poniedziałek, 17 czerwca 2019

                               PRZEDSZKOLANKA




SMAKI EDUKACJI
Sara Colangelo nie jest debiutantką. Jej wcześniejszy obraz "Drobne wypadki" został dostrzeżony w Stanach, gdzie był szczególnie chwalony za scenariusz. "Przedszkolanka" pojawiła się już na festiwalu w Sundance, zdobywając nagrodę za reżyserię. Scenariusz został oparty na izraelskim filmie Nadava Lapida, ale reżyserka nie tworzy tylko amerykańskiego odpowiednika oryginału. Colangelo z prostych, niemal banalnych, elementów buduje intrygującą historię, nieoczywistą, stawiającą ciekawe pytania. Postacią, która nas wiedzie przez przez tę historię, jest tytułowa przedszkolanka- Lisa Spinelli. Kiedy po raz pierwszy ją spotykamy, jest troskliwą, zaangażowaną nauczycielką w przedszkolu na Staten Island w Nowym Jorku. Wypełnia wszystkie kubki sokiem i przygotowuje zdrowe przekąski. Jest cierpliwa, gdy jej klasa uczy się pisać literkę "s"  i uśmiecha się z czułością, czekając aż każde dziecko zostanie odebrane pod koniec dnia. Jest profesjonalna i widać, że lubi pracę z dziećmi, które nie traktuje przedmiotowo. Nie jest też niewolnikiem systemu czy  programu, rozumie potrzeby dzieci, wsłuchuje się w ich głos. Jednak pod tą przyjemną fasadą znajduje się ktoś, kto wydaje się niezadowolony ze swojego życia. I kto zdecyduje się na niekonwencjonalne działania.

Warto więc przyjrzeć się egzystencji Lisy z bliska, bowiem jej kontrowersyjne  poczynania wymagają postawienia pytań co do motywacji bohaterki. Reżyserka nie daje nam zbyt dużej ilości tropów. Nie mamy żadnych retrospekcji, żadnych werbalnych wycieczek w przeszłość. Nie buduje też scen, w których Lisa wchodzi w różne interakcje z otoczeniem- nie pokazuje jej w sklepie, nie umieszcza wśród przyjaciół czy sąsiadów. W zasadzie cały jej świat sprowadza się do niewielkiej rodziny i pracy z dziećmi. Prawie, ponieważ od niedawna zaczęła uczęszczać na wieczorny kurs poezji. Traktuje te zajęcia poważnie, ma bowiem duszę poetki. Colangelo nie rozstrzyga jednak jednoznacznie, czy jej praca przedszkolanki była obniżeniem oczekiwań wobec własnego życia, owocem nieziszczonych marzeń, czy po prostu bohaterka znalazła się w takim punkcie swojego życia, kiedy prozaiczność bytu zaczęła jej zbyt mocno doskwierać. Nie ulega jednak wątpliwości, iż słowa dla niej bardzo dużo znaczą, że szuka wyższych wartości, że wierzy w siłę artystycznej kreacji. 
 

Znamienne jednak jest to, że poetyckie spotkania z innymi piszącymi nie dają jej możliwości zabłyśnięcia ani nawet głębszego kontaktu intelektualnego. W grupie się nie wyróżnia, a jej próby poetyckie nie budzą większego zainteresowania. Jak później wspomni jej nauczyciel Simon- podczas tych zajęć była przezroczysta. Postawienie więc tezy, że bohaterka nie ma talentu wydaje się oczywiste, ale chyba jednak krzywdzące. Lisa ma wrażliwość, bogate słownictwo i potrzebę pisania. Być może problemem jest- co sugerują właśnie słowa nauczyciela- że w jej wierszach brakuje pasji, życia, że nie płyną ,tak banalnie, z serca. Może więc przyczyna tkwi w jej egzystencji, wpisanej w mieszczańskie tradycje. Ważne, że reżyserka nie buduje wcale jakiejś karykatury życia. Rodzina nie jest ani toksyczna, ani atroficzna. Mąż jest sympatyczny, ciepły, w jakiś sposób nawet otwarty, i stara się wspierać żonę. Dzieci dobrze się uczą i daleko im do potworów.

Niestety jej życie jest nieco jałowe, puste, nudne, nie dostarcza jej żadnych mocnych bodźców. Mąż choć próbuje zrozumieć jej potrzeby, wydaje się nie dorastać intelektualnie do bohaterki, nie ma w rzeczywistości wyższych potrzeb. To trochę taki safanduła, który raczej nie może być źródłem natchnienia. Problem z dziećmi jest nieco inny- dorosły i żyją w swoim świecie, do którego nie zapraszają matki. Zbyt pochłonięte swoim życiem, nie mają dla niej czasu. Ich świat jest zresztą dla niej obcy i odległy. Syn chce zostać żołnierzem ( co jest sprzeczne z jej liberalnymi poglądami), a córka nie wypuszcza telefonu z dłoni. Dzieci uczą się dobrze, są raczej posłuszne, ale nie tego ona od nich oczekuje. W ich życiu nie ma wzniosłości, kreatywności, indywidualizmu. A Lisa nie chce filisterskiego, wygodnego życia, wpisania się w system, obraz mieszczańskiego ładu i bezpieczeństwa.

Czuje się rozczarowana swoimi dziećmi i swoim życiem. Być może to zbyt jednoznaczne stwierdzenie - choć  właśnie takie oskarżenie pada z ust dzieci. Może trafniejsze jest zasugerowanie rozczarowania światem, w którym przyszło jej żyć. Kocha swoje dzieci, wspiera je, rozumie, próbuje rozmawiać, ale przestaje chyba lubić. Reprezentują świat, na który nie chce się zgodzić, który ją uwiera i na swój sposób przeraża. Nie można też wykluczyć rozczarowania sobą jako matką, ale tu też poruszamy się trochę po omacku. Widzimy tylko rezultaty jej wychowania, które nie budzą naszych zastrzeżeń, jej dzieci robią w końcu te rzeczy, które wpisują się w życie normalnych nastolatków- jedzą pizzę, grają w bilard, wpatrują się w swoje telefony i są niekomunikatywni. Film traktuje te momenty wyobcowania i apatii jako zwykłe fazy młodego życia, ale dla Lisy są one niepokojącymi symptomami upadku kultury. Jest scena, w której bohaterka siada ze swoją córką i pyta, dlaczego ta zrezygnowała z fotografii. Nastolatka lamentuje z powodu intensywnego zapachu i braku światła w ciemni, w której wywołuje się zdjęcia, powołując się jednocześnie na swój profil na Instagramie, by zademonstrować swoje dokonania. Lisa nie może pozytywnie odnieść się do czegoś tak dla niej niematerialnego, niewymagającego doświadczenia produkcji i odbioru ( podkreśla to fakt, że pisze wiersze długopisem w podartym zeszycie). Ta staroświeckość jest zamierzona, jest walką z płytkością, banalnością i brakiem kreatywności.


Przerażona i rozczarowana swoimi dziećmi, ich widocznym brakiem kultury, łatwym i reakcyjnym entuzjazmem, a także znudzona spokojnym mężem, czuje się odizolowana i sfrustrowana. Obraz Colangelo ukazuje to poprzez delikatne sygnały- zbyt długo zawieszony wzrok podczas pracy, zbyt silne ściskanie ludzi, ale nie mamy wątpliwości, iż nie jest szczęśliwa. Życie jej nie pokonało i jako przedszkolanka jest świetna, ale frustracja się w niej tli. Lisa nadal czegoś szuka i próbuje znaleźć to na zajęciach z poezji. Można by więc obśmiać jej pretensje do bycia artystką, ale byłoby to niesprawiedliwe. Nie jest ani pretensjonalna, ani histeryczna. Nawet jeśli uznamy, że to kryzys wieku średniego i przerost ambicji, Colangelo nie nadaje Lisie rysu karykaturalnego. Nie można rozstrzygnąć, na ile naprawdę wierzy w swój talent poetycki, ale wydaje się osobą kompetentną, rozważną, która po prostu potrzebuje bodźców intelektualnych, pasji, życiowej poezji. Praca z dziećmi daleka jest od świata sztuki, nie jest jednak dla niej frustrująca. Wygląda czasem na znużoną, ale - jak pisałem wcześniej- podchodzi profesjonalnie do swego zawodu i nie ma w niej jakiegoś poczucia wyższości. Wydaje się, że chce widzieć w sobie budowniczego świata kultury, mecenasa sztuki. Kiedy więc pojawia się na jej drodze pięcioletni geniusz, jest on jak światełko w tunelu.

Jimmy ma prawdziwy dar poetycki. Przechadza się w klasie w przód i w tył, jakby opętany przez zewnętrzną siłę, a wiersze przychodzą w pełni ukształtowane i strasznie dojrzałe. Moment, w którym Jimmy po raz pierwszy recytuje swój wiersz, jakby zagubiony w stanie fugi, buduje artystyczne aspiracje Lisy i instynkty pedagogiczne. Jest niemal oszołomiona zasobem leksykalnym i dojrzałością wierszy, tym jak dziecko może wiedzieć tyle o życiu. Talent Jimmy'ego daje Lisie coś, na czym można się skupić, co sprawia, że czuje się nie tylko gospodynią domową, matką i nauczycielką. Zapisuje więc słowa Jimmy'ego i przekazuje je jako własne na zajęciach z poezji. Nagle jej nauczyciel jest pod wrażeniem , co jednocześnie potwierdza talent chłopca.

Genialne dziecko nakręca ją w znaczeniu pozytywnym, ale i negatywnym. Reżyserka mogła ulec pokusie nakręcenia thrillera - zamykanie się z dzieckiem w toalecie kojarzy się dziś dość jednoznacznie- ale Przedszkolanka to dramat psychologiczny. Nie mamy oczywiście wątpliwości, iż jej akcje są niekonwencjonalne, być może także nieetyczne. Czujemy jakiś opór, kiedy budzi chłopca z drzemki, jak świadomie zabiera go z placu zabaw. Niezręcznie się czujemy, kiedy daje mu swój numer telefonu. Zastanawiamy się, czy stopień manipulacji nie jest zbyt duży, czy nie przekracza granic. Wreszcie kontrowersyjne jest czytanie wierszy podopiecznego jako swoich. Wrażenie, iż jest oszustką, nas do pewnego momentu nie opuszcza.

Z drugiej strony jej poczynania budzą autentyczny szacunek. Po pierwsze zauważyła talent powierzonego mu dziecka. Zauważyła i rozpoznała, zwłaszcza, że nikt wokół niej tego nie widzi. Nikt też nie chce się zainteresować czy choćby ją wspomóc. Przeprowadza rozmowę z opiekunką, odnajduje wujka, który sam pisze i może być inspiracją dla chłopca, próbuje skontaktować się z ojcem. Wszyscy kiwają głową, nie oponują, ale nie wykazują żadnej inicjatywy. Spotkanie z ojcem, właścicielem baru, nie zostawia już żadnych wątpliwości, nie zrobi on nic w kierunku rozwoju talentu syna. Poezję uznaje za fanaberię, a syn ma po prostu wpisać się w społeczne i ekonomiczne oczekiwania świata. Mając świadomość, że talent Jimmy'ego jest rzadki, ale też kruchy i potrzebuje pielęgnacji, Lisa postanawia z młodzieńczym zaangażowaniem uratować chłopca przed filistrami. Przejmuje inicjatywę - poświęca dziecku swój czas, stara się być źródłem natchnienia, pokazuje mu świat i poszerza horyzonty, ćwiczy wyobraźnię i pokazuje dzieła sztuki. Dość szybko upada więc teza o pasożytnictwie naszej bohaterki. W zasadzie mamy wrażenie, że gdyby pięciolatek był nastolatkiem albo dorosłym, oglądalibyśmy z zaparty tchem uwspółcześnioną wersję Stowarzyszenia umarłych poetów. Bycie przewodnikiem dla małoletniego geniusza widać szczególnie w scenie, kiedy zabiera Jimmy'ego na seans czytania poezji na Manhattanie (wbrew wyraźnym rozkazom jego ojca), pozwalając dorosłej i wyrobionej publiczności (a także swojemu nauczycielowi) zobaczyć talent chłopca. Jimmy, na wpół wystraszony i na wpół podekscytowany, jest jednak dumny, a więc jej poczynania przynoszą skutek.


Czy jest w tych działaniach bezinteresowna? Nie wiem, czy to dobre pytanie, bo czy w ogóle istnieje bezinteresowność. Oczywiste jest jednak, że robi to też dla siebie. Czy Jimmy zastępuje jej rodzone dzieci. Być może, choć film nie podąża tropem prostej psychologizacji. Przelanie uwagi na dziecko nie jest podszyte dla mnie kompleksami albo poczuciem winy. Lisa szuka raczej bratniej duszy - paradoks polega na tym, że okazuje się nią pięciolatek. Postać chłopca zostaje zbudowana w dość prosty sposób, ale jednak nieszablonowy. Przy całej swej genialności pozostaje dzieckiem normalnym, funkcjonującym wśród rówieśników. Nie jest odmieńcem, nie zdaje sobie nawet sprawy ze swojego talentu. Po prostu nagle zaczyna chodzić i deklamować wiersz. Wygląda to jak swoiste furor poeticus. Wyłącza się z rzeczywistości, a słowa płyną ze środka jakby miał wewnętrzny przymus mówienia, jakby sam był poezją. Po tym krótkim seansie wraca jak gdyby nigdy nic do rzeczywistości. Jego postawa nie ułatwia pracy Lisy. Nie tyle jest oporny, co jakby nie potrzebuje uwagi i nie rozumie jej atencji. W zasadzie mamy wrażenie, że mu czasami Lisa po prostu przeszkadza. Nie szczędzi jej też upokorzeń, np wtedy kiedy dowiaduje się, że tajemnicza Anna z wiersza to jej młodsza koleżanka z pracy. Uwaga i zaangażowanie Lisy jako mentorki przegrywa z urodą młodej dziewczyny, której jedyną zasługą jest to, że istnieje. Musi również połknąć gorzką pigułkę w postaci wyrzucenia z grupy poetyckiej. Wcześniej czytanie wierszy Jimmy'ego tworzyło jej drogę do zainteresowania nauczyciela, nagle stała się dla niego atrakcyjna. Mimo ekscesu erotycznego, romans ma podłoże intelektualne, duchowe. Dekonspirując się jednak na slamie poetyckim, potraktowana zostaje jak oszustka, niegodna uczestniczenia w warsztatach.

Ale wtedy ma już misję, jak Syzyf pcha swój kamień i nie poddaje się. Chęć pomocy staje się jej idee fixe. Tak jakby nie chodziło o niego, a o nią i o cały świat. Czyni z chłopca mesjasza poezji, a sobie pisze rolę opiekuna, nauczyciela. Chce go ocalić, prawdopodobnie widząc w nim przynajmniej cząstkę siebie. Jest dla niej rodzajem lustra-  i nie chodzi o skalę talentu, co o podobną wrażliwość, otwartość na emocje, duchowe aspiracje. Idąc dalej - wydaje się wewnętrznie przerażona tym, dokąd zmierza świat i traktuje Jimmy'ego jakby był tarczą, wybrańcem, który może zbawić świat. Lisa traci grunt pod nogami, rozsądek, zatraca się. To złożone studium postaci Maggie Gyllenhaal pokazuje jednak w sposób subtelny. Nie nadużywa ekspresji, nie szarżuje aktorsko. Nie przekracza granic realizmu, kreując zwykłą kobietę, która robi niezwykłe rzeczy. Jej zachowanie nie nosi znamion szaleństwa, zachowuje się ona raczej jakby wszystko zaplanowała, przemyślała.

Siłą filmu wydaje się fakt, że nie jesteśmy oburzeni działaniami bohaterki. Przez większość czasu mamy wrażenie, iż reżyserka sympatyzuje z perspektywą Lisy, ale jest to subtelnie pokazane i jest efektem zabiegów filmowych. Film emanuje nieśpiesznym tempem i wolnym ruchem, pokazując nam kobietę przechodzącą niezauważalnie przez różne etapy, od namiętnego idealizmu do kryzysu wieku średniego, a następnie do czegoś ciemniejszego, mroczniejszego. Kamera rzadko odwraca wzrok od Lisy, nawet w najbardziej intymnych i desperackich chwilach. Podczas gdy jej działania są niezaprzeczalnie ekstremalne i niepokojące, Lisa pozostaje postacią, w którą należy się wczuć aż do bolesnego finału. Przedszkolanka nigdy nie wstydzi się swojej bohaterki ani nie osądza za jej pragnienia. Nawet w najbardziej destrukcyjnych działaniach Lisy film obrazuje społeczny kontekst sytuacji. Lisa pragnie zbudować tożsamość poza rolą matki, nauczycielki i żony, pragnie wydobyć z siebie resztki osobistego spełnienia lub gniewu, jaki czuje wobec priorytetów naszej kultury. I nie czuje się dobrze z powodu tego, jak te priorytety są kierowane na niezdrowe, niewłaściwe i szkodliwe działania.
Przedszkolanka doskonale wyraża sprzeczną perspektywę patrzenia na Lisę, współczuje jej niespełnionemu życiu wewnętrznemu, ale jest też nieufna wobec tego, jak się to manifestuje. Całość jest więc zawieszona między zrozumieniem Lisy a protestem przeciw jej działaniom. Ta dychotomia sprawia, że film jest jak interesująca zagadka do rozwikłania. Nie jest jasne, gdzie dokładnie przebiega linia i dokładnie kiedy Lisa ją przecina. Pewne jednak jest, że bohaterka poszła za daleko, wymknęła się spod kontroli. Tytułowa przedszkolanka to skomplikowana kobieta i to w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Przełamywanie i badanie motywacji Lisy, jej pragnień i wyzwań, to podróż sama w sobie intrygująca, a Gylenhaal wnika głęboko w niezaspokojone potrzeby emocjonalne kobiety, która życie poświęca na przekazywanie energii innym. Przedszkolanka jest fascynującą, zniuansowaną eksploracją postaci, zwłaszcza gdy patrzy się na nią przez pryzmat płci. Jest mężatką z dwójką dzieci i domem na przedmieściach oraz jest świetna w swojej pracy. Nawet kiedy rzuca wyzwanie światu, podejmuje najbardziej drastyczną, zmieniającą życie decyzję, przyjmuje przeprosiny swojej nastoletniej córki, gotuje rodzinie duży posiłek i całuje męża na pożegnanie. Związek Lisy z Jimmy'm także daleki jest od szablonowości- wydaje się nieodpowiedni, ponieważ jest to w rzeczywistości romans. Oczywiście nie w sensie dosłownym.

Film zadaje ważne pytania. Jaka powinna być rola nauczyciela i jak daleko może się on posunąć w indywidualizacji procesu kreowania? Lisa wie, że mały Jimmy ma talent Mozarta, ale bez pielęgnacji talent ten zostanie stłamszony przez społeczeństwo mające obsesję na punkcie aplikacji na telefon komórkowy i gier wideo. Czy sztuka jest jednak warta ocalenia za pomocą potencjalnie niebezpiecznych metod? W końcu film zadaje poważne pytania o naturę odpowiedzialności rodzicielskiej i zakres, w jakim opiekunowie mają obowiązek wobec talentu dziecka. Czy rodzic w imię swojej władzy ma prawo zignorować geniusza? Niełatwe pytania i niełatwe odpowiedzi. Niełatwa jest też ocena bohaterki.

Lisa nie jest drapieżnikiem ani potworem. Przedstawia się jako krzyżowiec, który chce zapewnić dziecku ochronę. Ale w ten sposób Lisa przejmuje władzę, jej zdolność do oddzielania dobrych intencji od niewłaściwych zachowań staje się coraz bardziej niewyraźna. Ponadto interesuje się życiem Jimmy'ego tylko w kontekście jego sztuki, ignorując fakt, że jej podopieczny jest w rzeczywistości małym dzieckiem. Ale też słodycz przedszkolanki wobec dziecka nigdy nie wydaje się nieszczera, nawet gdy zamienia się w coś niebezpiecznego. Bohaterka zawsze gra „nauczyciela”, nawet gdy rezygnuje z wszelkiej odpowiedzialności zawodowej.


Można by potraktować  więc film jako opowieść o kobiecie, która emocjonalnie się rozpada, która krzyczy w pustkę, próbując wyjść z cienia. Jej altruizm łączy się z szaloną i na swój sposób autodestrukcyjną chęcią wzniesienia się ponad zwyczajność. Ale dla mnie to swoisty film apokaliptyczny. Lisa oskarża świat o bezmyślność i materializm, które coraz bardziej dominują nad współczesnym życiem. Kulturowy stan współczesnego społeczeństwa jest dość dobrze podsumowany przez ojca Jimmy'ego, biznesmena, który wierzy, że sztuka jest stratą czasu i tylko dla przegranych osobników. Talent poetycki to rzadki dar i niesamowicie kruchy, a nasza kultura robi wszystko, by go zmiażdżyć. Według Lisy warto jednak zaryzykować, by go ocalić. 
 

I ryzykuje. Zakończenie filmu przynosi zamknięcie relacji między Lisą i Jimmy'm, ale pozostawia również otwartą dyskusję. Ostatnie słowa Jimmy'ego to cicha prośba, by ktoś go usłyszał. Patrząc na zamkniętego w policyjnym samochodzie, odizolowanego od swojej mentorki chłopca, czujemy jego samotność i bezradność. Zostaje sprowadzony z powrotem do pozycji małego dziecka. W imię ochrony i opieki zostaje zabrana mu podmiotowość i indywidualizm. Jest jak głos wołający na puszczy, nikt go nie słyszy i nikt nie zamierza go wysłuchać.

Z drugiej strony Jimmy zyskuje świadomość twórczą. W finale jest kimś, kto już chce być wysłuchany. Nie do końca wiemy, jakie motywy kierowały Lisą, kiedy "porywała" Jimmy'ego, ale jeśli to miała być swoista podróż inicjacyjna, to wydaje się, że spełniła ona swoją rolę. Czujemy, że już na zawsze stała się częścią chłopca. Kiedy Jimmy bierze ją za rękę, czujemy między nimi niemal mistyczną wieź, mimo że chwilę wcześniej zadzwonił on na policję. Może właśnie w tym momencie narodził się prawdziwy poeta. Ale i dla Lisy to moment przełomowy. W ostatnim ujęciu Lizy wygląda jak oświetlona od wewnątrz madonna. Nie widzimy w niej poczucia klęski. Moim zdaniem nastąpił akt wyzwolenia, swoistego spełnienia. Może więc warto na koniec spojrzeć na bohaterkę jako artystkę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz