PRZEDSZKOLANKA
SMAKI EDUKACJI
Sara
Colangelo nie jest debiutantką. Jej wcześniejszy obraz "Drobne
wypadki" został dostrzeżony w Stanach, gdzie był szczególnie
chwalony za scenariusz. "Przedszkolanka" pojawiła się już
na festiwalu w Sundance, zdobywając nagrodę za reżyserię. Scenariusz został oparty na izraelskim filmie Nadava Lapida, ale reżyserka nie tworzy tylko amerykańskiego odpowiednika oryginału. Colangelo z prostych, niemal banalnych, elementów buduje intrygującą historię, nieoczywistą, stawiającą ciekawe pytania. Postacią,
która nas wiedzie przez przez tę historię, jest tytułowa
przedszkolanka- Lisa Spinelli. Kiedy po raz
pierwszy ją spotykamy, jest troskliwą, zaangażowaną nauczycielką
w przedszkolu na Staten Island w Nowym Jorku. Wypełnia wszystkie
kubki sokiem i przygotowuje zdrowe przekąski. Jest cierpliwa, gdy
jej klasa uczy się pisać literkę "s" i uśmiecha się z
czułością, czekając aż każde dziecko zostanie odebrane pod
koniec dnia. Jest profesjonalna i widać, że lubi pracę z dziećmi,
które nie traktuje przedmiotowo. Nie jest też niewolnikiem systemu czy
programu, rozumie potrzeby dzieci, wsłuchuje się w ich głos.
Jednak pod tą przyjemną fasadą znajduje się ktoś, kto wydaje się
niezadowolony ze swojego życia. I kto zdecyduje się na niekonwencjonalne działania.
Warto więc przyjrzeć się egzystencji Lisy z bliska, bowiem jej
kontrowersyjne poczynania wymagają postawienia pytań co do
motywacji bohaterki. Reżyserka nie daje nam zbyt dużej ilości
tropów. Nie mamy żadnych retrospekcji, żadnych werbalnych
wycieczek w przeszłość. Nie buduje też scen, w których Lisa
wchodzi w różne interakcje z otoczeniem- nie pokazuje jej w
sklepie, nie umieszcza wśród przyjaciół czy sąsiadów. W
zasadzie cały jej świat sprowadza się do niewielkiej rodziny i
pracy z dziećmi. Prawie, ponieważ od niedawna zaczęła uczęszczać
na wieczorny kurs poezji. Traktuje te zajęcia poważnie, ma bowiem
duszę poetki. Colangelo nie rozstrzyga jednak
jednoznacznie, czy jej praca przedszkolanki była obniżeniem
oczekiwań wobec własnego życia, owocem nieziszczonych marzeń, czy
po prostu bohaterka znalazła się w takim punkcie swojego życia,
kiedy prozaiczność bytu zaczęła jej zbyt mocno doskwierać. Nie ulega
jednak wątpliwości, iż słowa dla niej bardzo dużo znaczą, że
szuka wyższych wartości, że wierzy w siłę artystycznej kreacji.
Znamienne
jednak jest to, że poetyckie spotkania z innymi piszącymi nie dają
jej możliwości zabłyśnięcia ani nawet głębszego kontaktu
intelektualnego. W grupie się nie wyróżnia, a jej próby
poetyckie nie budzą większego zainteresowania. Jak później
wspomni jej nauczyciel Simon- podczas tych zajęć była
przezroczysta. Postawienie więc tezy, że bohaterka nie ma talentu
wydaje się oczywiste, ale chyba jednak krzywdzące. Lisa ma
wrażliwość, bogate słownictwo i potrzebę pisania. Być może
problemem jest- co sugerują właśnie słowa nauczyciela- że w jej
wierszach brakuje pasji, życia, że nie płyną ,tak banalnie, z
serca. Może więc przyczyna tkwi w jej egzystencji, wpisanej w
mieszczańskie tradycje. Ważne, że reżyserka nie buduje wcale
jakiejś karykatury życia. Rodzina nie jest ani toksyczna, ani
atroficzna. Mąż jest sympatyczny, ciepły, w jakiś sposób nawet
otwarty, i stara się wspierać żonę. Dzieci dobrze się uczą i
daleko im do potworów.
Niestety
jej życie jest nieco jałowe, puste, nudne, nie dostarcza jej
żadnych mocnych bodźców. Mąż choć próbuje zrozumieć jej
potrzeby, wydaje się nie dorastać intelektualnie do bohaterki, nie
ma w rzeczywistości wyższych potrzeb. To trochę taki safanduła,
który raczej nie może być źródłem natchnienia. Problem z
dziećmi jest nieco inny- dorosły i żyją w swoim świecie, do
którego nie zapraszają matki. Zbyt pochłonięte swoim życiem, nie
mają dla niej czasu. Ich świat jest zresztą dla niej obcy i
odległy. Syn chce zostać żołnierzem ( co jest sprzeczne z jej
liberalnymi poglądami), a córka nie wypuszcza telefonu z dłoni.
Dzieci uczą się dobrze, są raczej posłuszne, ale nie tego ona od
nich oczekuje. W ich życiu nie ma wzniosłości,
kreatywności, indywidualizmu. A Lisa nie chce filisterskiego,
wygodnego życia, wpisania się w system, obraz mieszczańskiego ładu i
bezpieczeństwa.
Czuje się rozczarowana swoimi dziećmi i swoim życiem. Być może to zbyt jednoznaczne stwierdzenie - choć właśnie takie oskarżenie pada z ust dzieci. Może trafniejsze jest zasugerowanie rozczarowania światem, w
którym przyszło jej żyć. Kocha swoje dzieci, wspiera je, rozumie,
próbuje rozmawiać, ale przestaje chyba lubić. Reprezentują świat,
na który nie chce się zgodzić, który ją uwiera i na swój sposób
przeraża. Nie można też wykluczyć rozczarowania sobą jako matką,
ale tu też poruszamy się trochę po omacku. Widzimy tylko rezultaty
jej wychowania, które nie budzą naszych zastrzeżeń, jej dzieci
robią w końcu te rzeczy, które wpisują się w życie normalnych
nastolatków- jedzą pizzę, grają w bilard,
wpatrują się w swoje telefony i są niekomunikatywni. Film traktuje te momenty
wyobcowania i apatii jako zwykłe fazy młodego życia, ale dla Lisy
są one niepokojącymi symptomami upadku kultury. Jest scena, w
której bohaterka siada ze swoją córką i pyta, dlaczego ta
zrezygnowała z fotografii. Nastolatka lamentuje z powodu
intensywnego zapachu i braku światła w ciemni, w której wywołuje
się zdjęcia, powołując się jednocześnie na swój profil na
Instagramie, by zademonstrować swoje dokonania. Lisa nie może
pozytywnie odnieść się do czegoś tak dla niej niematerialnego,
niewymagającego doświadczenia produkcji i odbioru ( podkreśla to
fakt, że pisze wiersze długopisem w podartym zeszycie). Ta
staroświeckość jest zamierzona, jest walką z płytkością,
banalnością i brakiem kreatywności.
Przerażona
i rozczarowana swoimi dziećmi, ich widocznym brakiem kultury, łatwym
i reakcyjnym entuzjazmem, a także znudzona spokojnym mężem, czuje
się odizolowana i sfrustrowana. Obraz Colangelo ukazuje to poprzez
delikatne sygnały- zbyt długo zawieszony wzrok podczas pracy, zbyt
silne ściskanie ludzi, ale nie mamy wątpliwości, iż nie jest
szczęśliwa. Życie jej nie pokonało i jako przedszkolanka jest
świetna, ale frustracja się w niej tli. Lisa nadal czegoś szuka i
próbuje znaleźć to na zajęciach z poezji. Można by więc
obśmiać jej pretensje do bycia artystką, ale byłoby to
niesprawiedliwe. Nie jest ani pretensjonalna, ani histeryczna. Nawet
jeśli uznamy, że to kryzys wieku średniego i przerost ambicji,
Colangelo nie nadaje Lisie rysu karykaturalnego. Nie można
rozstrzygnąć, na ile naprawdę wierzy w swój talent poetycki, ale
wydaje się osobą kompetentną, rozważną, która po prostu
potrzebuje bodźców intelektualnych, pasji, życiowej poezji. Praca
z dziećmi daleka jest od świata sztuki, nie jest jednak dla niej
frustrująca. Wygląda czasem na znużoną, ale - jak pisałem
wcześniej- podchodzi profesjonalnie do swego zawodu i nie ma w niej
jakiegoś poczucia wyższości. Wydaje się, że chce widzieć w
sobie budowniczego świata kultury, mecenasa sztuki. Kiedy więc
pojawia się na jej drodze pięcioletni geniusz, jest on jak światełko w tunelu.
Jimmy
ma prawdziwy dar poetycki. Przechadza się w klasie w przód i w tył,
jakby opętany przez zewnętrzną siłę, a wiersze przychodzą w
pełni ukształtowane i strasznie dojrzałe. Moment, w którym Jimmy
po raz pierwszy recytuje swój wiersz, jakby zagubiony w stanie fugi,
buduje artystyczne aspiracje Lisy i instynkty pedagogiczne. Jest
niemal oszołomiona zasobem leksykalnym i dojrzałością wierszy,
tym jak dziecko może wiedzieć tyle o życiu. Talent Jimmy'ego daje
Lisie coś, na czym można się skupić, co sprawia, że czuje się
nie tylko gospodynią domową, matką i nauczycielką. Zapisuje więc
słowa Jimmy'ego i przekazuje je jako własne na zajęciach z poezji. Nagle
jej nauczyciel jest pod wrażeniem , co jednocześnie potwierdza
talent chłopca.
Genialne
dziecko nakręca ją w znaczeniu pozytywnym, ale i negatywnym.
Reżyserka mogła ulec pokusie nakręcenia thrillera - zamykanie się z dzieckiem w toalecie kojarzy się dziś
dość jednoznacznie- ale Przedszkolanka to dramat
psychologiczny. Nie mamy oczywiście wątpliwości, iż jej akcje są
niekonwencjonalne, być może także nieetyczne. Czujemy jakiś opór,
kiedy budzi chłopca z drzemki, jak świadomie zabiera go z placu
zabaw. Niezręcznie się czujemy, kiedy daje mu swój numer telefonu.
Zastanawiamy się, czy stopień manipulacji nie jest zbyt duży, czy
nie przekracza granic. Wreszcie kontrowersyjne jest czytanie wierszy
podopiecznego jako swoich. Wrażenie, iż jest oszustką, nas do
pewnego momentu nie opuszcza.
Z
drugiej strony jej poczynania budzą autentyczny szacunek. Po
pierwsze zauważyła talent powierzonego mu dziecka. Zauważyła i
rozpoznała, zwłaszcza, że nikt wokół niej tego nie widzi. Nikt
też nie chce się zainteresować czy choćby ją wspomóc.
Przeprowadza rozmowę z opiekunką, odnajduje wujka, który sam
pisze i może być inspiracją dla chłopca, próbuje skontaktować
się z ojcem. Wszyscy kiwają głową, nie oponują, ale nie
wykazują żadnej inicjatywy. Spotkanie z ojcem, właścicielem baru,
nie zostawia już żadnych wątpliwości, nie zrobi on nic w
kierunku rozwoju talentu syna. Poezję uznaje za fanaberię, a syn ma
po prostu wpisać się w społeczne i ekonomiczne oczekiwania świata.
Mając świadomość, że talent Jimmy'ego jest rzadki, ale też
kruchy i potrzebuje pielęgnacji, Lisa
postanawia z młodzieńczym zaangażowaniem uratować chłopca przed
filistrami. Przejmuje inicjatywę - poświęca dziecku
swój czas, stara się być źródłem natchnienia, pokazuje mu świat
i poszerza horyzonty, ćwiczy wyobraźnię i pokazuje dzieła sztuki.
Dość szybko upada więc teza o pasożytnictwie naszej bohaterki. W
zasadzie mamy wrażenie, że gdyby pięciolatek był nastolatkiem
albo dorosłym, oglądalibyśmy z zaparty tchem uwspółcześnioną
wersję Stowarzyszenia umarłych poetów. Bycie
przewodnikiem dla małoletniego geniusza widać szczególnie w
scenie, kiedy zabiera Jimmy'ego
na seans czytania poezji na Manhattanie (wbrew wyraźnym rozkazom
jego ojca), pozwalając dorosłej i wyrobionej publiczności (a
także swojemu nauczycielowi) zobaczyć talent chłopca. Jimmy, na
wpół wystraszony i na wpół podekscytowany, jest jednak dumny, a więc
jej poczynania przynoszą skutek.
Czy
jest w tych działaniach bezinteresowna? Nie wiem, czy to dobre
pytanie, bo czy w ogóle istnieje bezinteresowność. Oczywiste jest
jednak, że robi to też dla siebie. Czy Jimmy zastępuje jej rodzone
dzieci. Być może, choć film nie podąża tropem prostej
psychologizacji. Przelanie uwagi na dziecko nie jest podszyte dla
mnie kompleksami albo poczuciem winy. Lisa szuka raczej bratniej
duszy - paradoks polega na tym, że okazuje się nią pięciolatek.
Postać chłopca zostaje zbudowana w dość prosty sposób, ale
jednak nieszablonowy. Przy całej swej genialności pozostaje
dzieckiem normalnym, funkcjonującym wśród rówieśników. Nie jest
odmieńcem, nie zdaje sobie nawet sprawy ze swojego talentu. Po
prostu nagle zaczyna chodzić i deklamować wiersz. Wygląda to jak
swoiste furor poeticus. Wyłącza się z rzeczywistości, a słowa
płyną ze środka jakby miał wewnętrzny przymus mówienia, jakby
sam był poezją. Po tym krótkim seansie wraca jak gdyby nigdy nic
do rzeczywistości. Jego postawa nie ułatwia pracy Lisy. Nie tyle
jest oporny, co jakby nie potrzebuje uwagi i nie rozumie jej atencji.
W zasadzie mamy wrażenie, że mu czasami Lisa po prostu przeszkadza.
Nie szczędzi jej też upokorzeń, np wtedy kiedy dowiaduje się, że
tajemnicza Anna z wiersza to jej młodsza koleżanka z pracy. Uwaga i
zaangażowanie Lisy jako mentorki przegrywa z urodą młodej
dziewczyny, której jedyną zasługą jest to, że istnieje. Musi
również połknąć gorzką pigułkę w postaci wyrzucenia z grupy
poetyckiej. Wcześniej czytanie wierszy Jimmy'ego tworzyło jej drogę
do zainteresowania nauczyciela, nagle stała się dla niego
atrakcyjna. Mimo ekscesu erotycznego, romans ma podłoże
intelektualne, duchowe. Dekonspirując się jednak na slamie
poetyckim, potraktowana zostaje jak oszustka, niegodna uczestniczenia
w warsztatach.
Ale
wtedy ma już misję, jak Syzyf pcha swój kamień i nie poddaje się.
Chęć pomocy staje się jej idee fixe. Tak jakby nie chodziło o
niego, a o nią i o cały świat. Czyni z chłopca mesjasza poezji, a
sobie pisze rolę opiekuna, nauczyciela. Chce go ocalić,
prawdopodobnie widząc w nim przynajmniej cząstkę siebie. Jest dla
niej rodzajem lustra- i nie chodzi o skalę talentu, co o podobną
wrażliwość, otwartość na emocje, duchowe aspiracje. Idąc dalej
- wydaje się wewnętrznie przerażona tym, dokąd zmierza świat i
traktuje Jimmy'ego jakby był tarczą, wybrańcem, który
może zbawić świat. Lisa traci grunt pod nogami, rozsądek, zatraca
się. To złożone studium postaci Maggie Gyllenhaal pokazuje jednak w
sposób subtelny. Nie nadużywa ekspresji, nie szarżuje aktorsko.
Nie przekracza granic realizmu, kreując zwykłą kobietę, która
robi niezwykłe rzeczy. Jej zachowanie nie nosi znamion szaleństwa,
zachowuje się ona raczej jakby wszystko zaplanowała, przemyślała.
Siłą
filmu wydaje się fakt, że nie jesteśmy oburzeni działaniami bohaterki.
Przez większość czasu mamy wrażenie, iż reżyserka sympatyzuje z
perspektywą Lisy, ale jest to subtelnie pokazane i jest efektem
zabiegów filmowych. Film emanuje nieśpiesznym tempem i wolnym
ruchem, pokazując nam kobietę przechodzącą niezauważalnie przez
różne etapy, od namiętnego idealizmu do kryzysu wieku średniego,
a następnie do czegoś ciemniejszego, mroczniejszego. Kamera rzadko
odwraca wzrok od Lisy, nawet w najbardziej intymnych i desperackich
chwilach. Podczas gdy jej działania są niezaprzeczalnie ekstremalne
i niepokojące, Lisa pozostaje postacią, w którą należy się
wczuć aż do bolesnego finału. Przedszkolanka nigdy nie
wstydzi się swojej bohaterki ani nie osądza za jej pragnienia.
Nawet w najbardziej destrukcyjnych działaniach Lisy film obrazuje
społeczny kontekst sytuacji. Lisa pragnie zbudować tożsamość
poza rolą matki, nauczycielki i żony, pragnie wydobyć z siebie
resztki osobistego spełnienia lub gniewu, jaki czuje wobec
priorytetów naszej kultury. I nie czuje się dobrze z powodu tego,
jak te priorytety są kierowane na niezdrowe, niewłaściwe i
szkodliwe działania.
Przedszkolanka
doskonale wyraża sprzeczną perspektywę patrzenia na Lisę,
współczuje jej niespełnionemu życiu wewnętrznemu, ale jest też
nieufna wobec tego, jak się to manifestuje. Całość jest więc
zawieszona między zrozumieniem Lisy a protestem przeciw jej
działaniom. Ta dychotomia sprawia, że film jest jak interesująca
zagadka do rozwikłania. Nie jest jasne, gdzie dokładnie przebiega
linia i dokładnie kiedy Lisa ją przecina. Pewne jednak jest, że
bohaterka poszła za daleko, wymknęła się spod kontroli. Tytułowa przedszkolanka
to skomplikowana kobieta i to w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Przełamywanie i badanie motywacji Lisy, jej pragnień i wyzwań, to
podróż sama w sobie intrygująca, a Gylenhaal wnika głęboko w niezaspokojone
potrzeby emocjonalne kobiety, która życie poświęca na
przekazywanie energii innym. Przedszkolanka jest fascynującą,
zniuansowaną eksploracją postaci, zwłaszcza gdy patrzy się na nią
przez pryzmat płci. Jest mężatką z dwójką dzieci i domem na
przedmieściach oraz jest świetna w swojej pracy. Nawet kiedy rzuca
wyzwanie światu, podejmuje najbardziej drastyczną, zmieniającą
życie decyzję, przyjmuje przeprosiny swojej nastoletniej córki,
gotuje rodzinie duży posiłek i całuje męża na pożegnanie.
Związek Lisy z Jimmy'm także daleki jest od szablonowości- wydaje
się nieodpowiedni, ponieważ jest to w rzeczywistości romans.
Oczywiście nie w sensie dosłownym.
Film
zadaje ważne pytania. Jaka powinna być rola nauczyciela i jak
daleko może się on posunąć w indywidualizacji procesu kreowania?
Lisa wie, że mały Jimmy ma talent Mozarta, ale bez pielęgnacji
talent ten zostanie stłamszony przez społeczeństwo mające obsesję na
punkcie aplikacji na telefon komórkowy i gier wideo. Czy sztuka
jest jednak warta ocalenia za pomocą potencjalnie niebezpiecznych metod? W
końcu film zadaje poważne pytania o naturę odpowiedzialności
rodzicielskiej i zakres, w jakim opiekunowie mają obowiązek wobec
talentu dziecka. Czy rodzic w imię swojej władzy ma prawo
zignorować geniusza? Niełatwe pytania i niełatwe odpowiedzi.
Niełatwa jest też ocena bohaterki.
Lisa
nie jest drapieżnikiem ani potworem. Przedstawia się jako
krzyżowiec, który chce zapewnić dziecku ochronę. Ale w ten sposób
Lisa przejmuje władzę, jej zdolność do oddzielania dobrych
intencji od niewłaściwych zachowań staje się coraz bardziej
niewyraźna. Ponadto interesuje się życiem Jimmy'ego tylko w
kontekście jego sztuki, ignorując fakt, że jej podopieczny jest w
rzeczywistości małym dzieckiem. Ale też słodycz przedszkolanki
wobec dziecka nigdy nie wydaje się nieszczera, nawet gdy zamienia się
w coś niebezpiecznego. Bohaterka zawsze gra „nauczyciela”, nawet gdy
rezygnuje z wszelkiej odpowiedzialności zawodowej.
Można by
potraktować więc film jako opowieść o kobiecie, która
emocjonalnie się rozpada, która krzyczy w pustkę, próbując
wyjść z cienia. Jej altruizm łączy się z szaloną i na swój
sposób autodestrukcyjną chęcią wzniesienia się ponad
zwyczajność. Ale dla mnie to swoisty film apokaliptyczny. Lisa
oskarża świat o bezmyślność i materializm, które coraz bardziej
dominują nad współczesnym życiem. Kulturowy stan współczesnego
społeczeństwa jest dość dobrze podsumowany przez ojca Jimmy'ego,
biznesmena, który wierzy, że sztuka jest stratą czasu i tylko dla
przegranych osobników. Talent poetycki to rzadki dar i niesamowicie kruchy, a
nasza kultura robi wszystko, by go zmiażdżyć. Według Lisy warto jednak
zaryzykować, by go ocalić.
I ryzykuje. Zakończenie
filmu przynosi zamknięcie relacji między Lisą i Jimmy'm, ale
pozostawia również otwartą dyskusję. Ostatnie słowa Jimmy'ego to
cicha prośba, by ktoś go usłyszał. Patrząc na zamkniętego w
policyjnym samochodzie, odizolowanego od swojej mentorki chłopca,
czujemy jego samotność i bezradność. Zostaje sprowadzony z
powrotem do pozycji małego dziecka. W imię ochrony i opieki
zostaje zabrana mu podmiotowość i indywidualizm. Jest jak głos
wołający na puszczy, nikt go nie słyszy i nikt nie zamierza go
wysłuchać.
Z
drugiej strony Jimmy zyskuje świadomość twórczą. W finale jest
kimś, kto już chce być wysłuchany. Nie do końca wiemy, jakie
motywy kierowały Lisą, kiedy "porywała" Jimmy'ego, ale
jeśli to miała być swoista podróż inicjacyjna, to wydaje się,
że spełniła ona swoją rolę. Czujemy, że już na zawsze stała
się częścią chłopca. Kiedy Jimmy bierze ją za rękę, czujemy
między nimi niemal mistyczną wieź, mimo że chwilę wcześniej
zadzwonił on na policję. Może właśnie w tym momencie narodził się
prawdziwy poeta. Ale i dla Lisy to moment przełomowy. W ostatnim
ujęciu Lizy wygląda jak oświetlona od wewnątrz madonna. Nie
widzimy w niej poczucia klęski. Moim zdaniem nastąpił akt wyzwolenia, swoistego
spełnienia. Może więc warto na koniec spojrzeć na bohaterkę jako artystkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz