YULI
Takie
filmy zawsze stawiają mnie na rozdrożu. Nie lubię biopiców, czyli
filmów biograficznych. Oczywiście pojawiają się pozycje ciekawe i
niekonwencjonalne, ale z reguły obrazy te są schematyczne, jeżeli
nie powiedzieć nudne. Dotyczy to szczególnie postaci ze świata
muzycznego. No właśnie - Yuli to historia tancerza,
kubańskiej gwiazdy baletu, Carlosa Acosty, a świat tańca w
biografiach wypada jakoś zawsze lepiej. Być może to efekt
wizualności, plastyczności, większego potencjału filmowego, który
tkwi w tej dziedzinie sztuki, a może to po prostu moja słabość do
tańca i podziw dla choreograficznego kunsztu.
Nie
oznacza to bynajmniej, że sama historia jest nieciekawa czy filmowo
niemrawa, albo liczy się tylko taniec. Hiszpański reżyser
konstruuje szkielet scenariusza na scenach tworzenia
autobiograficznego spektaklu tanecznego, w którym sam Acosta
opowiada poprzez taniec swoje życie. Czerwony album z napisem Yuli
staje się źródłem impresjonistycznych obrazów będących
rodzajem wspomnienia. Pomysł wyjściowy - ciekawy i co ważne
funkcjonalny- łączy się z bardziej konwencjonalnym przedstawieniem
dramatycznego życia tancerza, które rozbite zostaje na dwa etapy-
dzieciństwo i młodość. W całość jest wpleciony materiał
archiwalny z samym Acostą, który wystąpił w londyńskim Royal
Ballet jako pierwszy w historii tańca czarnoskóry Romeo. Odgrywa on
ważną rolę, bowiem ukazuje jego autentyzm,wdzięk, atletyczność i czystość tańca, co uzasadnia potrzebę i wartość przedstawienia na
ekranie jego postaci
Najciekawsza
w filmie jest pierwsza część, pokazująca burzliwe dzieciństwo
bohatera w biednej dzielnicy Hawany, syna białej matki i
czarnoskórego ojca, pracującego jako kierowca ciężarówki. I to
ojciec stanie się zarzewiem jego tanecznej odysei. Będąc świadkiem
hip-hopowego popisu swojego syna, postanawia z jednej strony zabrać
z tego, jego zdaniem, szkodliwego środowiska, z drugiej rozwinąć
jego talent taneczny, oddając go do szkoły baletowej.. Jako chłopiec z klasy robotniczej Acosta nie był jednak
zainteresowany uczęszczaniem na lekcje baletu, obawiając się
wyśmiania i pogardy ze strony swoich kolegów. Carlos wolał grać w piłkę nożną,
niż być podejrzanym o zniewieściałość, a takie skojarzenia nasuwał i strój, i sama profesja. Opór
chłopca, dla którego idolem jest Pele, nadaje tej historii inny
klimat. Siłą tej
opowieści nie jest właśnie klasyczne dążenie do realizacji
marzeń, a bunt przeciw tańcu. a duża w tym zasługa gry 10-letniego Edilsona
Manuela Olbera Nuñesa, pełna żywiołowości i energii. Szorstko
naturalny, bezczelny, buntowniczy, ma w sobie oczywisty urok. Trudno
go nie lubić i trudno mu nie sekundować, ale jednocześnie nie ma w
nim grama fałszu i manieryzmu.
Najciekawszym
i prawdziwym emocjonalnym elementem filmu jest jednak relacja młodego
Carlosa z ojcem, którego twarda miłość była inspirującą siłą
w jego życiu. Wspaniale i charyzmatycznie grany przez innego
debiutanta ekranowego, weterana kubańskiego choreografa Santiago
Alfonso, Pedro objawia się także jako swoista metafora dla czarnej
świadomości Kubańczyków. Jako adept religii kubańskiej joruba
santeria nazwał syna po legendarnym wojowniku Yuli, wpisując jego
historię w historię niewolnictwa na Kubie i brutalnej
spuścizny rodziny. Przez całe życie przypomina synowi, że
dziadkowie urodzili się w niewoli i przetrwali dzięki sile
charakteru, waleczności, determinacji. W ten sposób kształtuje
osobowość chłopca jako wojownika. Oczywiście jest to rodzaj
zniewolenia, ale jednocześnie buduje w nim poczucie wartości,
ambicję i niezłomność. Autorytarność ojca jest niepodważalna,
ale jednocześnie w jego postępowaniu wyczuwa się surową czułość,
dumę i przede wszystkim wiarę w jego talent- niezłomny,
niepodważalny. I brak egoizmu. Pedro kocha swoje dziecko, choć z
trudem to pokazuje. Najważniejsze jednak, że wiara w syna ma
podtekst niemal mistyczny. „Urodził się, by tańczyć - po prostu
jeszcze tego nie wie”- słowa te brzmią w kontekście filmu jak
boskie namaszczenie
Związek
Acosty z ojcem stanowi serce tego fascynującego filmu
biograficznego, od biednego bytowania na przedmieściach Hawany po
spotkanie za kulisami w Royal Opera House po występie, a ich
interakcje stanowią najbardziej emocjonalną stronę filmu. Relacje
między nimi są niejednoznaczne i nieoczywiste, ale zawsze
prawdziwe. Są
tego też negatywne konsekwencje- świat kobiecy zostaje zepchnięty
na dalszy plan. Matka nie tylko stoi w tle, ale funkcjonuje w zasadzie jako
figura smutku i przygnębienia. Jeszcze mniej twórcy wyciągają z
wątku schizofrenicznej siostry, który miał w sobie duży potencjał
dramaturgiczny, ale w filmie się rozpływa. Zdecydowanie ciekawiej
funkcjonuje już postać jego nauczycielki, Chery, która podobnie
jak ojciec od początku drogi go wspiera i w niego wierzy, ale i ten
wątek nie wychodzi poza oczywistości.
Słabiej
też wypada dalsza część filmu oparta na talencie tanecznym
Keyvina Martineza jako Acosty w wieku dwudziestu lat. Podróż przez ten
okres wydaje się nieco rozdrobniona, tak jakby Bollaín i Laverty
nie interesowali się tym, jak Acosta dostała się do Londynu z
Royal Ballet. Ale i tutaj twórcom udało się stworzyć emocjonalną
warstwę fabularną, zbudowaną na poczuciu wykorzenienia i osamotnienia Yuli. Bardzo
subtelnie, ale równie atrakcyjnie film przedstawia obraz Kuby,
niepokojów i nierówności dla jej obywateli, zwłaszcza tych
kolorowych. Wizualnie kontrast jest być może zbyt
oczywisty między zalaną słońcem Kubą a ciasnym, zimnym Londynem.
Ale to dodaje wagi zarówno tęsknocie Carlosa, jak i jego
zaskoczeniu, że wydaje się być jedynym Kubańczykiem, który chce
tam mieszkać. Staje
się to bardziej wyraźne, gdy Acosta wraca do domu po latach i
uświadamia sobie, jak biedny i destruktywny, szczególnie dla młodych
ludzi, jest ten kraj. Jego słowa budują kolejny dramatyczny punkt.
Pozostanie na Kubie to bowiem porzucenie zawodu tancerza i
zrezygnowanie z dalszej kariery. Ujawnia to też konfliktową relację
jego ojca z Kubą. Od początku chce on, żeby syn uciekł z kraju i nigdy
już nie wrócił. Konflikt emocjonalny więc narasta, Pedro bowiem nie
bardzo potrafi żyć poza rodziną, przyjaciółmi, krajem.
Trzecia
linia czasowa to wspomniane przedstawienie taneczne, które Acosta
przygotowuje w Hawanie na podstawie swoich wspomnień. Pozornie może
to brzmieć zawile, ale w rękach reżyserki rozdarcie między prawdą
a fikcją, wieloma liniami czasowymi i układami choreograficznymi
działa harmonijnie, tworząc spójny film. Bollaín i Laverty
konstruują złożoną narrację, która pozwala na niekonwencjonalne
podejście do filmu biograficznego, a także takie, w którym Acosta
potrafi przetłumaczyć swoje emocje za pomocą własnego medium.
Tancerz
pojawia się więc w filmie. Niestety występy Acosty są tu
obarczone niezgrabnym dialogiem, a sam Acosta wygląda o wiele lepiej
w tańcu niż podczas okazywania emocji ( oczywiście wielbiciele
będą zachwyceni widząc go osobiście na ekranie). Natomiast autobiograficzne
sekwencje taneczne, które są dziełem choreografii Acosty, są
niezwykłe. W tańcu tkwi siła filmu, ilustruje on bardziej
abstrakcyjne i bardziej negatywne emocje bohatera- w tym strach,
samotność i pożądanie. Sekwencje taneczne spajają całą
historię i poruszają emocjonalnie, szczególnie wtedy, gdy Acosta
wciela się w rolę swojego dominującego ojca.
Pisarz
Paul Laverty wypełnia film wiarygodnymi słowami, które oddają nie
tylko ból, nadzieję, samotność i tęsknotę rodziny Acosty, ale
klimat polityczny Kuby z końca XX wieku. Bollain natomiast nawet
jeśli wypełnia ekran ikonicznymi obrazami Hawany i Londynu, nigdy
nie traci z oczu realizmu. Po drodze dotyka tematu rasy, kolonializmu
i marzeń o lepszym życiu, które odbijają się w dramaturgii i
zapierającej dech w piersiach pracy tanecznej Acosty. Film jest
ucztą dla oczu, a podróż Acosty może być naprawdę inspirująca,
częściowo dlatego, że był on tak niechętny podążaniu za swoim
marzeniem. To właśnie ten
zaskakujący element - niechęć Acosty, pomimo naturalnego talentu -
nadaje filmowi niezwykły ton, wyodrębniając go z oceanu opowieści
o zmaganiach, by odnieść sukces. Choć są sceny, które ocierają
się delikatnie o kicz, twórcom udało się uniknąć
sentymentalizmu, oddać za to
substancję emocjonalną i pozwolić umiejętnościom Acosty podnieść
ciężar, gdy ma to w filmie znaczenie. Obraz
jest również wypełniony znacznie bardziej ogólnymi problemami, które pozwalają opowieści Acosty dotknąć historii
Ameryki Łacińskiej, amerykańskiego wtrącania się do polityki i
europejskiej sceny artystycznej.
Yuli
to energiczny, refleksyjny, przejmujący film. I choć niepozbawiony
słabości- jako film biograficzny na pewno się broni
T.M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz