czwartek, 10 maja 2018

 


UTOYA 22 LIPCA

 

Film od początku budził kontrowersje, a festiwal w Berlinie to potwierdził. Dzieło Erika Poppe'a dotyczące ataków terrorystycznych w Norwegii w 2011 roku rozpatrywane więc było głównie w kategoriach etycznych. Podstawowe pytanie, które krytycy zadawali, brzmiało:czy można rozdrapywać tak świeże rany? Po pokazie w Berlinie pojawiły się owacje na stojąco, ale nie zabrakło też buczenia, a w kuluarach i prasie pojawiły się negatywne opinie mówiące o żerowaniu na ofiarach.

Czy więc nie za wcześnie na taki film? Historia kina mówi, że nie. Traumę zamachu na Dwie Wieże Amerykanie zaczęli oswajać znacznie szybciej, już w 2006 roku gotowe były World Trade Center Stone'a i Lot 93 Greengrassa. Inna sprawa, że od tego czasu, choć wydarzenia z września 2001 roku są przywoływane w filmach nader chętnie, unika się ich bezpośredniego ukazywania, funkcjonują jako traumatyczny ślad niedawnej przeszłości. Jednak już „Dzień Patriotów”pojawił się na ekranie trzy lata po zamachu w Bostonie. Oczywiście to nie zamyka dyskusji, ale postawienie problemu w taki sposób z definicji jest trudne do rozstrzygnięcia, bo dotyka aspektu znacznie szerszego i niemal odwiecznego- czy sztuka (bo nie chodzi tylko o film ) powinna mówić o sprawach aktualnych, ważnych tu i teraz, czy powinna cofać się w przeszłość i szukać tematów uniwersalnych. Dystans czasowy zwykle pomaga w opowiadaniu o przeszłości, pozwala wyciszyć emocje, przepracować traumy. Z drugiej strony dla tych, którzy nie mieli nikogo na wyspie, terror już wkrótce będzie odległym wspomnieniem.

Może więc pytanie powinno brzmieć, czy nie za późno się mówi o tamtych wydarzeniach. Bo siedem lat przy przyśpieszonym rytmie życia i natłoku tragedii, jakie spotykają świat, to jednak czas zapomnienia. I chyba tym tropem poszedł sam reżyser. Podczas wywiadów tłumaczył, że opinia publiczna skupiona była na samym Breiviku, a to odciągnęło uwagę od tego, co naprawdę się wydarzyło tego dnia. Ofiary zostały zepchnięte na plan dalszy. A Utoya nie miała być filmem o zamachowcu ( nazwisko nie pada ani razu), ale rodzajem hołdu dla ofiar. Zresztą  wiele osób związanych z wydarzeniami na Utoi zadawało pytanie o to, kiedy jest ten odpowiedni czas i przekonywało, że może nigdy nie być dobrego momentu na premierę filmu o masakrze w Norwegii. A aktorzy w wywiadach wspominali, że zgodzili się wziąć udział w projekcie dopiero po przeczytaniu scenariusza. I te argumenty mnie przekonują, zwłaszcza że pierwszy film o Utoi zrobił Norweg, autor cenionych obrazów „Hawaje.Oslo”czy „Zniknięcie”.

Pytanie więc dla nas ważniejsze- jak ta historia została opowiedziana i czy film się broni jako dzieło sztuki? Obraz rozpoczynają dokumentalne zdjęcia z Oslo, gdzie wybuch samochodu- pułapki, przygotowanej przez Breivika, zabił osiem osób. Cięcie przenosi nas na nieco idylliczna wyspę, gdzie na letnim obozie przebywało 500 nastolatków, reprezentujących młodzieżówkę Partii Pracy. Właściwy film zaczyna się od sprytnego zabiegu identyfikacyjnego. Główna bohaterka, dziewiętnastoletnia Kaja, (bardzo wiarygodna Andrea Berntzen ) patrząc prosto w kamerę, mówi do nas Nigdy tego nie zrozumiesz. W rzeczywistości słowa te wypowiada do matki podczas rozmowy telefonicznej ( słuchawka w uchu staje się widoczna tylko wtedy, kiedy odwraca się do kamery). Kontakt z widzem został jednak nawiązany, zostajemy wrzuceni w ten świat i stajemy się jego częścią.

Kamera Poppe'a powędruje za Kają i nie opuści jej niemal do końca filmu. Od razu zawęża to punkt widzenia, reżyser skupia się na stosunkowo niewielkiej grupie osób, które poznajemy zaledwie przez kilkanaście minut nim rozlegną się pierwsze strzały. Nie wzbudzą naszego większego zainteresowania, są bowiem dziećmi, które jedzą gofry, kłócą się i prowadzą banalne rozmowy. Więcej czasu otrzymamy na poznanie Kai, ale Poppe rezygnuje z uczynienia jej pełnoprawną bohaterką filmowa. Owszem- jest lubiana, ma pewne cechy przywódcze, w trakcie zamachu wykaże się swoistą empatią. Widzimy, jak próbuje pomóc małemu zagubionemu chłopcu, a następnie - w przerażającej scenie filmu - dziewczynie, która umiera w jej ramionach. Berntzen portretuje młodą dziewczynę niepozbawioną odwagi i odpowiedzialności, czasem znużoną i przestraszoną, ale to wciąż tylko drobny szkic przeciętnej nastolatki. To raczej postać  będąca zlepkiem, syntezą różnych osób. Ma to swoje plusy i minusy, podobnie jak pobyt z bohaterką przez cały czas filmowy.

Otrzymujemy brak pełnowymiarowych postaci, statyczność i powtarzalność ujęć. To cena, jaką płaci reżyser za dokumentalną narrację i umiejscowienie fabuły w czasie rzeczywistym. Z drugiej strony film ogląda się momentami jak pełnowymiarowy horror -psychopatyczny morderca ściga grupę nastolatków na obozie letnim. Tylko zamiast makabrycznych obrazów mordu mamy dezorientacje, zagubienie i naturalny strach. Nakręcenie filmu za pomocą jednego ujęcia i przyjęcie perspektywy ofiary pozwalają  nam spróbować poczuć to, co czuła Kaja i jej rówieśnicy. Liczy się jedynie przeżycie. To kręcenie się w kółko, przemieszczanie się od jednej kryjówki do drugiej, chowanie się w miejscach niedających schronienia jest nieznośnie nużące i przerażające jednocześnie. Bo nie o ekscytację widza tu chodzi, a o sprowadzenie wszystkiego do nadmiernych reakcji cielesnych. Film odbiera się empirycznie, nie intelektualnie. Nie dociera on do naszego umysłu, nie porusza kwestii moralnych czy estetycznych, to reakcje ciała dyktują nam emocje. Poppe zapisuje na taśmie strach. Skrajny, niemożliwy do zrozumienia. Doświadczyć mamy tego, co doświadczyły ofiary, czystego terroru, który uniemożliwi nam zapomnienie tej historii. Doświadczyć izolacji, zagubienia, bezradności, banalnego dylematu, które miejsce jest lepsze do schronienia, w którą stronę uciekać. Nie ma racjonalnej odpowiedzi na przemoc. Zostają instynkt przetrwania i poczucie bezsilności. Ostatecznie każdy zdany jest w obrazie na siebie.

Film pozbawiony jest tego, co uważamy za efekty filmowe. Brakuje montażu- film został nakręcony w zasadzie za pomocą jednego ujęcia. Kamera Martina Otterbecka wisi w pobliżu Kai przez cały czas, a prawdziwy horror dzieje się na peryferiach. Najbardziej drastyczne sceny zostają nam zaoszczędzone. Podobnie jak widok oprawcy, którego sylwetka pokazana jest gdzieś daleko przez ułamek sekundy. Decyzja o trzymaniu mordercy na dystans jest intrygującym pomysłem, sprawiającym, że Utoya staje się w jakimś samym stopniu obrazem o banalności zła.

Ważnym elementem budującym grozę są odgłosy strzałów, które zastępują muzykę. Intensywność dźwięku jest wyjątkowo brutalna, ogłuszająco realistyczna. Strzały wydają się dochodzić ze wszystkich stron, nie można określić ani kierunku, ani odległości. Ukazują dezorientację, zagubienie i bezradność nastolatków. I przez 72 minuty słyszymy je niemal cały czas, a cisza, która w którymś momencie się pojawia, jest nie mniej brutalna. Pozwala to jakoś zastąpić brak dramaturgicznego nerwu, monotonia tych strzałów przeraża, bo za każdym odgłosem kryje się los konkretnej ofiary.




Film pokazuje, jak szybko świat może zostać wywrócony do góry nogami. Obserwujemy moment, gdy wychowane w bezpiecznym świecie dzieciaki nagle konfrontują się ze śmiercią - zadaną bez powodu, bestialską. Może sprowadzenie tego do 72 minut jest właściwym zobrazowaniem okrucieństwa, a nam daje szansę na zrozumienie i radykalną empatię - podobnie jak w głośnym filmie Syn Szawła będziemy odczuwać bezsilność, bezbronność i lęk przed śmiercią.

Film jest więc rodzajem hołdu dla młodych ludzi, których Breivik chciał unicestwić. Jest też swoistym uwrażliwieniem nas na przemoc, o czym mówią napisy na ciemnym ekranie na koniec seansu. Poppe widzi w faszyzmie realne zagrożenie. Sugeruje, iż masakra taka może się powtórzyć i zadaniem jego jako artysty jest temu się przeciwstawić.Utoya ma na pewno więc szlachetne intencje. Siła emocjonalna filmu jest duża. Oglądanie go męczy i boli, bo tak miało być. Sprawność realizacyjna nie budzi większych zastrzeżeń. To naprawdę dobry film. Jednak zarówno realistyczny Lot 93, jak i metaforyczny”Słoń” przemawiają do mnie mocniej. Dramaty wymagają jednak własnych reguł, ponadto Greengrass i van Sant idą dalej i głębiej w portretowaniu zła, poszerzają płaszczyznę refleksji. Ale być może ma rację Kaja, że nigdy tego nie zrozumiemy, co się stało. I nie o rozumienie tu chodziło, lecz o pamięć. Bo musimy pamiętać.



T.M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz