piątek, 19 czerwca 2020

                      



   
TYLKO ZWIERZĘTA NIE BŁĄDZĄ


Pierwsze wrażenie po seansie to poczucie smutku i takiego swoistego egzystencjalnego zdołowania. Potem zaczęły pojawiać się jakieś cieplejsze barwy, że ten pesymizm podbity jest swoistym humanizmem. I szczerze mówiąc do końca nie mogę się zdecydować, co do ostatecznych intencji twórcy. Ale każdy, kto widział pierwsze filmy Dominica Molla „Mój przyjaciel, Harry” i „Leming” nie będzie zaskoczony- zarówno treścią, jak i formą. Koncepcja thrillera pozwala francuskiemu reżyserowi otworzyć się na zmagania psychologiczne postaci, a nawet zmierzyć się z egzystencjalnymi rozważaniami na temat natury ludzkiej

Zaczyna się niecodziennie, dziwnie, trochę absurdalnie. Widzimy młodego Afrykanina jadącego ulicą z kozą spoczywającą na jego ramionach. Śmieszność obrazu przesiąknięta jest niedopowiedzianym mrokiem- koza zostanie prawdopodobnie złożona w ofierze, choć nie wiadomo, w jakim celu. Scena wydaje się bez sensu i bez znaczenia, ale oczywiście, jak w dobrym scenariuszu, wrócimy do postaci młodego mieszkańca Afryki i historia zostanie domknięta. Nim to jednak nastąpi przenosimy się do do rolniczego regionu Causse Mejean, płaskowyżu w południowej Francji złapanego w śnieżną zimę. Reżyser rozpoczyna właściwą historię rozpisaną na kilka punktów widzenia. Pierwsza w kolejce jest Alice, żona rolnika i sprzedawczyni ubezpieczeń, która odwiedza swojego sąsiada Josepha, aby omówić interesy. Szybko okazuje się, że mają romans. Okoliczności zbliżenia znów naznaczone są lekką groteską, ale znamionują dramat obyczajowo – moralny. Jednak zaginięciem Evelyne, mającej dom w okolicy bogatej paryżanki, film skręca w stronę kryminału. Jej opuszczony samochód zwiastuje tajemnicę, ale kryminalna zagadka jest tu drugorzędna, choć kluczowa do odczytania całości. Postać Evelyne splata historię pięciu osób, których perspektywę kolejno przyjmuje reżyser. Sieć tworzą wspomniana Alice, jej mąż, Michel, Joseph, zakochana w Evelyn młoda kelnerka Marion, i poznany na początku Armand, mieszkający na Czarnym Lądzie



Adaptując powieść Colina Niela, Moll, wraz ze swoim regularnym współautorem Gillesem Marchandem, tworzy pozornie prostą fabułę, która staje się coraz bardziej splątana, gdy przeskakuje od jednej postaci do drugiej, wykonując dość zaskakujące zwroty. Co ważne jednak- mimo iż elementy układanki nie są oczywiste, a Moll żongluje też konstrukcją czasowa, nie podąża drogą udziwnienia, nie komplikuje historii na siłę. Jak w filmach Innaritu układanka jest precyzyjna i świadomie skonstruowana. W recenzjach pojawia się często nazwisko Kurosawy z filmem „Rashomon', co nie dziwi, bo na tę inspirację powoływał się sam reżyser. I to jest dobra rekomendacja, zwłaszcza, że reżyser czyni ten fragmentaryczny dramat wiarygodnym. Wiele scen zostało uchwyconych w surowych, naturalnie oświetlonych szerokich ujęciach,a operator kadruje swoje postacie w różnych odsłonach. Każda postać jest starannie wyrzeźbiona i odtworzona. I każda postać przekonuje. Choć nie znamy ich przeszłości, widzimy ich tu i teraz, to czujemy ich historie, ich frustracje, kompleksy, bolączki.

Postacie, choć różne, mają wiele wspólnego. Wszyscy żyją w świecie iluzji, karmią się swoimi wyobrażeniami, pragnieniami. Alice, nieszczęśliwa w związku, żeby się z niego wyrwać, tworzy romantyczne wyobrażenie swojego romansu, co niemal pachnie absurdem, jeśli weźmie się pod uwagę, iż jej sąsiad to małomówny odludek, wyglądający jakby był opóźniony w rozwoju. Rozpamiętuje wciąż śmierć matki, z która spędził całe życie, a jego towarzystwem są tylko zwierzęta. A jednak, kiedy Michel, mąż Alice, przybywa do domu pobity, ta myśli, że to ma związek z jej romansem. W rzeczywistości Michel, pozornie skupiony na swoim gospodarstwie, prowadzi podwójne życie. Poznaje w internecie Armandine, która staje się obiektem jego uczuć . Problem w tym, że pod postacią młodej kobiety kryje się młody mieszkaniec Wybrzeża Kości Słoniowej, znany nam z prologu Armand, który w ten sposób wyłudza pieniądze od naiwnego Francuza. Armandine ze zdjęcia bardzo przypomina Marion. Kiedy więc ta pojawia się w okolicy w poszukiwaniu Evelyne, Michel jest gotów na wszystko.


Ten splot przypadków, niekoniecznie nas przekonywający, zyskuje w filmie nieco groteskowy fundament w postaci czarnoskórego szamana, Papy Sanou, którego rady przyjmuje Armand, nim zdecyduje się na interes życia. Arogancja młodego chłopka zostaje zgaszona przypomnieniem, że los jest silniejszy od naszych oczekiwań i marzeń. Złośliwość, albo może sprawiedliwość losu dopada wszystkich bohaterów i zdziera maski. No właśnie- ciekawe i zaskakujące jest to, że wcale nie zdziera. Siła iluzji, potrzeba bliskości, strach przed samotnością są tak wielkie, że unieważniają wszystko. Bohaterowie są w stanie zrobić wszystko, by poczuć coś- i przekraczają granice. Joseph znajdując trupa na swojej posesji, początkowo chce się go pozbyć, w końcu jednak zabiera zwłoki do siebie i chowa w stodole. Spędza z Evelyne nie tylko czas, ale traktuje jak żywą, mówi o swoich uczuciach, szuka bliskości. Marion jedzie na drugi kraniec Francji, wędruje kilometrami, żyje w przyczepie, byleby tylko być blisko ukochanej, choć dla Evelyne był to tylko jednorazowy seks. Michel naiwnie nie tylko wierzy w każde kłamstwo i każde słowo pojawiające się na ekranie monitora, ale w kluczowym momencie porzuca całe swoje życie, by znaleźć podszywającego się pod Armandine chłopaka.
 
Wszyscy oni żyją w oderwaniu od rzeczywistości, pozbawieni oparcia w drugim człowieku. Samotność jest jak choroba, przed którą bronią się w każdy możliwy sposób. Tkwienie w związkach wcale tego nie zmienia. Oczywiście szczególnie w przypadku wątku francuskiego można mówić o izolacji samego miejsca, ale samotność nabiera tu charakteru egzystencjalnego. Film nie bawi się w diagnozy społeczne, niemniej wpływ współczesnej cywilizacji jest tutaj widoczny. W tym świecie człowiek traci jakby wymiar cielesny. Tak jak w Abidżanie, gdzie grupa młodych mężczyzn siedzi w jednym pomieszczeniu obok siebie, ale każdy z laptopem lub telefonem. Wirtualny świat, choćby pomniejszony do granic możliwości, jest dla bohaterów ciekawszy. Znajdziemy tu niemoc, nieumiejętność nawiązywania kontaktu, kreowanie rzeczywistości na wzór banalnych wyobrażeń. Bohaterom łatwo przychodzi mówienie „kocham”, zakochują się szybko, bezrefleksyjnie



Są oni żałośni, mali, grzeszą naiwnością, ślepotą emocjonalną, a jednak mimo groteskowej aury, reżyser nie czyni ich karykaturami, a nawet nadaje im tragiczny rys. Owszem są śmieszni i płytcy, ale – jak wcześniej już sugerowałem- stoją po stronie człowieczeństwa. Znamienne jest, że nie pieniądze rządzą ich życiem. Nie poszukują dóbr materialnych, gardzą pieniędzmi albo nie mają dla nich kluczowego znaczenia. Nawet Armand traktuje oszustwo jako możliwość zbliżenia się do swojej byłej dziewczyny, która obecnie jest utrzymanką bogatego Francuza. Choć są dziecinni i niedojrzali w budowaniu swych uczuć, to można dostrzec w ich zachowaniu swoisty heroizm. Dążą do celu, nie poddają się, nie uznają porażki. Jak romantycy walczą o swoje uczucia, gotowi przemierzać „cały świat', przekroczyć granicę. Ich tytanizm jest godny podziwu. Są nieszczęśliwi, ale próbują uciec z sytuacji, które są dla nich więzieniem. Jak mówi szaman- miłość daje to, czego nie mamy, więc bohaterowie szukają sposobu ,żeby zapełnić tę pustkę. W tej wędrówce pojawią się wszystkie możliwe słabości i grzechy- zdrada, kłamstwo, oszustwo, kradzież, samobójstwo, morderstwo. Ale tak się objawia ich człowieczeństwo, bo tylko zwierzęta nie błądzą





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz