sobota, 1 czerwca 2019



                                                                   YULI

 
Takie filmy zawsze stawiają mnie na rozdrożu. Nie lubię biopiców, czyli filmów biograficznych. Oczywiście pojawiają się pozycje ciekawe i niekonwencjonalne, ale z reguły obrazy te są schematyczne, jeżeli nie powiedzieć nudne. Dotyczy to szczególnie postaci ze świata muzycznego. No właśnie - Yuli to historia tancerza, kubańskiej gwiazdy baletu, Carlosa Acosty, a świat tańca w biografiach wypada jakoś zawsze lepiej. Być może to efekt wizualności, plastyczności, większego potencjału filmowego, który tkwi w tej dziedzinie sztuki, a może to po prostu moja słabość do tańca i podziw dla choreograficznego kunsztu.



Nie oznacza to bynajmniej, że sama historia jest nieciekawa czy filmowo niemrawa, albo liczy się tylko taniec. Hiszpański reżyser konstruuje szkielet scenariusza na scenach tworzenia autobiograficznego spektaklu tanecznego, w którym sam Acosta opowiada poprzez taniec swoje życie. Czerwony album z napisem Yuli staje się źródłem impresjonistycznych obrazów będących rodzajem wspomnienia. Pomysł wyjściowy - ciekawy i co ważne funkcjonalny- łączy się z bardziej konwencjonalnym przedstawieniem dramatycznego życia tancerza, które rozbite zostaje na dwa etapy- dzieciństwo i młodość. W całość jest wpleciony materiał archiwalny z samym Acostą, który wystąpił w londyńskim Royal Ballet jako pierwszy w historii tańca czarnoskóry Romeo. Odgrywa on ważną rolę, bowiem ukazuje jego autentyzm,wdzięk, atletyczność i czystość tańca, co uzasadnia potrzebę i wartość przedstawienia na ekranie jego postaci



Najciekawsza w filmie jest pierwsza część, pokazująca burzliwe dzieciństwo bohatera w biednej dzielnicy Hawany, syna białej matki i czarnoskórego ojca, pracującego jako kierowca ciężarówki. I to ojciec stanie się zarzewiem jego tanecznej odysei. Będąc świadkiem hip-hopowego popisu swojego syna, postanawia z jednej strony zabrać z tego, jego zdaniem, szkodliwego środowiska, z drugiej rozwinąć jego talent taneczny, oddając go do szkoły baletowej.. Jako chłopiec z klasy robotniczej Acosta nie był jednak zainteresowany uczęszczaniem na lekcje baletu, obawiając się wyśmiania i pogardy ze strony swoich kolegów. Carlos wolał grać w piłkę nożną, niż być podejrzanym o zniewieściałość, a takie skojarzenia nasuwał i strój, i sama profesja. Opór chłopca, dla którego idolem jest Pele, nadaje tej historii inny klimat. Siłą tej opowieści nie jest właśnie klasyczne dążenie do realizacji marzeń, a bunt przeciw tańcu. a duża w tym zasługa gry 10-letniego Edilsona Manuela Olbera Nuñesa, pełna żywiołowości i energii. Szorstko naturalny, bezczelny, buntowniczy, ma w sobie oczywisty urok. Trudno go nie lubić i trudno mu nie sekundować, ale jednocześnie nie ma w nim grama fałszu i manieryzmu.





Najciekawszym i prawdziwym emocjonalnym elementem filmu jest jednak relacja młodego Carlosa z ojcem, którego twarda miłość była inspirującą siłą w jego życiu. Wspaniale i charyzmatycznie grany przez innego debiutanta ekranowego, weterana kubańskiego choreografa Santiago Alfonso, Pedro objawia się także jako swoista metafora dla czarnej świadomości Kubańczyków. Jako adept religii kubańskiej joruba santeria nazwał syna po legendarnym wojowniku Yuli, wpisując jego historię w historię niewolnictwa na Kubie i brutalnej spuścizny rodziny. Przez całe życie przypomina synowi, że dziadkowie urodzili się w niewoli i przetrwali dzięki sile charakteru, waleczności, determinacji. W ten sposób kształtuje osobowość chłopca jako wojownika. Oczywiście jest to rodzaj zniewolenia, ale jednocześnie buduje w nim poczucie wartości, ambicję i niezłomność. Autorytarność ojca jest niepodważalna, ale jednocześnie w jego postępowaniu wyczuwa się surową czułość, dumę i przede wszystkim wiarę w jego talent- niezłomny, niepodważalny. I brak egoizmu. Pedro kocha swoje dziecko, choć z trudem to pokazuje. Najważniejsze jednak, że wiara w syna ma podtekst niemal mistyczny. „Urodził się, by tańczyć - po prostu jeszcze tego nie wie”- słowa te brzmią w kontekście filmu jak boskie namaszczenie
 
Związek Acosty z ojcem stanowi serce tego fascynującego filmu biograficznego, od biednego bytowania na przedmieściach Hawany po spotkanie za kulisami w Royal Opera House po występie, a ich interakcje stanowią najbardziej emocjonalną stronę filmu. Relacje między nimi są niejednoznaczne i nieoczywiste, ale zawsze prawdziwe. Są tego też negatywne konsekwencje- świat kobiecy zostaje zepchnięty na dalszy plan. Matka nie tylko stoi w tle, ale funkcjonuje w zasadzie jako figura smutku i przygnębienia. Jeszcze mniej twórcy wyciągają z wątku schizofrenicznej siostry, który miał w sobie duży potencjał dramaturgiczny, ale w filmie się rozpływa. Zdecydowanie ciekawiej funkcjonuje już postać jego nauczycielki, Chery, która podobnie jak ojciec od początku drogi go wspiera i w niego wierzy, ale i ten wątek nie wychodzi poza oczywistości.



Słabiej też wypada dalsza część filmu oparta na talencie tanecznym Keyvina Martineza jako Acosty w wieku dwudziestu lat. Podróż przez ten okres wydaje się nieco rozdrobniona, tak jakby Bollaín i Laverty nie interesowali się tym, jak Acosta dostała się do Londynu z Royal Ballet. Ale i tutaj twórcom udało się stworzyć emocjonalną warstwę fabularną, zbudowaną na poczuciu wykorzenienia i osamotnienia Yuli. Bardzo subtelnie, ale równie atrakcyjnie film przedstawia obraz Kuby, niepokojów i nierówności dla jej obywateli, zwłaszcza tych kolorowych. Wizualnie kontrast jest być może zbyt oczywisty między zalaną słońcem Kubą a ciasnym, zimnym Londynem. Ale to dodaje wagi zarówno tęsknocie Carlosa, jak i jego zaskoczeniu, że wydaje się być jedynym Kubańczykiem, który chce tam mieszkać. Staje się to bardziej wyraźne, gdy Acosta wraca do domu po latach i uświadamia sobie, jak biedny i destruktywny, szczególnie dla młodych ludzi, jest ten kraj. Jego słowa budują kolejny dramatyczny punkt. Pozostanie na Kubie to bowiem porzucenie zawodu tancerza i zrezygnowanie z dalszej kariery. Ujawnia to też konfliktową relację jego ojca z Kubą. Od początku chce on, żeby syn uciekł z kraju i nigdy już nie wrócił. Konflikt emocjonalny więc narasta, Pedro bowiem nie bardzo potrafi żyć poza rodziną, przyjaciółmi, krajem.

Trzecia linia czasowa to wspomniane przedstawienie taneczne, które Acosta przygotowuje w Hawanie na podstawie swoich wspomnień. Pozornie może to brzmieć zawile, ale w rękach reżyserki rozdarcie między prawdą a fikcją, wieloma liniami czasowymi i układami choreograficznymi działa harmonijnie,  tworząc spójny film. Bollaín i Laverty konstruują złożoną narrację, która pozwala na niekonwencjonalne podejście do filmu biograficznego, a także takie, w którym Acosta potrafi przetłumaczyć swoje emocje za pomocą własnego medium.

Tancerz pojawia się więc w filmie. Niestety występy Acosty są tu obarczone niezgrabnym dialogiem, a sam Acosta wygląda o wiele lepiej w tańcu niż podczas okazywania emocji ( oczywiście wielbiciele będą zachwyceni widząc go osobiście na ekranie). Natomiast autobiograficzne sekwencje taneczne, które są dziełem choreografii Acosty, są niezwykłe. W tańcu tkwi siła filmu, ilustruje on bardziej abstrakcyjne i bardziej negatywne emocje bohatera- w tym strach, samotność i pożądanie. Sekwencje taneczne spajają całą historię i poruszają emocjonalnie, szczególnie wtedy, gdy Acosta wciela się w rolę swojego dominującego ojca.

Pisarz Paul Laverty wypełnia film wiarygodnymi słowami, które oddają nie tylko ból, nadzieję, samotność i tęsknotę rodziny Acosty, ale klimat polityczny Kuby z końca XX wieku. Bollain natomiast nawet jeśli wypełnia ekran ikonicznymi obrazami Hawany i Londynu, nigdy nie traci z oczu realizmu. Po drodze dotyka tematu rasy, kolonializmu i marzeń o lepszym życiu, które odbijają się w dramaturgii i zapierającej dech w piersiach pracy tanecznej Acosty. Film jest ucztą dla oczu, a podróż Acosty może być naprawdę inspirująca, częściowo dlatego, że był on tak niechętny podążaniu za swoim marzeniem. To właśnie ten zaskakujący element - niechęć Acosty, pomimo naturalnego talentu - nadaje filmowi niezwykły ton, wyodrębniając go z oceanu opowieści o zmaganiach, by odnieść sukces. Choć są sceny, które ocierają się delikatnie o kicz, twórcom udało się uniknąć sentymentalizmu, oddać za to substancję emocjonalną i pozwolić umiejętnościom Acosty podnieść ciężar, gdy ma to w filmie znaczenie. Obraz jest również wypełniony znacznie bardziej ogólnymi problemami, które pozwalają opowieści Acosty dotknąć historii Ameryki Łacińskiej, amerykańskiego wtrącania się do polityki i europejskiej sceny artystycznej. 

Yuli to energiczny, refleksyjny, przejmujący film. I choć niepozbawiony słabości- jako film biograficzny na pewno się broni 

T.M. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz