UTOYA 22 LIPCA
Film od początku budził kontrowersje, a festiwal w Berlinie to potwierdził. Dzieło Erika Poppe'a dotyczące ataków terrorystycznych w Norwegii w 2011 roku rozpatrywane więc było głównie w kategoriach etycznych. Podstawowe pytanie, które krytycy zadawali, brzmiało:czy można rozdrapywać tak świeże rany? Po pokazie w Berlinie pojawiły się owacje na stojąco, ale nie zabrakło też buczenia, a w kuluarach i prasie pojawiły się negatywne opinie mówiące o żerowaniu na ofiarach.
Czy
więc nie za wcześnie na taki film? Historia kina mówi, że nie.
Traumę zamachu na Dwie Wieże Amerykanie zaczęli oswajać znacznie
szybciej, już w 2006 roku gotowe były World
Trade Center Stone'a
i Lot 93 Greengrassa.
Inna
sprawa, że od tego czasu, choć wydarzenia z września 2001 roku są
przywoływane w filmach nader chętnie, unika się ich bezpośredniego
ukazywania, funkcjonują jako traumatyczny ślad niedawnej
przeszłości. Jednak już „Dzień
Patriotów”pojawił
się na ekranie trzy lata po zamachu w Bostonie. Oczywiście to nie
zamyka dyskusji, ale postawienie problemu w taki sposób z definicji
jest trudne do rozstrzygnięcia, bo dotyka aspektu znacznie szerszego
i niemal odwiecznego- czy sztuka (bo nie chodzi tylko o film )
powinna mówić o sprawach aktualnych, ważnych
tu i teraz, czy powinna cofać się w przeszłość i szukać tematów
uniwersalnych. Dystans czasowy zwykle pomaga w opowiadaniu o
przeszłości, pozwala wyciszyć emocje, przepracować traumy.
Z drugiej strony dla tych, którzy nie mieli nikogo na wyspie,
terror już wkrótce będzie odległym wspomnieniem.
Może
więc pytanie powinno brzmieć, czy nie za późno się mówi o
tamtych wydarzeniach. Bo siedem lat przy
przyśpieszonym rytmie życia i natłoku tragedii, jakie spotykają
świat, to jednak czas zapomnienia. I chyba tym tropem poszedł sam
reżyser. Podczas wywiadów tłumaczył, że opinia publiczna
skupiona była na samym Breiviku, a to odciągnęło uwagę od tego,
co naprawdę się wydarzyło tego dnia. Ofiary zostały zepchnięte
na plan dalszy. A Utoya nie miała być filmem o zamachowcu ( nazwisko nie
pada ani razu), ale rodzajem hołdu dla ofiar. Zresztą wiele osób
związanych z wydarzeniami na Utoi zadawało pytanie o to, kiedy jest
ten odpowiedni czas i przekonywało, że może nigdy nie być dobrego
momentu na premierę filmu o masakrze w Norwegii. A aktorzy w
wywiadach wspominali, że zgodzili się wziąć udział w projekcie
dopiero po przeczytaniu scenariusza. I te argumenty mnie przekonują,
zwłaszcza że pierwszy film o Utoi zrobił Norweg, autor cenionych
obrazów „Hawaje.Oslo”czy „Zniknięcie”.
Pytanie
więc dla nas ważniejsze- jak ta historia została opowiedziana i
czy film się broni jako dzieło sztuki?
Obraz rozpoczynają dokumentalne zdjęcia z Oslo, gdzie wybuch
samochodu- pułapki, przygotowanej przez Breivika, zabił osiem osób.
Cięcie przenosi nas na nieco idylliczna wyspę, gdzie na letnim
obozie przebywało 500 nastolatków, reprezentujących młodzieżówkę
Partii Pracy. Właściwy
film zaczyna się od sprytnego zabiegu identyfikacyjnego. Główna
bohaterka, dziewiętnastoletnia Kaja, (bardzo wiarygodna Andrea
Berntzen ) patrząc prosto w kamerę, mówi do nas Nigdy tego
nie zrozumiesz. W rzeczywistości słowa te wypowiada
do matki podczas rozmowy telefonicznej ( słuchawka w uchu staje się
widoczna tylko wtedy, kiedy odwraca się do kamery). Kontakt
z widzem został jednak nawiązany, zostajemy wrzuceni w ten świat i stajemy się jego częścią.
Kamera
Poppe'a powędruje za Kają i nie opuści jej niemal do końca
filmu. Od razu zawęża to punkt widzenia, reżyser skupia się na
stosunkowo niewielkiej grupie osób, które poznajemy zaledwie przez
kilkanaście minut nim rozlegną się pierwsze strzały. Nie wzbudzą
naszego większego zainteresowania, są bowiem dziećmi, które jedzą
gofry, kłócą się i prowadzą banalne rozmowy. Więcej czasu
otrzymamy na poznanie Kai, ale Poppe rezygnuje z uczynienia jej
pełnoprawną bohaterką filmowa. Owszem- jest lubiana, ma pewne
cechy przywódcze, w trakcie zamachu wykaże się swoistą empatią.
Widzimy, jak próbuje pomóc małemu zagubionemu chłopcu, a
następnie - w przerażającej scenie filmu - dziewczynie, która
umiera w jej ramionach. Berntzen portretuje młodą dziewczynę
niepozbawioną odwagi i odpowiedzialności, czasem znużoną i
przestraszoną, ale to wciąż tylko drobny szkic przeciętnej
nastolatki. To raczej postać będąca zlepkiem, syntezą różnych
osób. Ma to swoje plusy i minusy,
podobnie jak pobyt z bohaterką przez cały czas filmowy.
Otrzymujemy brak pełnowymiarowych postaci, statyczność i
powtarzalność ujęć. To cena, jaką płaci reżyser za
dokumentalną narrację i umiejscowienie fabuły w czasie rzeczywistym. Z
drugiej strony film ogląda się momentami jak pełnowymiarowy horror
-psychopatyczny morderca ściga grupę nastolatków na obozie
letnim. Tylko zamiast makabrycznych obrazów mordu mamy dezorientacje,
zagubienie i naturalny strach. Nakręcenie filmu za pomocą jednego
ujęcia i przyjęcie perspektywy ofiary pozwalają nam spróbować
poczuć to, co czuła Kaja i jej rówieśnicy. Liczy się jedynie
przeżycie. To kręcenie się w kółko, przemieszczanie się od
jednej kryjówki do drugiej, chowanie się w miejscach niedających
schronienia jest nieznośnie nużące i przerażające jednocześnie.
Bo nie o ekscytację widza tu chodzi, a o sprowadzenie wszystkiego do
nadmiernych reakcji cielesnych. Film odbiera się empirycznie, nie
intelektualnie. Nie dociera on do naszego umysłu, nie porusza
kwestii moralnych czy estetycznych, to reakcje ciała dyktują nam
emocje. Poppe zapisuje na taśmie strach. Skrajny, niemożliwy do
zrozumienia. Doświadczyć mamy tego, co doświadczyły ofiary,
czystego terroru, który uniemożliwi nam zapomnienie tej historii.
Doświadczyć izolacji, zagubienia, bezradności, banalnego dylematu,
które miejsce jest lepsze do schronienia, w którą stronę uciekać.
Nie ma racjonalnej odpowiedzi na przemoc. Zostają instynkt
przetrwania i poczucie bezsilności. Ostatecznie każdy zdany jest w obrazie na
siebie.
Film
pozbawiony jest tego, co uważamy za efekty filmowe. Brakuje montażu-
film został nakręcony w zasadzie za pomocą jednego ujęcia.
Kamera Martina Otterbecka wisi w pobliżu Kai przez cały czas, a
prawdziwy horror dzieje się na peryferiach. Najbardziej drastyczne
sceny zostają nam zaoszczędzone. Podobnie jak widok oprawcy,
którego sylwetka pokazana jest gdzieś daleko przez ułamek sekundy.
Decyzja o trzymaniu mordercy na dystans jest intrygującym pomysłem,
sprawiającym, że Utoya staje się w jakimś samym stopniu
obrazem o banalności zła.
Ważnym
elementem budującym grozę są odgłosy strzałów, które zastępują
muzykę. Intensywność dźwięku jest wyjątkowo brutalna,
ogłuszająco realistyczna. Strzały wydają się dochodzić ze
wszystkich stron, nie można określić ani kierunku, ani odległości.
Ukazują dezorientację, zagubienie i bezradność nastolatków. I
przez 72 minuty słyszymy je niemal cały czas, a cisza, która w
którymś momencie się pojawia, jest nie mniej brutalna. Pozwala to
jakoś zastąpić brak dramaturgicznego nerwu, monotonia tych
strzałów przeraża, bo za każdym odgłosem kryje się los
konkretnej ofiary.
Film
pokazuje, jak szybko świat może zostać wywrócony do góry nogami.
Obserwujemy moment, gdy wychowane w bezpiecznym świecie dzieciaki
nagle konfrontują się ze śmiercią - zadaną bez powodu,
bestialską. Może sprowadzenie tego do 72 minut jest właściwym
zobrazowaniem okrucieństwa, a nam daje szansę na zrozumienie i
radykalną empatię - podobnie jak w głośnym filmie Syn Szawła
będziemy odczuwać bezsilność,
bezbronność i lęk przed śmiercią.
Film jest więc rodzajem hołdu dla młodych ludzi, których Breivik chciał unicestwić. Jest też swoistym uwrażliwieniem nas na przemoc, o czym mówią napisy na ciemnym ekranie na koniec seansu. Poppe widzi w faszyzmie realne zagrożenie. Sugeruje, iż masakra taka może się powtórzyć i zadaniem jego jako artysty jest temu się przeciwstawić.Utoya ma na pewno więc szlachetne intencje. Siła emocjonalna filmu jest duża. Oglądanie go męczy i boli, bo tak miało być. Sprawność realizacyjna nie budzi większych zastrzeżeń. To naprawdę dobry film. Jednak zarówno realistyczny Lot 93, jak i metaforyczny”Słoń” przemawiają do mnie mocniej. Dramaty wymagają jednak własnych reguł, ponadto Greengrass i van Sant idą dalej i głębiej w portretowaniu zła, poszerzają płaszczyznę refleksji. Ale być może ma rację Kaja, że nigdy tego nie zrozumiemy, co się stało. I nie o rozumienie tu chodziło, lecz o pamięć. Bo musimy pamiętać.
Film jest więc rodzajem hołdu dla młodych ludzi, których Breivik chciał unicestwić. Jest też swoistym uwrażliwieniem nas na przemoc, o czym mówią napisy na ciemnym ekranie na koniec seansu. Poppe widzi w faszyzmie realne zagrożenie. Sugeruje, iż masakra taka może się powtórzyć i zadaniem jego jako artysty jest temu się przeciwstawić.Utoya ma na pewno więc szlachetne intencje. Siła emocjonalna filmu jest duża. Oglądanie go męczy i boli, bo tak miało być. Sprawność realizacyjna nie budzi większych zastrzeżeń. To naprawdę dobry film. Jednak zarówno realistyczny Lot 93, jak i metaforyczny”Słoń” przemawiają do mnie mocniej. Dramaty wymagają jednak własnych reguł, ponadto Greengrass i van Sant idą dalej i głębiej w portretowaniu zła, poszerzają płaszczyznę refleksji. Ale być może ma rację Kaja, że nigdy tego nie zrozumiemy, co się stało. I nie o rozumienie tu chodziło, lecz o pamięć. Bo musimy pamiętać.
T.M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz