KRAJOBRAZ PO BITWIE Z WYPCHANYM PSEM W TLE
Szczerze
mówiąc, byłem miło rozczarowany, oglądając film „W cieniu
drzewa”. Oczywiście nie dlatego, żebym nie miał zaufania do kina
islandzkiego. Od dawna ( czyli projekcji Noi Albinoi) jestem
admiratorem twórczości Dagura Kari, a przecież jeszcze jest
ceniony przeze mnie Baltasar Kormakur. A ostatnie spotkania z tą
filmografią, szczególnie z filmem „Barany”, to bardzo pozytywne
filmowe doznania. Niepokój raczej brał się z zapowiedzi
dystrybucyjnych, że to komedia o sporze sąsiedzkim, tym samym
zakładałem, że przez cały film będę oglądał, jakie to szkody
nawzajem sobie bohaterowie wyrządzają. Lubię kino skandynawskie i
swoiste poczucie humoru ludów Północy, ale komedia pachnie mi
zawsze z założenia pewną błahością. Na usprawiedliwienie
promotorów filmu przemawia użycie określenia tragikomedia i to
wychylenie w kierunku tragedii bardzo dobrze temu filmowi zrobiło.
Sigurdsson pomieszał elementy rodzinnego dramatu
i thrillera i polał to sosem czarnego humoru. Otrzymaliśmy
niepokojąco spostrzegawczy i absurdalnie komediowy film, który tuż
pod powierzchnią skrywa poważne tematy.
Wszystko
zaczyna się od drzewa. A właściwie cienia drzewa. To drzewo rośnie
w ogrodzie Ingi i Baldvina, ale cień pada w ogrodzie ich sąsiada
Konrada i jego znacznie młodszej żony, Eybjorg. Inga i Baldvin nie
chcą stracić cennego drzewa, ale Konrad i Eybjorg pragną światła
słonecznego ( precyzyjnie rzecz ujmując- to ona pragnie promieni
słońca do opalania). Problem wydaje się dla nas błahy, ale
jesteśmy w Islandii. Sigurðsson wielokrotnie w wywiadach opowiadał,
że ten rodzaj sąsiedzkiej kłótni o drzewa jest bardzo powszechny
w jego kraju. Na Islandii prawie nie ma drzew, więc na ogół nie
można ich ścinać, ludzie są bardzo związani z zielenią; z
drugiej strony nie ma również nadmiaru godzin słonecznych, więc
ludzie walczą i o słońce. Mimo wszystko problem wydaje się łatwy
do zażegnania- wystarczy z jednej strony przenieść leżak, z
drugiej przyciąć nieco gałęzie. Mężczyźni wydają się zresztą
zgodni i chętni do kompromisu. I wtedy do głosu dochodzą kobiety.
Inga
traktują drzewo jako symbol tradycji, widzi w nim strażnika ładu i
bezpieczeństwa; dla Eybjorga jest to jednak duży, niechciany cień
na całorocznej, słonecznej przestrzeni. Problemem nie jest jednak
drzewo, jest pretekstem, katalizatorem negatywnych emocji, które
drzemią w bohaterach. Źródłem
napięć na pewno jest zazdrość, nieco głębiej zaglądając
-inny styl życia, zderzenie starego i nowego. Różnice są drobne-
dotyczą drzewa, zwierząt ( w jednej rodzinie pies, w drugiej kot)
sposobu spędzania wolnego czasu mężczyzn ( chór- strzelanie). Są
i poważniejsze. Szczególnie świat kobiet jest całkowicie odmienny
od siebie. Eyborg jest kobietą stosunkowo młodą, zadbaną ,
wysportowaną, mającą obsesję na punkcie sprawności fizycznej.
Czas spędza na opalaniu i jeździe na rowerze. Inga wygląda jak
swoja matka, postarzała, poszarzała, w nieodłącznym szlafroku,
zgorzkniała pani domu. Inga reprezentuje też konserwatywny model
moralności, nie pochwala więc nowego związku Konrada z wyraźnie
młodszą kobietą ( słowo „rozwód” nie funkcjonuje w jej
języku)
Drzewo
jakby skumulowało stłumiony gniew, smutek i rozczarowania, które
tkwią w bohaterach. Oba małżeństwa wydaja się nieszczęśliwe.
Islandzki reżyser nie dokonuje wiwisekcji psychologicznej, więc
bardziej się domyślamy, wyczuwamy te negatywne emocje. Przede
wszystkim postacie wydają się żyć oddzielnie, każde skupione na
sobie. Mają swoje pasje, które pozwalają im nie tylko uciec z
domu, ale odreagować. No właśnie co? Pustkę, brak emocji, brak
czułości, ale i namiętności. Konrad i Eyborg starają się o
dziecko, więc seks stał się przykrym obowiązkiem, w przypadku
drugiej pary trudno wyobrazić sobie jakiekolwiek życie erotyczne. W
zasadzie ich poczynania są rytualne, pozbawione treści.
Prym
egoizmu wiedzie Inga- pełna złości i goryczy. Tym, co być może
jednak najbardziej ją dławi, jest nieprzepracowana trauma. Pozwala
się to jej odseparować od najbliższych, ale też wylewać swoją
niechęć do świata. Jest w tym niekonwencjonalna i bezpośrednia.
Jej stan nieładu jest wynikiem rodzinnej tragedii, zniknięcia jej
syna, przez wielu uważanego za samobójcę. Nieodnalezienie ciała
wzmacnia stany psychotyczne Ingi. Jest neurotycznym wrakiem, o
pewnych skłonnościach psychopatycznych, jej nieugaszony żal wciąga
w kłótnie każdego, ale najbardziej wytrwałego przeciwnika
odnajduje właśnie w Eyborg.Utrata dziecka po jednej stronie płotu
i bezowocne próby poczęcia po drugiej podsycają palący ogień,
nie pozostawiając nikogo bez szwanku
Napięcie
wokół drzewa szybko się nasila. Werbalne implikacje i oczernianie
przekształcają się w niemal partyzancką walkę.
Niekonwencjonalne działania wojenne, gdzie zasady sąsiedzkiej
uprzejmości i zdrowego rozsądku ustępują stopniowo pragnieniu
zemsty i odwetu, przeradzają się w cyklon, który zniszczy nie
tylko drzewo. Zanim jednak zrobi się mrocznie Sigurdsson śledzi
dysfunkcyjne relacje rodzinne.
Co
jednak ciekawe spór sąsiedzki nie jest wcale -jak mówiłem-
dominujący. Film rozpoczyna wątek małżeński drugiego syna Ingi
i Baldvina. Atli i Agnes najwyraźniej nie są już szczęśliwymi
małżonkami, co przynosi od razu pierwsza scena, gdy Agnes łapie
męża, kiedy ten potajemnie ogląda erotyczny film ze swoją
poprzednią partnerką i sobą w roli głównej. Atli zostaje
wyrzucony z domu i zmuszony do zamieszkania z rodzicami. Żona
postanawia go także odciąć od córki i w zasadzie od całego
swojego życia. Brak rozmowy i stanowczość w obojętności posyła
Atliego w gorączkowy wir nieprzemyślanych działań, choć trzeba
przyznać, że na tle sąsiedzkiego sporu ich konflikt jest
stosunkowo łagodny
Atli
nie jest wyrzutkiem, budzi nawet pewną sympatię, ale nie dorósł
do poważnego związku. Bardziej naiwny i bezradny niż przebiegły
jest ofiarą niedopasowanego związku, trwającego prawdopodobnie ze
względu na dziecko. Tu jeszcze lepiej uwidoczniony jest problem
komunikacji. Bohaterowie miotają się, zachowują się mało
dojrzale i choć rozumiemy ich motywy, denerwuje nas, że spirala
przemocy, niemocy, bezradności nakręca się w sposób zupełnie
bezsensowny, że bohaterowie nie próbują ze sobą porozmawiać. Te
wątki nie tyle się przeplatają co uzupełniają, tworzą wyrazisty
obraz natury ludzkiej. Bo trudno tu mówić o wypaleniu się uczuć,
spoiwa zabrakło u źródła. „Zdrada” Atliego jest bolesna, bo
paradoksalnie nie jest zdradą, to poprzedni związek cechował
namiętność, pasja, radość, otwartość, być może nawet
miłość, co ukazuje wspólne oglądanie filmu erotycznego z byłą
partnerką. To nie jest tylko sentyment, to świadomość złych
wyborów, negatywnych konsekwencji jednej nocy, która skończyła
się małżeństwem. Bohaterowie w nim tkwią, nie wiedząc co ze
sobą zrobić.
Mimo
spokojnego tempa i niewielkiej objętości film dotyka wielu
aspektów. Jednym z najciekawszych jest odłączenie człowieka od
natury, co szczególnie ważne wydaje się w kontekście takiego
kraju jak Islandia. Bohaterowie nieprzypadkowo zostali umiejscowieni
w przestrzeni miejskiej, betonowych budynkach, poza spektakularnymi
pejzażami dalekiej Północy. Osiedle niemal takich samych domków,
rozrysowanych minimalną, prostą linią tworzą świat
monochromatyczny, pusty. Klaustrofobiczność przestrzeni towarzyszy
nam w zasadzie cały czas jako symbol zniewolenia, zamknięcia.
Natura jest wypłowiała, przystrzyżona, stłamszona, nawet tytułowe
drzewo wciśnięte jest w miejską architekturę. A idylliczny piknik
ojca z córką na łonie natury ma podtekst groteskowy, bowiem nad
głowami latają samoloty, a w tle widnieje potężny budynek Ikei w
tle. Może dlatego oazą normalności stanie się namiot na trawniku
Ingi i Baldvina- rozbity właśnie w cieniu drzewa. To tu zawiąże
się nić porozumienia Atliego z ojcem, to tu przeczyta on
pojednawczy list od żony. Inna sprawa, że w duchu groteski spanie w
namiocie Atliemu przyniesie katastrofę.
Ważną
rolę odgrywają tu zdjęcia Moniki Lenczewskiej. Urodzona w Polsce,
ale pracująca głównie za granicą (etiopski „Difret”, grecki
„Park”) operatorka zachowuje dystans, dając pierwszeństwo
statycznym ujęciom. Celowo wygaszone soczewki panoramiczne budują
świat gołębioszary, monochromatycznie przymglony, wiecznie
zachmurzony (tu nawet słońce ma odcień niebieskawy) Północne
światło i dystans kamery budują świat schludny, chłodny,
uporządkowany, nawet kiedy w kadrze rozgrzewa wrogość. Kamera
Moniki Lenczewskiej rzuca melancholijne światło na ludzką głupotę
i buduje obraz ludzi, którzy uciekają na co dzień od emocji,
tkwiąc w swoistym letargu.
Innym
ciekawym aspektem islandzkiego obrazu jest pewien kryzys męskości.
Jak na potomków Wikingów panowie tu są bierni, pasywni,
podporządkowani swoim żonom. To kobiety są tu i władcze, i silne.
To one, prowadzone przez zazdrość, stłumiony gniew, wyznaczają
kierunek działań mężczyznom, a ci po prostu się zgadzają. Mają
swoje zdanie, swój punkt widzenia, ale w decydujących momentach
zachowują się jak kastraci. Wiking obudzi się w nich dopiero w
finale
i
zarówno Konrad, jak i Baldwin odnajdą w sobie rys wojownika, ale
siłą napędową w całym filmie są kobiety.
Równie
intrygujące jest spojrzenie przez pryzmat społeczeństwa.
Bohaterowie żyją w świecie uładzonym, ugrzecznionym, pod
sztandarami wspólnoty. Wszyscy starają się żyć w zgodzie,
harmonii, jedności, gdzie każdy ma swoją rolę. Bohaterowie
starają się więc żyć bez skazy, błędów, dążąc do
perfekcjonizmu. Nie uwalniają emocji. Tylko tak się nie da.
Wystarczy mały problem, a wszystko ulega destrukcji. Kiedy emocje
wybuchają, bohaterowie zamieniają się w niedojrzałych ,
podszytych egoizmem, nieuznających żadnych ograniczeń ludzi,
szczególnie gdy motywuje ich zemsta na wrogu. A wszystko to ujawnia
nasz brak umiejętności porozumiewania się we wspólnym języku;
film dowodzi że nasza komunikacja to po prostu seria równoległych
monologów. Nie potrafią rozmawiać, wolą zachować dystans, a
problemy zamiatają pod dywan.
.
W cieniu drzewa dzieje się więc dużo, bo ma ono wymiar głównie
symboliczny. Pokazuje, jak niewiele nam trzeba. Drobne
nieporozumienia, wymykające się spod kontroli, nigdy nie zawodzą.
Odrobina zawiści, małostkowości, paranoi i wybucha wojna. A kiedy
porządni, szanowani obywatele tracą kontrolę, wojna staje się
mordercza. Wtedy nie ma już miejsca na godność, miłość czy po
prostu ludzkie odruchy. W biały dzień, na otwartej przestrzeni
dochodzi do przemocy werbalnej, psychicznej, emocjonalnej, wreszcie
fizycznej. I nie można tego powstrzymać. To banalne zło czai się,
nie zawsze widoczne i wyczuwalne, ale w dowolnym momencie
nieubłaganie niszczy jak walec drogowy. Ta zwierzęcość prowadzi
nas na kraj szaleństwa. Wszyscy jesteśmy krok od chaosu. Świetnie
pokazuje to postać Baldvina, postaci zdecydowanie
najsympatyczniejszej. Zgodny, wyciszony, niegłupi, szukający dobra
w ludziach- w finale zamienia się w krwiożerczego mściciela. Jako
widzowie jesteśmy wobec zakończenia bezradni, tak jak bezradni są
bohaterowie wobec swojej agresji.
W
cieniu drzewa to film skromny, kameralny, ale znakomicie
rozpisany. Oprócz wspomnianych zdjęć Moniki Lenczewskiej warto
zwrócić uwagę na muzykę Daniela Bjarnasona, która od początku
wpisując się w poetykę thrillera, buduje ciekawą opozycję do
codzienności i zwyczajności, w jakiej egzystują bohaterowie.
Aktorsko film się broni przede wszystkim wiarygodnością postaci,
brakiem przerysowania, mimo absurdalności pewnych sytuacji. Obraz
jest precyzyjnie napisany i zabawny, choć to słowo dziwnie brzmi w
kontekście całości. Obraz ludzkości jest zdecydowanie ponury,
gorzki w smaku i nawet jeśli nam się chce śmiać, to mamy
świadomości niestosowności tego śmiechu. Ton jest rozmyślnie
dziwny, łączy naturalizm codziennych sytuacji i wzrastające
napięcie thrillera, a wszystko podszyte jest delikatną
absurdalnością. Groteskowość jest subtelna, ale wyrazista. Często
zaskakuje nas nieproporcjonalność przyczyn do skutków. Bawi więc
finalny pojedynek Baldvina i Konrada, mimo iż jest krwawy i
brutalny. Śmiech szybko nas dławi, bo w filmie czarna komedia
przechodzi niemal niedostrzegalnie w tragedię.
Ale
reżyser nie zanurzył całej historii w mroku desperacji i
nienawiści, nawet jeśli na końcu wyłania się chaos, gdzieś w
tle pojawia się myśl, że nie wszystko jest stracone i
beznadziejne. Okruchy nadziei tkwią w liście Agnes do Atliego czy w
parze ich sąsiadów, która głośno uprawia miłość, Wydają się zresztą jedynymi
naprawdę szczęśliwymi ludźmi w tym świecie
Czy
iskrą tejże nadziei jest pojawienie się w ostatnim ujęciu
zaginionego kota Ingi już nie jestem pewny. Niedoszła ofiara
zbrodni jak gdyby nigdy nic wraca po długiej nieobecności do domu,
nie zdając sobie sprawy, ile namieszała tym faktem w świecie
ludzkim. I nie zdając sobie sprawy, że rzeczywistość w ciągu tych kilku dni całkowicie się zmieniła. Nie ma już psa, nie ma drzewa, nie ma właściciela. A ja nie umiem
powiedzieć, czy to oznaka zwycięstwa natury, jej obojętności na
sprawy ludzkie, czy uosobienie ironii losu, która się bawi nami. Jednak jego zblazowany chód na tle
apokaliptycznego pejzażu budzi autentyczne rozbawienie.
T.M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz