poniedziałek, 24 września 2018

                                                                    
                                                           VOLVER
  DYSKRETNY UROK KOBIECOŚCI

Jak tu nie kochać Almodóvara? Głowa pełna zwariowanych pomysłów, nieposkromiona wyobraźnia, genialne postaci kobiece i to cudowne balansowanie na granicy dramatu i komedii.

A zaczyna się rozkosznie - sceną na cmentarzu. Kilkanaście kobiet w rytm starej piosenki pucuje pomniki – niektóre z nich swoje własne. To miejscowy zwyczaj. Miasteczko jest delikatnie ujmując dziwne. Nigdy nie przestaje tam wiać pustynny silny wiatr, co owocuje największym odsetkiem wariatów i samobójców w całej Hiszpanii. Zapyziałą dziurę zamieszkują niemal same wdowy, dla których czas się zatrzymał. Widmowe miejsce, widmowe postaci. I tutaj właśnie wychowały się główne bohaterki.

Prowincję Almodóvar opisuje w charakterystyczny dla siebie sposób. Lekka dawka ironii, krytyczne wykrzywienie, negacja zaściankowej, zacofanej obyczajowości, jednak z przymrużeniem oka. To przecież kraina dzieciństwa samego Almodóvara. Tytuł "Volver" trzeba więc rozumieć jako powrót reżysera do rodzinnych stron. Już raz to zrobił, w "Kwiecie mego sekretu", i już wtedy był szyderczo – sentymentalny. Teraz choć naśmiewa się z dewocji i ciemnoty mieszkanek, ukazuje pustkę przestrzeni i nierealność egzystencji, tonacja opowieści jest wyjątkowo czuła, przyjazna i ciepła.


"Volver" jest od poprzednich filmów mniej wizualny, mniej jaskrawy, z mniejszą ilością kolorów i fetyszów. Więcej w nim tonacji komediowej, więcej nostalgii i delikatnej idealizacji. Pustka intelektualna miasteczka - tak , ale już nie emocjonalna. To miejsce wydało na świat i ukształtowało główne bohaterki. Ono dało im rodzinne traumy, naznaczyło piętnem, dostarczyło bólu, ale to miejsce dało także miłość, siłę charakteru i moralny kręgosłup. Tu się wszystko zaczęło i tu się skończy. W finale bohaterki wrócą tu, odnajdując wewnętrzną harmonię i spokój-w świecie samych kobiet.

Almodóvar bowiem po dwóch ostatnich filmach ponownie wrócił do świata kobiecości. I dobrze, nikt dzisiaj chyba tak świetnie nie rozumie kobiet i nikt tak jak on nie potrafi o nich opowiadać. A w "Volver" idzie na całość. Świat mężczyzn jest reprezentowany przez jednego osobnika, Paco, który zresztą niemal natychmiast znika. I dobrze. Jedna odsłona mówi o nim wszystko – siedzi przed telewizorem, oglądając mecz i pijąc piwo. Właśnie stracił pracę, użala się nad sobą i oczekuje pocieszenia. Wreszcie patrzy pożądliwie na 12-letnią córkę. Słaby, mały człowieczek o rozbuchanym ego. Konkluzja jest wstrząsająca – i mówię to jako osobnik płci męskiej- mężczyźni są nie tylko niepotrzebni, ale są szkodliwi. Bez nich ten świat jest lepszy, mądrzejszy, więcej w nim ładu i uczuć. Kobiety doskonale sobie bez nich dają radę, mężczyźni są dla nich z reguły balastem. Tutaj tylko kobiety stać na dojrzałość.

Taki obraz nie jest wyrazem propagandy feministycznej, Almodóvar daje nam to do zrozumienia między wierszami, dyskretnie, choć jednoznacznie. Wnioski nasuwają się same, kiedy przyjrzymy się bohaterkom, a jest ich kilka. Hiszpański reżyser przygląda się aż trzem pokoleniom, które łączą więzy rodzinno – emocjonalne. Pokolenie najstarsze reprezentuje Irene i jej siostra Paula, średnie – córki Irene - Raimunda i Sole, a także ich sąsiadka z miasteczka, Augustyna; wreszcie Paula - córka Raimundy – to pokolenie najmłodsze. Ale nawet postacie epizodyczne u Almodóvara są wyraziste i plastyczne. Dotyczy to klientek Sole i sąsiadek Raimundy. Zaradne, pomocne, silne, obdarzone osobowością. Każda jest choć trochę inna. Inny sposób mówienia, inny strój, inna gestykulacja. Bo kobiecość dla Almodóvara to różnorodność, indywidualność, oryginalność, a męskość to szablonowość i prostactwo. Najważniejsze jednak, że kobiety u niego są szczodre, usłużne, hojne i otwarte. Ich solidarność to wartość nie do przecenienia.


Na plan pierwszy wysuwa się postać Raimundy, kobiety ciężko doświadczonej przez los. Trauma z dzieciństwa, ucieczka z domu, tragiczna śmierć rodziców, a teraz choroba ukochanej ciotki i strata pracy przez męża. Apogeum problemów to zabójstwo Paco przez córkę, którą ten próbował zgwałcić. Przypadek sprawia, że Raimunda chowa ciało w zamrażarce znajdującej się w nieczynnej restauracji, do której miała klucze. Brzmi makabrycznie, ale jak zwykle hiszpański twórca umiejętnie rozbraja grozę - to subtelnym humorem, to dosadnym przerysowaniem. Mistrzostwo jego groteski polega na tym, że natychmiast godzimy się z zaistniałą sytuacją i nie budzi ona naszego sprzeciwu.

I od tego momentu objawia się cały Almodóvar. Zamiast dramatu i melodramatycznego patosu czy ewentualnie sensacyjnej intrygi mamy w zasadzie optymistyczną komedię o duchach. Raimunda nie załamuje się, nie rozpacza, bierze sprawy w swoje ręce i tragiczne wydarzenie przekuwa w coś, co można nazwać sukcesem. Przypadkowa obecność filmowej ekipy sprawia, że rozkręca interes z restauracją i zaczyna się realizować. Świetnie to ilustruje nóż, którym został zabity Paco. Narzędzie zbrodni służy potem Rajmundzie do gotowania w restauracji. Krew zostaje zmyta pracą. Punktem przełomowym staje się jednak w jej życiu spotkanie z matką, która wróciła z zaświatów, by pomóc swoim samotnym córkom. Ich spotkanie po latach i oczyszczająca rozmowa to jedna z najlepszych scen filmu. Nie ma tu, wbrew pozorom, rozbuchanych emocji, ekspresji i dramatycznych chwytów. Scena jest spokojna, niemal rzeczowa, rozmawiają nie tylko matka z córką, rozmawiają ze sobą dwie mądre, dojrzałe kobiety, które potrafią sobie wzajemnie wybaczyć i otworzyć ramiona, obdarzyć prawdziwym uczuciem. I miłość macierzyńska, choć niełatwa, wydaje się obok solidarności wartością nadrzędną. Dlatego Raimunda tak bardzo chroni córkę, próbując ją samotnie wychowywać i rozmawiać z nią. Dlatego śmierć Paco tak łatwo została przez nią zaakceptowana- chciał skrzywdzić jej córkę, a Raimunda wie, jak mężczyźni potrafią zadawać dotkliwe ciosy kobietom i dziewczynkom. Wie, że trzeba zrobić wszystko, by swoje dziecko bronić przed przemocą, i jest gotowa na wszystko.

Siłą Raimundy jest aktorska kreacja Penelope Cruz, jedyna i niepowtarzalna u Almodóvara, u którego dostaje dosłownie skrzydeł. Tutaj jej uroda nabiera powabu dojrzałości. Bardziej cielesna, namacalna, nie pozbawiona zmarszczek i zmęczenia w oczach, przyciąga jak rzadko kiedy. To piękno zwyczajne i wyrafinowane jednocześnie. Zmysłowa, krucha, delikatna, a przecież jednocześnie silna, zdecydowana, zaradna. Penelope, świadomie zaaranżowana na gwiazdy włoskie lat 60., kreuje postać prawdziwej heroiny. Silna osobowość, gadatliwa i krzykliwa, jeśli nie powiedzieć upierdliwa – jak twierdzi rodzina – ale też skupiona, zdeterminowana, dumna i pewna siebie. Pełna emocji. Wybuchowa, jednak nie pozbawiona ciepła i wrażliwości. To ona uosabia tu pełnię kobiecości. Łączy mądrość z żywiołowością, siłę charakteru z siłą uczuć. Zdolność do poświęceń ze zdolnością do wybaczania. Trudne sytuacje nie przytłaczają jej, wprost przeciwnie – dodają siły, pobudzają do działania. Dramat nie zamyka ją na ludzi, a co najważniejsze - na rodzinę. Chroni córkę, jest dla niej wsparciem i wzorem. Z matką nie rozmawia od lat, ale jednocześnie czeka z utęsknieniem na choćby chwilę z nią.


Kobiety są tutaj dla siebie wsparciem, mogą na siebie polegać i to we wszystkich pokoleniach. Są otwarte i silne. Najmłodsza, choć wydaje się normalną nastolatką, nie ma w sobie nic z infantylizmu swoich rówieśniczek. Wiele już rozumie, ma w sobie spokój dojrzałej kobiety. Natomiast babcia Irene wraca, by odkupić swoje zaniedbanie wobec córki. Pogodna, wyrozumiała, obdarzona poczuciem humoru, a przede wszystkim gotowa do poświęceń. I co najważniejsze- traktuje to jako swój obowiązek wobec tych, których skrzywdziła. Naturalna dobroć okazuje się lekarstwem, ratunkiem dla strapionych kobiet. W kapitalnej scenie powrotu całej kobiecej rodziny do domu znajdujemy prawdziwą harmonię więzów rodzinnych. Nad rzeką, gdzie został pochowany Paco (a w zasadzie zamrażarka z jego ciałem), następuje pełne pojednanie trzech pokoleń. Tu nie ma gniewu czy żalu, lecz przebaczenie i zrozumienie. Zrozumienie, że życie płynie dalej, ale już bez mężczyzn. Że życie jest jak płynąca rzeka, płytka, momentami bliska zaniku, ale jednak brnąca do przodu. Przeszłość została pokonana.

Tytuł: "Volver" należy więc też rozumieć jako powrót (dodajmy niełatwy) do domu, domu rozumianego jako korzenie, ale także rozumianego jako wspólnota. Bohaterki wracają, by znaleźć to, co w dorosłym życiu utraciły, aby przypomnieć sobie to, co zapomniane, aby odpowiedzieć sobie na kilka elementarnych pytań. Kobiety chcą tu odnaleźć początek swojego życia, aby stawić czoła przyszłości: "Jednak wędrowiec, który ucieka, prędzej czy później zatrzymuje swoje kroki". 

T.M.

poniedziałek, 3 września 2018

                         NIEPOSŁUSZNE


 SZTUKA WYBORU

Pierwsze emocje w trakcie projekcji filmu oscylowały wokół słowa „rozczarowanie”. Świetna książka Naomi Alderman na ekranie stawała się inną historią. Oczywiście to co najistotniejsze zostało, ale zmian -i tych drobnych, i tych bardziej kluczowych- było dość dużo. Świadomość tego jednak, że Sebastian Lelio jest artystą filmowym, a nie tylko rzemieślnikiem, zwyciężyła. Jego prawem było stworzyć dzieło własne i odrębne. Poddałem się więc jego wizji. I choć film dojrzewał we mnie długo jeszcze po projekcji, powoli zacząłem się nim zachwycać.

Pierwszy dźwięk, który słyszymy w „Nieposłusznych”, to intensywne, brzmienie szofaru. W religii żydowskiej jest to dźwięk, za pomocą którego ogłaszano ważne wydarzenia dla zbiorowości, dźwięk, który symbolicznie budził ludzi z snu samozadowolenia i kierował w stronę Boga. W ten sposób film umieszcza nas w Hendon, londyńskim środowisku ortodoksyjnych Żydów, w samym środku nabożeństwa. Widzimy rzędy kobiet w perukach i długich, czarnych spódnicach, oddzielonych od mężczyzn i wysłuchujących z balkonu kazania swego duchowego przywódcy. Kazanie rabbiego Krushki dotyczy aktu stworzenia. Rabin wygłasza ognistą mowę o aniołach, którzy nie mają pragnienia czynienia zła i o zwierzętach, którzy nie mają pragnienia czynienia dobra. Kluczowe jest jednak stworzenie człowieka, obdarzonego wolną wolą, jedynej istoty zdolnej dokonywać wyboru. To czyni ludzi rozdartymi między siłami duchowego dobra, świętością aniołów a ciemnością i instynktem bestii.

Słowa te staną się ostatnim przesłaniem rabbiego, bowiem w trakcie kazania mdleje i umiera. Informacja o jego śmierci trafia do córki. Ronit jest nowojorskim fotografem i od lat nie utrzymuje żadnych związków ani z ojcem, ani ze społecznością, z której się wywodzi. Wybór profesji fotografa dla Ronit był pomysłem reżysera i w filmie odgrywa dość znaczącą rolę. Poznajemy ją zresztą w trakcie sesji, kiedy fotografuje wytatuowanego brodatego staruszka, co stanowi wyrazisty kontrast z obrazem rabbiego i od razu określa przepaść pomiędzy tymi światami. Określa też Ronit jako indywidualistkę, buntowniczkę, kobietę świadomą i odważną. A jednak na wieść o śmierci ojca Ronit wydaje się zagubiona i zrozpaczona. Instynktownie uśmierza ból alkoholem, anonimowym seksem w barowej ubikacji (podczas którego płacze) i bezmyślną jazdą na łyżwach. Jeden gest zwraca szczególną uwagę - rozerwanie dekoltu bluzki nabiera mocy żałobnego rytuału rozdzierania szat. Mimo wszystkich wątpliwości postanawia jednak przylecieć do Londynu, by wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych.

I to Ronit, nowojorska artystka, kobieta wyemancypowana, będzie tą, która weźmie nas za rękę i wprowadzi do tego obcego, egzotycznego świata. Wyrusza w podróż, która staje się też swoistą podróżą w czasie. Świat ortodoksyjnej społeczności jest światem, który się nie zmienił od czasu jej dzieciństwa. Zauważa to, kiedy po raz pierwszy od lat wchodzi do domu nieżyjącego ojca. Wszystko jest tam dokładnie takie same. Dotyczy to też ubrań, miejsc, rytuałów, ludzi. Ten świat jakby zastygł w czasie. Pierwsze jednak kroki kieruje do domu starego przyjaciela, Dovida. Nim rozgości się w krainie swojej młodości, widzimy, jak obca i daleka jest jej rzeczywistość żydowskiej ortodoksji. Lelio pokazuje to w sposób precyzyjny i drobiazgowy. Nim przekroczy próg domu Dovida, niemal instynktownie zapina swój sweter, a kiedy próbuje przytulić się do przyjaciela, w ostatniej chwili odskakuje, przypominając sobie, że nie wolno dotykać żonatego mężczyzny. Na samym pogrzebie- mimo iż jest córka zmarłego- wszyscy traktują ją jak obcą i niechcianą osobę. Uczucie smutku i wyobcowania zostaje wzmocnione zaskakującą informacją o małżeństwie Dovida z Esti, jej miłością z czasów młodości.



W ten sposób tworzy Lelio oryginalną historię trójkąta miłosnego, gdzie każdy wierzchołek jest równie ważny. Początkowo kluczową postacią jest Ronit. To jej jakby przyjmujemy perspektywę i jej oczami patrzymy na rzeczywistość, zwłaszcza, że od początku najmocniej i najlepiej wpisuje się w tytułową formułę nieposłuszeństwa. W książce mieliśmy wiele dowodów na jej buntowniczy charakter w młodości (czytanie czasopism czy kupowanie jedzenia w nieortodoksyjnych sklepach), Lelio jednak odrzucił zupełnie retrospekcje, jak i psychologiczne gry ze snami. Nie zmienia to jednak faktu subtelnej sugestii, że rozpad więzi rodzinnych i ucieczka Ronit z londyńskiej dzielnicy Hendon to coś więcej niż pokłosie zakazanego związku z Esti. Nowojorska ekspozycja - jak wspominałem - pozwalała odtworzyć historię dziewczynki, której w tym światku było za ciasno, która szukała swojej drogi i swoich pragnień. Ronit uciekła z Londynu i od przytłaczającej postaci ojca, i od opresyjnej religii, od światopoglądowej klaustrofobii i pustki emocjonalnej. Wybrała nieposłuszeństwo i świeckie życie w Wielkim Jabłku, rozkoszując się wolnością

Chilijczyk nie buduje jednak postaci Ronit schematycznie. Owszem jest buntownicza, z długimi włosami, papierosami, krótkimi skórzanymi spódnicami. Potrafi być niezależna w sądach, bywa nieco ostentacyjna i prowokująca. Jest w niej iskierka anarchii, wie dokładnie, jak zmącić spokój otoczenia, ale mimo to, ogólnie rzecz biorąc, szanuje swoją dawną religię, a jej zachowanie tak naprawdę jest bardzo stonowane, momentami naznaczone tęsknotą. Nie jest to jednak też powrót marnotrawnej córki na łono „rodziny”. Ronit wydaje się raczej zagubiona i niepewna,. Decyzja o przyjeździe wcale nie była oczywista i nie chodziło tylko, żeby złożyć wyrazy szacunku zmarłemu ojcu. Od początku musi zmagać się ze swoimi demonami: żalem i poczuciem winy. Ma świadomość, że złamała serce ojcu, zwłaszcza że po śmierci matki była jedyną jego bliską krewną. Ronit był wszystkim, co mu zostało, a przez te wszystkie lata nigdy nie próbowała nawiązać kontaktu. Powrót więc staje się rodzajem duchowej podróży w „poszukiwaniu” ojca, jego miłości i własnych zapomnianych uczuć. Pragnie znaleźć jakiś pozór spokoju i akceptacji. Widać to, kiedy Ronit wchodzi w towarzystwie Esti do swojego domu rodzinnego. Widok przygnębiających śladów choroby ojca ujawnia głębię jej smutku.

Nie wszystkie wspomnienia z przeszłości są złe. Udaje się na przykład do kawiarni, gdzie poszukuje smaków sprzed lat. Ważnym symbolem staje się peruka, którą Ronit zakłada. Czy to jest próba dyplomacji -nie wydaje mi się; raczej ukrycia się, wtopienia w otoczenie, może nawet znak tęsknoty, próba odnalezienia siebie. Nieudana. Wszyscy traktują to jako chwilowy gest, który tylko drażni i przypomina im, jak bardzo wciąż czują się urażeni jej dezercją. Każdy, kogo napotyka, skłania do jej zdjęcia, tak jakby przebranie jeszcze bardziej ją odsłaniało, pokazywało jej inność. To niemal afront wobec innych kobiet noszących to nakrycie. Powrót Ronit po śmierci ojca jest ewidentnie niemile widziany, o czym świadczy choćby fakt, że nikt świadomie nie poinformował jej ( później dowiadujemy się, iż uczyniła to Esti) ani o chorobie, ani o śmierci rabbiego. Stąd też zwyczaj zwracania jej uwagi, w tonie podziwu, jak bardzo przypomina swoją zmarłą matkę. Tak jakby nie miała swojej osobowości, jakby nie istniała. Opuszczenie tej społeczności spowodowało, że przestała dla niej istnieć. Najbardziej bolesna dla Ronit jest jednak świadomość, że ze swojej świadomości wymazał ją ojciec, co udowadnia zarówno nekrolog, jak i testament.
Kiedy więc przybywa do Hendon, spotyka się z chłodną podejrzliwości. Wszystkie sceny, w których dochodzi do jej interakcji ze starszyzną - czy to świąteczny obiad, czy czytanie testamentu - naznaczone są napięciem. Ronit nie obnosi się ze swoją nowoczesnością, ale też nie ukrywa swej inności, podobnie jak tego, że jest córką rabina. Ta jej niezależność musi zaowocować odrzuceniem, zwłaszcza, że jest wyraźnym zagrożeniem dla tego skostniałego świata. Sprzeczne emocje Ronit tworzą sytuację rozdarcia. Momentami tęskni za byciem częścią tego życia tak bardzo, że staje się to bolesne niemal fizycznie, a czasami ma chęć stamtąd jak najszybciej uciec. Żal, dezorientacja, niechęć, dystans - tworzą otwartą ranę, która tylko się pogłębia. Poczucie odrzucenia, obcości, samotności zbliża ją więc do dawnych przyjaciół, u których zamieszkała.


W ten sposób w filmie zmieniają się proporcje osobowe. Lelio wyraźnie łączy te trzy postacie, które współistniejąc, zaczynają tworzyć potrójną narrację. Jednak to Esti w drugiej części staje się postacią kluczową. Esti wydaje się, zwłaszcza na tle Ronit, bezbarwna. Związek z Dovidem, wyreżyserowany przez rabbiego, był najprawdopodobniej próbą zniweczenia jej odmiennej seksualności. Została jej napisana rola dobrej, cichej żony, z której wywiązuję się przykładnie. Nieśmiała, zagubiona, wydaje się całkowicie poddana sytuacji, w której się znalazła. Piątkowy seks z mężem traktuje jako obowiązek, ale nie staje się to źródłem nieszczęścia. Zwykła siła woli i pobożność pozwoliły jej nauczyć się wspólnego życia, mimo odmienności seksualnej. Esti lubi swoje życie, swoją pracę nauczycielki w lokalnej żydowskiej szkole i swojego męża, który jest łagodny, kochający i troskliwy. Poczucie wspólnoty jest u niej bardzo silne. Rachel McAdams daje nam doskonale wyważony i zrównoważony portret kogoś, kto autentycznie akceptuje konserwatywne życie, kogoś, dla kogo seks i miłość nie są jedynymi rzeczami, które określają jego tożsamość. Obie przyjaciółki z dzieciństwa wybrały zupełnie inną drogę. Ronit uciekła, by odkryć siebie i swoje życie, podczas gdy Esti pozwoliła społeczności żydowskiej się połknąć i zdefiniować. Całe jej życie jest powiązane z otoczeniem- społecznie, ekonomicznie i duchowo. Ale i tu Lelio subtelnie przeczy jednowymiarowemu portretowi kobiety. Owszem jej wygląd nakreśla kobietę stłamszoną, poszarzałą, wycofaną. Ale już w pracy widzimy jej nieco inną twarz, bardziej pewną siebie, jakby nabierała blasku. I należy zauważyć, że zamiast uczenia dziewcząt, jak być dobrymi żonami, analizuje z nimi „Otella” Szekspira. Szybko staje się więc jasne, że pasja, która rozkwitła między nią a Ronit w dzieciństwie, nie ostygła.

Relacja między Ronit i Esti, przeszłością i teraźniejszością, staje się centralnym punktem filmu, ale Lelio nie spieszy się z dotarciem do tego miejsca. Kobiety krążą wokół siebie bardzo ostrożnie, starając się nie zakłócać schematu życia drugiej osoby. Obie walczą, by stłumić swoje wciąż żywe uczucia. Lelio buduje napięcie emocjonalnie delikatnie- poprzez drobne gesty i subtelny język ciała. Kamera zbliża się do bohaterek, by uchwycić każdy niuans ruchu i ekspresji, by zasugerować bliskość kobiet. Każde spojrzenie ma wagę jak podczas pogrzebu czy kolacji szabasowej. Chilijski reżyser operuje też symboliką jak podczas odwiedzin Ronit w domu ojca. Ronit, by przełamać niezręczną ciszę, włącza radio, z którego rozbrzmiewa „Love song” The Cure. Treść piosenki może wydawać się zbyt oczywista i tym samym symbolika nieco nachalna, ale sama scena ma urok. Ronit prawie szepcząc, zaczyna śpiewać, kołysząc się łagodnie do muzyki. Esti, która jej towarzyszy w tej wizycie, dołącza do niej, choć niepewnie, a słowa Roberta Smitha tworzą przestrzeń emocjonalną, zbudowaną na wspólnej przeszłości. Kiedy Esti całuje impulsywnie Ronit, uczucia zostają odblokowane. Pocałunki pomiędzy bohaterkami naznaczone są i udręką, i pasją, a ich rozpaczliwe, niezdarne uściski przenika melancholia. 



Co ciekawe, to Ronit wydaje się bardziej asertywna. Ma świadomość, że dokonała już pewnych wyborów. Przyjaciółka łączy Ronit z domem, ale także reprezentuje wszystko to, od czego ta próbowała uciec. Ronit zdaje sobie więc sprawę, że zakochała się w kobiecie, którą nie chce się stać. Jej przybycie  jednak obudziło Esti, która początkowo zdaje się niezdecydowana i przerażona swoimi emocjami, ale stopniowo konfrontuje się z prawdą o sobie i jej życie emocjonalne zaczyna rozkwitać. Mamy wrażenie, że czas dla Esti się zatrzymał, kiedy Ronit uciekła, a teraz wszystko wraca niemal w ułamku sekundy. Czułość rodzi czułość, ale emocje w końcu muszą wybuchnąć i wybuchają w kulminacyjnej scenie.

Lelio niejako nas do niej przygotowuje. Nieprzypadkowo Dovid omawia z uczniami „Pieśń nad pieśniami”, zaś Esti analizuje w szkole „Otella”. Oba dzieła dotykają zmysłowości, namiętności, cielesności. I pokazują, że pasja podskórnie drzemie w tym świecie. Zbliżenie erotyczne wydaje się więc naturalne, zwłaszcza że czysta, nieokiełznana namiętność rodzi się z  miłości. 

Esti i Ronit spontanicznie wskakują do pociągu, po czym zatrzymują się w pokoju hotelowym. W końcu zaczynają się całować. Sekwencja jest rozjaśniona, ukazana w jaśniejszym, cieplejszym świetle niż reszta kadrów. Wcześniejszy, zimny dystans kobiet rozpływa się, gdy żarłocznie pożerają się nawzajem. Scena erotyczna jest bardzo intensywna i intymna. Budowana jest konsekwentnie i inteligentnie. I stanowi być może najważniejszy moment filmu. Ma nas przekonać i mnie przekonuje- buduje obraz miłości nierozerwalnej, niezaprzeczalnej. Sama w sobie jest ciekawie i funkcjonalnie nakreślona. Odważna, ale Lelio unika dosadności. Brak w niej nagości, większość ujęć składa się ze zbliżeń kobiet albo widzimy pokazaną w pojedynczych ujęciach ekstatyczną twarz Rachel McAdams. Szereg zbliżeń izoluje każdą aktorkę, podkreślając ich indywidualne doświadczenia zmysłowe.To, co buduje ten zachwyt, Chilijczyk pozostawia naszej wyobraźni. Radość słuchania ponownie głosu ukochanej, widzenia, odczuwania, smakowania ust, dotykania ciała ... wszystko w tej scenie jest. Największe emocje widza budzi moment, w którym Ronit pluje do ust Esti.To jaskrawy kontrast z poprzednią bezcielesną, mechaniczną sceną seksu pomiędzy Esti i jej mężem. Sam gest jest zaskakujący, ale jednocześnie delikatny. Nadaje scenie fetyszystyczny, niemal rytualny charakter.

Najciekawszym rekwizytem staje się jednak peruka. Lelio wykorzystał ten rekwizyt do końca i w sposób intrygujący. Wspominałem o tym nakryciu głowy w kontekście Ronit. Dla Esti peruka jest jeszcze ważniejsza. Brzydka, deformująca, pozbawiająca ją urody- z jednej strony jest więzieniem, rodzajem zniewolenia, z drugiej noszona jest jak tarcza, zbroja przeciw uczuciom. Ronit usuwając ją z głowy Esti, patrzy na jej pełną twarz i naturalne włosy po raz pierwszy od czasu, gdy były dziewczynkami Zdjęcie peruki w tej scenie ma większy ładunek erotyczny niż wszystko inne. To symbol nagości -otwartej i śmiałej. A dopełnieniem jest orgazm Esti, bo na nim skupia się kamera. Orgazm Esti jest zarówno uwolnieniem seksualnym, jak i metaforycznym uwolnieniem się mentalnym, otwarciem się na możliwość swobodnego odkrywania, kim naprawdę jest. 
 

Jednak Esti kocha też żydowską społeczność i potrzebuje jej tak bardzo, jak potrzebuje Ronit. Kiedy mówi, że słowo Hashem ( Bóg) jest jej życiem, brzmi to prawdziwie i jest prawdą. Nawet kiedy szuka już otwarcie miłości Ronit, wciąż modli się, wciąż szuka zrozumienia i przebaczenia. Konflikt między byciem dobrą żoną i matką ( pojawia się motyw ciąży)a miłością do Ronit ma ładunek dramatyczny, ale reżyser w jej postaci nie skupia się na nieszczęściu czy presji środowiska. Skupia się na ogromnej tęsknocie, która ją dotyka. Przez te wszystkie lata żyła pozbawiona tożsamości,a Ronit nadała jej w końcu podmiotowość. Uświadamia sobie, że jeśli chce stać się kimś, musi pogodzić się z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. a to będzie wymagało podjęcia decyzji. Dlatego prosi męża o to, by zwrócił jej wolność.

W ten sposób przed ostatecznymi wyborami staje trzeci bohater- Dovid, pozornie postać drugoplanowa. Milczący, niewidoczny, jakby ciągle w tle, jest jednak równoprawnym bohaterem, nie mniej tragicznym niż pozostała dwójka. Ani w książce, ani w filmie nie jest tyranem, tym bardziej czarnym charakterem. Oczywiście jako mąż Esti uosabia męską władzę, symbolizuje ład i porządek tego świata, a kluczowym pojęciem obok Boga jest honor. Jednak jako stary przyjaciel Ronit ucieleśnia on już coś innego - bardziej wyrozumiałą twarz ortodoksji, która rozpoznaje potrzebę uczuć. Dovid jest zadziwiającą sympatyczną postacią. I choć nie do końca rozumie, co się dzieje, nie jest głupcem. Nie gości więc Ronit w swoim domu, nie wiedząc, dokąd to może doprowadzić. Miłość do Esti, pozbawiona namiętności i pasji, nie jest bezwartościowa. W momencie, kiedy zauważa, co się dzieje z jego żoną, rozpoczyna swoją podróż, która tak samo dotyczy jego rozumienia Tory, jak i relacji międzyludzkich. Lelio pozwala, by kamera zatrzymywała się na Dovidzie, gdy słucha, myśli i obserwuje. Jego zmagania są wyczuwalne. Grający go Alessandro Nivola sprawia, że te zmagania serca, duszy i sumienia stają się wysiłkiem fizycznym. W pewnym sensie przeżywa to, co jego żona- rodzaj przebudzenia. I nie tyle jego świat został zniszczony, co pojawia się u niego świadomość, że całe jego dotychczasowe życie zostało mu napisane przez innych. Balans między wiarą a współczuciem zostaje naruszony. Z jednej strony próbuje zachować spokój i godność, z drugiej strony odczuwa ból i rozpacz.

Zostaje uwięziony między przeciwnymi biegunami. Z jednej strony obowiązek i tradycja, a z drugiej- sumienie i miłość. Dovid staje się doskonałym odzwierciedleniem wszystkich wątpliwości, moralnej niezgodności z rzeczywistością sytuacji. A mogłoby się wydawać, że Dovid to człowiek, któremu daleko do zagubienia. Syn duchowy rava Krushki, wybrany na jego następcę, posiadający poukładane życie rodzinne. Problem w tym, że jemu ten scenariusz został narzucony. Nie czuje w sobie ani charyzmy, ani mocy duchowej rabbiego. Tak naprawdę szuka swego miejsca w  rodzinie i bardziej niż czegokolwiek innego chce, aby Esti był szczęśliwa - nawet jeśli to oznacza, że dokona wyboru, który go zniszczy.



Kazanie Dovida tworzy wyrazistą klamrę, ale stanowi też kompozycyjnie kulminacyjny punkt. Dovid nawiązując do słów zmarłego mistrza, staje po stronie wolności, stając się nieposłusznym. Scena przed świątynią, kiedy cała trójka się tuli, jest szczególnie wymowna. W tym świecie, gdzie czułość, bliskość, intymność, cielesność jest napiętnowana, trójka ludzi jednoczy się w uczuciu przyjaźni. A tym, który łączy, okazuje się Dovid, zdolny do przekroczenia uprzedzeń wobec kobiet, które go zdradziły.

Siłą filmu jest niejednoznaczność. Scenariusz,napisany wspólnie przez Lelio i Rebeccę Lenkiewicz (odpowiedzialna była także za scenariusz do Idy) nigdy nie dąży do potępienia ortodoksji wiary lub oferowania jakichkolwiek ocen. Nieposłuszeństwo nie traktuje ortodoksyjnego judaizmu jako zła, nie demonizuje ani religii, ani zamkniętych społeczności, obraz wydaje się wyjątkowo zrównoważony. Kultura żydowska jest pokazana jako bliska, z wieloma dobrodziejstwami społecznymi i korzyściami. Kiedy Ronit dołącza do szabasu, nastrój przy stole choć daleki od przyjaznego lub ciepłego, nie jest jednak toksyczny. Choć ściśle przestrzegane są tradycje, pojawia się również w tym środowisku śmiech i gorliwe pragnienie uczenia się. Owszem twórcy pokazują jego anachroniczność, duszną i klaustrofobiczna atmosferę, ale też nie przedstawią jako przesadnie okrutnego lub nieustępliwego. I najważniejsze- nawet jeśli bohaterowie czują się stłumieni i stłamszeni, to środowisko nie determinuje ich działań. Lelio jest zbyt inteligentnym twórcą, by traktować społeczność religijną jako przeszkodę, która udaremnia samorealizację. Hendon to wspólnota, rodzina. Tę wspólnotę tracą ci, co wybierają wolność. Wiele lat temu Ronit wybrała wygnanie, aby realizować swój styl życia. Płaci określoną cenę w postaci żalu. Żal dotyka jednak i Esti, która zdecydował się pozostać i poślubić szanowanego człowieka. Teraz więc obie muszą ustalić, dokąd zmierza ich przyszłość.

Zakończenie dalekie jest od klasycznego happy endu. Każde z tej trójki pójdzie swoją drogą. Może się one przetną, a może nie. Lelio kończy historię w sposób otwarty. Wszyscy dostają szansę, aby stanąć przed własną przestrzenią życiową, która stwarza nieograniczony potencjał możliwości. Ich losy to kwestia otwarta i trudno tu mówić, że ktoś jest szczęśliwy. Bohaterowie podjęli walkę i ponoszą konsekwencje swoich czynów. Ale tym razem ich decyzje są świadome. Dokonują własnych wyborów dotyczących wolności i tożsamości, a wybory te przemawiają za miłością, seksualnością i osobistą swobodą. Nieposłuszeństwo pozwala bohaterom w końcu istnieć i być wolnymi- bo  wolna wola dana od Boga to właśnie prawo do nieposłuszeństw.

Film nie jest efektowny, co może wywoływać opór, zwłaszcza że sama historia aż prosi się o silne środki wyrazu. A w filmie Lelio wszystko jest kontrolowane. Wyciszona paleta barw i równie wyciszone oświetlenie nadają obrazowi sterylny wygląd. Kolory filmu są stonowane i chłodne, wszystkie czernie, szarości, zadymione barwy nadają strukturze obrazowej piękny, klasyczny charakter, jak na zdjęciach czarno- białych. Lelio i jego reżyser zdjęć Danny Cohen wybrali ujęcia o niskim kontraście, unikając ciepłych kolorów za wszelką cenę. Podczas gdy w poprzednim filmie Chilijczyka, nagrodzonej Oscarem „Fantastycznej kobiecie”, dominowała paleta jasnych kolorów, które wprowadzały nas w szczęśliwy świat dwojga kochanków, tu brak barwnych impulsów w (niby) nudnym i rygorystycznym otoczeniu, a najdrobniejszy dotyk światła nabiera siły jaskrawego słońca. Zewnętrzne światło bowiem jest nudne, a otoczenie w dużej mierze szare i zwyczajne. W domach, częściowo z powodu obrzędów pogrzebowych, oświetlenie jest ponure i melancholijne. Oddaje to klaustrofobiczność i ciasnotę tego świata, ostrożną powściągliwość emocjonalną mieszkających tam ludzi. Dzielnica jest wyprana z kolorów, bo jest wyprana z uczuć, to hermetyczny, bezbarwny świat. Dlatego też reżyser stosuje tak dużo zbliżeń głównych bohaterów, jakby narusza ich intymną przestrzeń. Jako widzowie jesteśmy bardzo blisko. Lelio często filmuje skórę swoich bohaterek, zawsze ukrytych pod warstwami ubrań. Oddaje to tłumione napięcie, skrywane emocje. Służy temu też świadomie stosowany bezruch, postacie odsłaniają się bowiem w chwilach, kiedy stoją lub siedzą. Słowa nie są w filmie kluczowe.



Tempo filmu jest spokojne, a występy aktorskie wysublimowane i wyciszone.Twórcy zachowują dystans wobec bohaterów, nie oceniając ich. Stąd Lelio odnajduje emocje w najdrobniejszych gestach aktorów, subtelnym języku ciała. Bliskość i jedność przyjaciół widzimy w momencie, kiedy Dovid chroni niemal z czułością płomień z papierosa Ronit albo kiedy Esti delikatnie głaszcze brodę męża. Tam gdzie świat stawia bariery, bohaterowie podążają w stronę intymności. Rachel Weisz daje mocne, precyzyjne przedstawienie, które pozwala nam wejść do jej wewnętrznego świata dzięki oczom czy drobnym gestom. Zawieszona między zdecydowaną witalnością a bolesną wrażliwością, buduje postać świadomą swojej wartości. Prawdziwym odkryciem jest Rachel McAdams. Już „Spotlight” czy „Bardzo poszukiwany człowiek” pokazały właściwy kierunek filmowy, ale tutaj jest zaskakująco dobra. Jej uległość i bezbarwność jest niesamowicie przekonująca, a przecież cały czas wyczuwamy u niej napięcie. I ta subtelna zmiana podczas spotkania erotycznego z Ronit. To jak pali papierosa albo pozuje do zdjęcia. Obie aktorki tworzą postacie subtelnie, a ich występy są stonowane. Lelio bowiem świadomie i konsekwentnie unika melodramatyzmu, ucieka od emocjonalnych wybuchów. Nie oznacza to jednak bezbarwności -sceny pomiędzy Weisz i McAdams są fascynujące, każda aktorka słucha intensywnie drugiej, zwracając uwagę na każdy niuans. Widoczna jest   chemia miedzy nimi, co jest dużym walorem filmu.

Sebastian Lelio, który wcześniej wyreżyserował znakomitą "Glorię" i oscarową "Fantastyczną kobietę ", swoim anglojęzycznym debiutem udowodnił, że jest jednym z najciekawszych twórców  Ameryki Łacińskiej. I jednym z tych nielicznych reżyserów, który chce i potrafi empatycznie spojrzeć na postacie kobiece oraz wspaniale potrafi snuć opowieści o tym, jak kobiety na nowo odkrywają siebie.

T.M