajmuje jej przestrzeni, nie burzy też przyszłości. Frida buduje sobie nowy świat, adaptuje się do nowych warunków w sposób naturalny, instynktowny. Traumatyczne doświadczenie w postaci śmierci matki nie pozbawiło jej chęci życia i zdolności do podążania do przodu. Z drugiej strony sprawdza granice, jak daleko może się posunąć. W ułamku sekundy pojawia się gniew i wściekłość. Kwestionuje decyzje dorosłych, manipuluje nimi, potrafi być złośliwa czy bezwzględna wobec Anny, nowej siostry. Zresztą dość szybko nakreśla hierarchię w układach z siostrą. Wykorzystuje ją na swój sposób, wchłaniając naiwność i dobroć kuzynki. Ale jej reakcje są naturalne. Broni swej autonomii, wyznacza granice swej prywatności, szuka samotności, ale też próbuje nawiązać nowe znajomości. Upór i sporadyczne rozdrażnienie są normalną reakcją na jej głębokie poczucie zagubienia -więc nie jest to aż tak zaskakujące, że zachowuje się w sposób okrutny wobec Anny. Jest starsza, silniejsza, dojrzalsza, a przecież w nowym otoczeniu brak jej pewności siebie. Niestabilność emocjonalna jest oczywista. Czuje się porzucona i nie umie panować nad swoimi emocjami. Szuka sposobu, aby wyrazić swój żal, ale nie wie jak, więc miota się, gniewa, obraża, bywa egoistyczna czy bezmyślna. Potrzebuje zwrócić na siebie uwagę, szuka bliskości i ciepła.


To wszystko tworzy ciekawy, niejednoznaczny portret dziecka. Simon uczyniła z niej świadomą jednostkę, nadała jej podmiotowość. Stąd z jednej strony jej opór przed wcieleniem się w rolę córki w nowej rodzinie, z drugiej- potrzeba akceptacji i swoista rywalizacja z Anną o uwagę dorosłych. Relacje między dziewczynkami wypadają zresztą w filmie najlepiej. Cechuje je spontaniczność i świeżość; są zresztą dowodem umiejętności Carli Simon w prowadzeniu dziecięcych aktorów.




Ciekawie też wypada w filmie świat dorosłych. Pod wieloma względami Frida ma szczęście. Po pierwsze matka była na tyle odpowiedzialna, że wiedziała, komu swoją córkę powierzyć. Po drugie rodzina jej wuja jest opiekuńcza, wyrozumiała i co najważniejsze - otwarta. Bez zastrzeżeń przyjmują role nowych rodziców. Nie próbują jej sztucznie zastąpić matki, nie narzucają się ze swoimi dobrymi intencjami. I choć nie zawsze stają na wysokości zadania ( co absolutnie naturalne), uczą się być opiekunami dla niej. Na spotkaniu podkreślałem,że to jeden z niewielu obejrzanych filmów ostatnio, gdzie dorośli w końcu nie zawodzą. I właśnie nie dlatego, że są doskonali, mądrzy albo szlachetni. To zabrzmi banalnie, ale wujostwo jest normalne. Intuicyjnie poszukują drogi dla Fridy, choć w ich przypadku to brzmi nadto doniośle. Starają się być , zauważyć ją, nie skupiając się tylko na swoich emocjach. Nie ograniczają jej, nie próbują na siłę dopasować, a że dla nich ta sytuacja jest nowa i ich przerasta, to oczywiste. Nie potrafią czasem dać tego, co najważniejsze- ciepła, kontaktu, ale wynika to z nowej sytuacji, w której się znaleźli. Ich miłe wzajemne relacje, zarówno jako pary, jak i opiekunów, mimo sporadycznej, zrozumiałej irytacji, wypełniają trudną sytuację Fridy dobroczynną stabilnością.



Nie zmienia to faktu, że chociaż robią wszystko, aby Frida poczuła się komfortowo, bohaterka musi przejść przez traumy dzieciństwa i pogodzić się ze stratą matki. Dziewczynka nie potrafi zwerbalizować swojego bólu, dlatego składa prezenty figurze płaczącej Matki Boskiej, do której, zainspirowana religijnymi wierzeniami swojej babci, regularnie powraca, aby przekazać matce prezenty w postaci paczki papierosów i apaszki. W ten sposób przeżyje swoje rozczarowanie naiwną wiarą w niebo i dojrzeje do otwartego buntu, gdy nie otrzymuje odpowiedzi z tamtej strony. Inną formą radzenia sobie z bólem są zabawy, jak choćby telefon do matki, ale i tu spotyka się z ciszą i brakiem kontaktu. Być może najciekawszą, a na pewno jedną z najlepszych scen w filmie jest zabawa w dorosłość. Umalowana, ubrana w węża boa i opalająca się na leżaku, wchodzi w rolę swojej matki, a Anna odgrywa rolę samej Fridy. Jest tu duża przestrzeń dla interpretacji. Na pewno w ten sposób przywołuje przeszłość i szuka kontaktu z matką. Ale to też kolejne ustalenie hierarchii grupowej, pokazanie Annie jej miejsca w rodzinie. Nie brak tu też dystansu i dziecięcej złośliwości w kreowaniu świata dorosłych. A być może w ten sposób doświadcza swojej dorosłości, którą lato 93 roku ją naznaczyło.




I tak jak jej opiekunowie dojrzewają do roli rodziców, tak dojrzewa Frida. Nauczy się być zagubioną, nauczy się gubić, nauczy się w końcu płakać. Nauczy się być Fridą. W pięknym finale widzimy Fridę jako integralną część pewnej wspólnoty, a tym, co ich naznaczy jako rodzinę, jest właśnie jej płacz.



Film ma w sobie naturalność dokumentu, a jednocześnie nabiera kontemplacyjnego tonu. Każda z sekwencji ma motyw i znaczenie, które przenosi nas w głąb małej Fridy. Siłą obrazowania jest poczucie braku kamery. Jak wspomniałem- jesteśmy bardzo blisko bohaterki, niemal ja dotykamy. Oddychamy w takim samym tempie jak bohaterka, Czujemy jej zdezorientowanie, gniew, zdumienie, odkrywamy świat emocji wraz z nią. Ta bliskość tworzy naturalną intymność. Simon zachowuje staranną równowagę między narracją a budowaną atmosferą. Mimo powagi tematu reżyserka tworzy subtelny portret dzieciństwa malowany słońcem i latem, zamiast słodkiego sentymentalizmu mamy obraz pełen lekkości i czułych chwil. Widza obrazy nie przytłaczają, a mimo głęboko osobistego tonu autobiograficzność jest dyskretnie namalowana.



Film porusza, ale w sposób dyskretny. I choć na film składają się standardowe elementy narracji, to Lato 1993 pokazuje, że nawet pozornie znajome historie można zobaczyć na nowo. Simon nie stosuje tradycyjnych melodramatycznych wzlotów i upadków, przepracowanie żałoby przez dziecko odbywa się tutaj naturalnie, niemal niezauważalnie. Czas, miejsce, ludzie, drobne wydarzenia, czyli lato roku 93, uczą bohaterów naturalnych smaków życia.


Sukces filmu polega na urzekającej prostocie i wizualnej oprawie. Piękno tkwi tutaj w małym realizmie i autentyczności. Obraz Carli Simon jest uczciwy jak szept dziecka i tak prawdziwy, że na długo pozostaje w pamięci.

T.M.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz