wtorek, 3 lipca 2018

                                        W CIENIU DRZEWA
      

KRAJOBRAZ PO BITWIE Z WYPCHANYM PSEM W TLE
Szczerze mówiąc, byłem miło rozczarowany, oglądając film „W cieniu drzewa”. Oczywiście nie dlatego, żebym nie miał zaufania do kina islandzkiego. Od dawna ( czyli projekcji Noi Albinoi) jestem admiratorem twórczości Dagura Kari, a przecież jeszcze jest ceniony przeze mnie Baltasar Kormakur. A ostatnie spotkania z tą filmografią, szczególnie z filmem „Barany”, to bardzo pozytywne filmowe doznania. Niepokój raczej brał się z zapowiedzi dystrybucyjnych, że to komedia o sporze sąsiedzkim, tym samym zakładałem, że przez cały film będę oglądał, jakie to szkody nawzajem sobie bohaterowie wyrządzają. Lubię kino skandynawskie i swoiste poczucie humoru ludów Północy, ale komedia pachnie mi zawsze z założenia pewną błahością. Na usprawiedliwienie promotorów filmu przemawia użycie określenia tragikomedia i to wychylenie w kierunku tragedii bardzo dobrze temu filmowi zrobiło. Sigurdsson pomieszał elementy rodzinnego dramatu i thrillera i polał to sosem czarnego humoru. Otrzymaliśmy niepokojąco spostrzegawczy i absurdalnie komediowy film, który tuż pod powierzchnią skrywa poważne tematy.

Wszystko zaczyna się od drzewa. A właściwie cienia drzewa. To drzewo rośnie w ogrodzie Ingi i Baldvina, ale cień pada w ogrodzie ich sąsiada Konrada i jego znacznie młodszej żony, Eybjorg. Inga i Baldvin nie chcą stracić cennego drzewa, ale Konrad i Eybjorg pragną światła słonecznego ( precyzyjnie rzecz ujmując- to ona pragnie promieni słońca do opalania). Problem wydaje się dla nas błahy, ale jesteśmy w Islandii. Sigurðsson wielokrotnie w wywiadach opowiadał, że ten rodzaj sąsiedzkiej kłótni o drzewa jest bardzo powszechny w jego kraju. Na Islandii prawie nie ma drzew, więc na ogół nie można ich ścinać, ludzie są bardzo związani z zielenią; z drugiej strony nie ma również nadmiaru godzin słonecznych, więc ludzie walczą i o słońce. Mimo wszystko problem wydaje się łatwy do zażegnania- wystarczy z jednej strony przenieść leżak, z drugiej przyciąć nieco gałęzie. Mężczyźni wydają się zresztą zgodni i chętni do kompromisu. I wtedy do głosu dochodzą kobiety. 
 

Inga traktują drzewo jako symbol tradycji, widzi w nim strażnika ładu i bezpieczeństwa; dla Eybjorga jest to jednak duży, niechciany cień na całorocznej, słonecznej przestrzeni. Problemem nie jest jednak drzewo, jest pretekstem, katalizatorem negatywnych emocji, które drzemią w bohaterach. Źródłem napięć na pewno jest zazdrość, nieco głębiej zaglądając -inny styl życia, zderzenie starego i nowego. Różnice są drobne- dotyczą drzewa, zwierząt ( w jednej rodzinie pies, w drugiej kot) sposobu spędzania wolnego czasu mężczyzn ( chór- strzelanie). Są i poważniejsze. Szczególnie świat kobiet jest całkowicie odmienny od siebie. Eyborg jest kobietą stosunkowo młodą, zadbaną , wysportowaną, mającą obsesję na punkcie sprawności fizycznej. Czas spędza na opalaniu i jeździe na rowerze. Inga wygląda jak swoja matka, postarzała, poszarzała, w nieodłącznym szlafroku, zgorzkniała pani domu. Inga reprezentuje też konserwatywny model moralności, nie pochwala więc nowego związku Konrada z wyraźnie młodszą kobietą ( słowo „rozwód” nie funkcjonuje w jej języku)

Drzewo jakby skumulowało stłumiony gniew, smutek i rozczarowania, które tkwią w bohaterach. Oba małżeństwa wydaja się nieszczęśliwe. Islandzki reżyser nie dokonuje wiwisekcji psychologicznej, więc bardziej się domyślamy, wyczuwamy te negatywne emocje. Przede wszystkim postacie wydają się żyć oddzielnie, każde skupione na sobie. Mają swoje pasje, które pozwalają im nie tylko uciec z domu, ale odreagować. No właśnie co? Pustkę, brak emocji, brak czułości, ale i namiętności. Konrad i Eyborg starają się o dziecko, więc seks stał się przykrym obowiązkiem, w przypadku drugiej pary trudno wyobrazić sobie jakiekolwiek życie erotyczne. W zasadzie ich poczynania są rytualne, pozbawione treści.

Prym egoizmu wiedzie Inga- pełna złości i goryczy. Tym, co być może jednak najbardziej ją dławi, jest nieprzepracowana trauma. Pozwala się to jej odseparować od najbliższych, ale też wylewać swoją niechęć do świata. Jest w tym niekonwencjonalna i bezpośrednia. Jej stan nieładu jest wynikiem rodzinnej tragedii, zniknięcia jej syna, przez wielu uważanego za samobójcę. Nieodnalezienie ciała wzmacnia stany psychotyczne Ingi. Jest neurotycznym wrakiem, o pewnych skłonnościach psychopatycznych, jej nieugaszony żal wciąga w kłótnie każdego, ale najbardziej wytrwałego przeciwnika odnajduje właśnie w Eyborg.Utrata dziecka po jednej stronie płotu i bezowocne próby poczęcia po drugiej podsycają palący ogień, nie pozostawiając nikogo bez szwanku

Napięcie wokół drzewa szybko się nasila. Werbalne implikacje i oczernianie przekształcają się w niemal partyzancką walkę. Niekonwencjonalne działania wojenne, gdzie zasady sąsiedzkiej uprzejmości i zdrowego rozsądku ustępują stopniowo pragnieniu zemsty i odwetu, przeradzają się w cyklon, który zniszczy nie tylko drzewo. Zanim jednak zrobi się mrocznie Sigurdsson śledzi dysfunkcyjne relacje rodzinne.

Co jednak ciekawe spór sąsiedzki nie jest wcale -jak mówiłem- dominujący. Film rozpoczyna wątek małżeński drugiego syna Ingi i Baldvina. Atli i Agnes najwyraźniej nie są już szczęśliwymi małżonkami, co przynosi od razu pierwsza scena, gdy Agnes łapie męża, kiedy ten potajemnie ogląda erotyczny film ze swoją poprzednią partnerką i sobą w roli głównej. Atli zostaje wyrzucony z domu i zmuszony do zamieszkania z rodzicami. Żona postanawia go także odciąć od córki i w zasadzie od całego swojego życia. Brak rozmowy i stanowczość w obojętności posyła Atliego w gorączkowy wir nieprzemyślanych działań, choć trzeba przyznać, że na tle sąsiedzkiego sporu ich konflikt jest stosunkowo łagodny
 
Atli nie jest wyrzutkiem, budzi nawet pewną sympatię, ale nie dorósł do poważnego związku. Bardziej naiwny i bezradny niż przebiegły jest ofiarą niedopasowanego związku, trwającego prawdopodobnie ze względu na dziecko. Tu jeszcze lepiej uwidoczniony jest problem komunikacji. Bohaterowie miotają się, zachowują się mało dojrzale i choć rozumiemy ich motywy, denerwuje nas, że spirala przemocy, niemocy, bezradności nakręca się w sposób zupełnie bezsensowny, że bohaterowie nie próbują ze sobą porozmawiać. Te wątki nie tyle się przeplatają co uzupełniają, tworzą wyrazisty obraz natury ludzkiej. Bo trudno tu mówić o wypaleniu się uczuć, spoiwa zabrakło u źródła. „Zdrada” Atliego jest bolesna, bo paradoksalnie nie jest zdradą, to poprzedni związek cechował namiętność, pasja, radość, otwartość, być może nawet miłość, co ukazuje wspólne oglądanie filmu erotycznego z byłą partnerką. To nie jest tylko sentyment, to świadomość złych wyborów, negatywnych konsekwencji jednej nocy, która skończyła się małżeństwem. Bohaterowie w nim tkwią, nie wiedząc co ze sobą zrobić.



Mimo spokojnego tempa i niewielkiej objętości film dotyka wielu aspektów. Jednym z najciekawszych jest odłączenie człowieka od natury, co szczególnie ważne wydaje się w kontekście takiego kraju jak Islandia. Bohaterowie nieprzypadkowo zostali umiejscowieni w przestrzeni miejskiej, betonowych budynkach, poza spektakularnymi pejzażami dalekiej Północy. Osiedle niemal takich samych domków, rozrysowanych minimalną, prostą linią tworzą świat monochromatyczny, pusty. Klaustrofobiczność przestrzeni towarzyszy nam w zasadzie cały czas jako symbol zniewolenia, zamknięcia. Natura jest wypłowiała, przystrzyżona, stłamszona, nawet tytułowe drzewo wciśnięte jest w miejską architekturę. A idylliczny piknik ojca z córką na łonie natury ma podtekst groteskowy, bowiem nad głowami latają samoloty, a w tle widnieje potężny budynek Ikei w tle. Może dlatego oazą normalności stanie się namiot na trawniku Ingi i Baldvina- rozbity właśnie w cieniu drzewa. To tu zawiąże się nić porozumienia Atliego z ojcem, to tu przeczyta on pojednawczy list od żony. Inna sprawa, że w duchu groteski spanie w namiocie Atliemu przyniesie katastrofę.

Ważną rolę odgrywają tu zdjęcia Moniki Lenczewskiej. Urodzona w Polsce, ale pracująca głównie za granicą (etiopski „Difret”, grecki „Park”) operatorka zachowuje dystans, dając pierwszeństwo statycznym ujęciom. Celowo wygaszone soczewki panoramiczne budują świat gołębioszary, monochromatycznie przymglony, wiecznie zachmurzony (tu nawet słońce ma odcień niebieskawy) Północne światło i dystans kamery budują świat schludny, chłodny, uporządkowany, nawet kiedy w kadrze rozgrzewa wrogość. Kamera Moniki Lenczewskiej rzuca melancholijne światło na ludzką głupotę i buduje obraz ludzi, którzy uciekają na co dzień od emocji, tkwiąc w swoistym letargu.

Innym ciekawym aspektem islandzkiego obrazu jest pewien kryzys męskości. Jak na potomków Wikingów panowie tu są bierni, pasywni, podporządkowani swoim żonom. To kobiety są tu i władcze, i silne. To one, prowadzone przez zazdrość, stłumiony gniew, wyznaczają kierunek działań mężczyznom, a ci po prostu się zgadzają. Mają swoje zdanie, swój punkt widzenia, ale w decydujących momentach zachowują się jak kastraci. Wiking obudzi się w nich dopiero w finale
i zarówno Konrad, jak i Baldwin odnajdą w sobie rys wojownika, ale siłą napędową w całym filmie są kobiety.

Równie intrygujące jest spojrzenie przez pryzmat społeczeństwa. Bohaterowie żyją w świecie uładzonym, ugrzecznionym, pod sztandarami wspólnoty. Wszyscy starają się żyć w zgodzie, harmonii, jedności, gdzie każdy ma swoją rolę. Bohaterowie starają się więc żyć bez skazy, błędów, dążąc do perfekcjonizmu. Nie uwalniają emocji. Tylko tak się nie da. Wystarczy mały problem, a wszystko ulega destrukcji. Kiedy emocje wybuchają, bohaterowie zamieniają się w niedojrzałych , podszytych egoizmem, nieuznających żadnych ograniczeń ludzi, szczególnie gdy motywuje ich zemsta na wrogu. A wszystko to ujawnia nasz brak umiejętności porozumiewania się we wspólnym języku; film dowodzi że nasza komunikacja to po prostu seria równoległych monologów. Nie potrafią rozmawiać, wolą zachować dystans, a problemy zamiatają pod dywan.
.
W cieniu drzewa dzieje się więc dużo, bo ma ono wymiar głównie symboliczny. Pokazuje, jak niewiele nam trzeba. Drobne nieporozumienia, wymykające się spod kontroli, nigdy nie zawodzą. Odrobina zawiści, małostkowości, paranoi i wybucha wojna. A kiedy porządni, szanowani obywatele tracą kontrolę, wojna staje się mordercza. Wtedy nie ma już miejsca na godność, miłość czy po prostu ludzkie odruchy. W biały dzień, na otwartej przestrzeni dochodzi do przemocy werbalnej, psychicznej, emocjonalnej, wreszcie fizycznej. I nie można tego powstrzymać. To banalne zło czai się, nie zawsze widoczne i wyczuwalne, ale w dowolnym momencie nieubłaganie niszczy jak walec drogowy. Ta zwierzęcość prowadzi nas na kraj szaleństwa. Wszyscy jesteśmy krok od chaosu. Świetnie pokazuje to postać Baldvina, postaci zdecydowanie najsympatyczniejszej. Zgodny, wyciszony, niegłupi, szukający dobra w ludziach- w finale zamienia się w krwiożerczego mściciela. Jako widzowie jesteśmy wobec zakończenia bezradni, tak jak bezradni są bohaterowie wobec swojej agresji.

W cieniu drzewa to film skromny, kameralny, ale znakomicie rozpisany. Oprócz wspomnianych zdjęć Moniki Lenczewskiej warto zwrócić uwagę na muzykę Daniela Bjarnasona, która od początku wpisując się w poetykę thrillera, buduje ciekawą opozycję do codzienności i zwyczajności, w jakiej egzystują bohaterowie. Aktorsko film się broni przede wszystkim wiarygodnością postaci, brakiem przerysowania, mimo absurdalności pewnych sytuacji. Obraz jest precyzyjnie napisany i zabawny, choć to słowo dziwnie brzmi w kontekście całości. Obraz ludzkości jest zdecydowanie ponury, gorzki w smaku i nawet jeśli nam się chce śmiać, to mamy świadomości niestosowności tego śmiechu. Ton jest rozmyślnie dziwny, łączy naturalizm codziennych sytuacji i wzrastające napięcie thrillera, a wszystko podszyte jest delikatną absurdalnością. Groteskowość jest subtelna, ale wyrazista. Często zaskakuje nas nieproporcjonalność przyczyn do skutków. Bawi więc finalny pojedynek Baldvina i Konrada, mimo iż jest krwawy i brutalny. Śmiech szybko nas dławi, bo w filmie czarna komedia przechodzi niemal niedostrzegalnie w tragedię.
Ale reżyser nie zanurzył całej historii w mroku desperacji i nienawiści, nawet jeśli na końcu wyłania się chaos, gdzieś w tle pojawia się myśl, że nie wszystko jest stracone i beznadziejne. Okruchy nadziei tkwią w liście Agnes do Atliego czy w parze ich sąsiadów, która głośno uprawia miłość, Wydają się zresztą  jedynymi naprawdę szczęśliwymi ludźmi w tym świecie

Czy iskrą tejże nadziei jest pojawienie się w ostatnim ujęciu zaginionego kota Ingi już nie jestem pewny. Niedoszła ofiara zbrodni jak gdyby nigdy nic wraca po długiej nieobecności do domu, nie zdając sobie sprawy, ile namieszała tym faktem w świecie ludzkim. I nie zdając sobie sprawy, że rzeczywistość w ciągu tych kilku dni całkowicie  się zmieniła. Nie ma już psa, nie ma drzewa, nie ma właściciela. A ja nie umiem powiedzieć, czy to oznaka zwycięstwa natury, jej obojętności na sprawy ludzkie, czy uosobienie ironii losu, która się bawi nami. Jednak jego zblazowany chód na tle apokaliptycznego pejzażu budzi autentyczne rozbawienie.

T.M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz