FLORIDA PROJECT
PROJEKT: DZIECIŃSTWO
Sean
Baker to na pewno nazwisko, które warto zapamiętać. Siłą jego
filmów jest szczerość, empatia i wyobraźnia. Twórca Mandarynki
zabiera
nas do światów, które niewielu z nas zna, i oddaje głos ich
mieszkańcom.
Ma
wyjątkowy talent do odnajdywania piękna w pozbawionych praw
outsiderach, żyjących na najniższym szczeblu amerykańskiego
społeczeństwa, z całą jego niewinnością i zepsuciem.
Podobnie
jak w swoim poprzednim filmie również w Florida
Project
stworzył
żywy portret życia na przedmieściach Ameryki, tym razem położonych
wokół tanich moteli na obrzeżach Centralnego Parku w Orlando.
W 1966 roku, na krótko przed śmiercią, Walt Disney stworzył
dokument przedstawiający jego wizję "Projektu na Florydzie",
utopijną społeczność, która może wyleczyć choroby
współczesnego miasta. Disney wyobrażał sobie miasto bez slumsów
i gett. Teraz, pół wieku później, miejsce jego idyllicznej
metropolii zajmują właśnie tandetne hoteliki, gdzie życiowi
rozbitkowie wynajmują pokoje za 38 dolarów. Motele te stały się
ostatnim schronieniem dla wykolejeńców społecznych zanim ci
wylądują na ulicy lub w schronisku. Technicznie są bezdomni,
ponieważ płacą co tydzień, więc nie mają stałego miejsca
zamieszkania. Ideał, który założył sobie Disney, sięgnął więc
bruku.
Baker
umiejscowił akcję właśnie w Orlando, w rozległym, trzypiętrowym
motelu o jasnych, purpurowych fasadach, z bajkowymi dodatkami i o
wdzięcznej nazwie Magiczny Zamek. I nie opuszczamy tego świata od
pierwszego do ostatniego ujęcia. A pierwsze sceny od razu wciągają
nas i zakorzeniają w tej rzeczywistości, jednocześnie tworząc
nastrój filmu. Widzimy biegnącego chłopaka, który krzyczy
"Świeżość przyszłości!" ( hasło wzięte
prawdopodobnie z bilbordów, ale mające tu znaczenie metaforyczne),
a dwójka rówieśników mu odpowiada krzykiem. Zabawa, ruch,
hałas, solidarność, no i radość- spontaniczna i naturalna. Tak
jak naturalna jest kolejna czynność tej trójki -plucie na
samochody. Beztroska miesza się tu z bezczelnością. Sceny te
wprowadzą też wyrazisty kontrast między światem dzieci i
dorosłych, których określa znużenie, pustka czy bierność.
Ale
oko reżysera skupia się na świecie dzieciaków. Kamera musi za
nimi nadążać, za ich energią i młodością. Biorą świat
garściami i mimo ograniczonej przestrzeni, wydają się być
odkrywcami nowych światów i nowych smaków. Branża otaczająca
park tematyczny - duże fast foody, sklepy dyskontowe i sklepy z
pamiątkami - staje się ich placem zabaw, a okres uciążliwych
upałów radosnym czasem beztroski i wolności. Ich rzeczywistość
to wyprawy po lody, gofrowe obiady, kąpiele w basenie, wycieczki po
opuszczonych domach.
Grupce
tej przewodzi Moonee. To ona jest księżniczką w Magicznym Zamku i
to ona włada dziecięcą grupą. Ale jest też naszą
przewodniczką po tym świecie. Najcenniejszym pomysłem Bakera było
przyjęcie perspektywy dziecka, co wcale nie jest takie oczywiste i
łatwe. Dzięki temu podróżujemy przez codzienne życie z szeroko
otwartymi oczami. A Monnee jest dzieckiem wyjątkowo
ciekawym i barwnym. Żyje sama z matką, ale mimo iż rodzicielka
jest bezrobotna, czas dziewczynka organizuje sobie całkowicie sama.
Jest rezolutna i pomysłowa. Zadziorna i buntownicza. Powiedzieć, że
ma charyzmę, to użyć eufemizmu. Jest jak kula energii, żywiołowa
i spontaniczna. Nawet kiedy siedzi i niby nic nie robi, widzimy jak
wewnętrznie rozpiera ją chęć działania. Ma w sobie naturalną
swobodę i świadomość przekraczania granic. Potrafi być bezczelna
i pewna siebie, ale nie ma w niej złośliwości. Potraktowanie jej
jednak jako zaradnego i sprytnego dzieciaka byłoby dużym
uproszczeniem. Obdarzona cechami przywódczymi, siłą charakteru i
otwartością na doznania staje się ucieleśnieniem współczesnego
Odyseusza. Jak antyczny bohater jest ciekawa świata, żądna
przygód, pomysłowa, odważna, jeśli nie powiedzieć brawurowa.
Lubi przekraczać granice, jak wtedy, kiedy wchodzi do pokoju, do
którego nie wolno wchodzić i wyłącza prąd w całym motelu. W tym
jednak nie ma dziecięcej złośliwości czy niefrasobliwości, a
empiryczne sprawdzenie skutków własnego działania, po prostu chęć
zobaczenia, co się stanie.
Nawet
banalne plucie na samochody to rodzaj pojedynku i sprawdzenie swoich
umiejętności. Co ciekawe, zmywanie śliny z samochodów- w formie
kary- jest taką samą zabawą jak wcześniejsze plucie. Kara zostaje
zamieniona w nagrodę. Takie proste, a takie genialne. A Moonee
wciąga jeszcze w sprzątanie wnuczkę właścicielki
zanieczyszczonego samochodu. Tak rodzi się przyjaźń między nią a
Jancey. Ale Moonee robi coś jeszcze ważniejszego - przełamuje
schematy, zaciera granicę między winą i karą, między obowiązkiem
a przyjemnością, wyłamuje się ze stereotypowego i jednoznacznego
postrzegania rzeczywistości. Każda czynność wydaje się świadomym
działaniem, a nie tylko bezmyślnym zabijaniem nudy, to już rodzaj filozofii życiowej.
Zdaje
się znać ten świat od podszewki (poznała każdego mieszkańca motelu
), a jednak wciąż go odkrywa na nowo, penetruje, smakuje.
Tworzy też niesamowicie silną grupę, skonsolidowaną nie tylko
wspólnym lokum, a czystą przyjaźnią. Kreuje minispołeczeństwo,
w którym nie ma zawiści, pazerności, egoizmu. Jednym z najbardziej
ujmujących obrazów jest scena dzielenia się lodami, gdzie ostatni
kawałek należy się nowej osobie w grupie. Jakie to dalekie od
naszego świata. Tu nie liczy się pragmatyzm, materializm, ale bycie
ze sobą i dobra zabawa. Takiej wspólnoty i więzi międzyludzkich
możemy tylko pozazdrościć.
Baker
obrazuje dzieciństwo więc w taki sposób, że zaczynamy czuć
niepokój. Po prostu pojawia się świadomość, że świat, który
-podkreślmy to- tworzy Moonee, jest lepszy, równiejszy, ciekawszy.
Największą wartością bohaterki - obok empatii - jest kreatywność. Jej
dzieciństwo ma smak, zapach, dźwięk. Dziewczynka umie dostrzec
piękno tam, gdzie inni widza banalną codzienność, w jej
przestrzeni deszcz potrafi mieć znamiona dramatu, a tęcza staje się
fascynującym wydarzeniem, jeśli nie nawet metafizycznym
doznaniem. Stąd Moonee nigdy się nie nudzi, wciąż jest w ruchu,
z dala od telewizora i iPada, które funkcjonują w jej świecie, ale
przegrywają z chaszczami, pustymi budynkami, wyprawami po lody.
Jedzenie lodów czy gofrów to zresztą swoisty rytuał, bohaterka
potrafi celebrować najprostsze czynności. Stąd piękno jej świata
i radość z codzienności. Pogoda ducha ją rozsadza, nigdy się
nie smuci, nie marudzi, w zasadzie nie narzeka. Z uśmiechem na
twarzy przeskakuje kolejne przeszkody. Jej pomysłowość,
rezolutność imponują, nadają jej egzystencji niemal wymiar
artystyczny.
Dzieciństwo
u Bakera to oszałamiający powiew świeżego powietrza. To
ustawiczne poczucie przygody, to otwarcie się na wszelkie możliwe
niespodzianki. Każdy dzień oferuje nowe i nieograniczone
możliwości.Tak jak w twórczości Brunona Schulza- to epoka,
która zapewnia człowiekowi niezawisłość od czasu i autentyczność
przeżyć. To transcendentny moment, w którym niemal wszystko, co
napotkasz - pole chwastów, opuszczony dom-jest zabarwione
cudownością.
Takiej
konstrukcji dzieciństwa odpowiada sposób obrazowania. Film
narracyjnie jest ubogi, historia to ciąg epizodów- często
powtarzających się sekwencji- które tworzą impresjonistyczny
obraz dzieciństwa. Film zwraca uwagę na drobne szczegóły, które
nasiąknięte są energią i emocjami. Szerokoekranowe efekty
wizualne uchwycone w kadrze 35 mm, obok pełnych osobowości zbliżeń,
oddają poczucie młodzieńczej przygody. Czyste wyraziste obrazy,
piękne i jasne kolory, intensywne jak lody, sugerują, że okolice
Magicznego Zamku dla dzieci są czymś więcej niż życiem.
Operator Alexis Zabe używa długich ujęć, które śledzą
dzieciaki i dają wrażenie, że dla Moonee ta ograniczona przestrzeń
jest duża i otwarta, zamienia się w bujny, tropikalny, oślepiający
barwami świat. Pamiętajmy, iż twórcy wybrali perspektywę
dziecka, więc rzeczywistość musi być intensywna, ekstatyczna i
głośna.
Nie wydaje się jednak - jak wiele recenzji sugeruje- że za taką konstrukcją dzieciństwa stoi tylko beztroska, że bohaterka nie zdaje sobie sprawy z położenia, w jakim się znajduje, że nie widzi ani biedy, ani nie boi się konsekwencji takiego stylu życia. Jest zbyt mądrą dziewczynką, która być może wiele nie rozumie z tego, co się dzieje, ale intuicyjnie czuje. Pod promienną niewinnością Moonee wyczuwamy ukryte pokłady melancholii, jakby częściowo zdawała sobie sprawę z okrutnych prawd ujawniających się poza jej polem widzenia. W jednej ze scen, kiedy ogląda film, Moonee mruczy: "Zawsze potrafię powiedzieć, kiedy dorośli zaczynają płakać. I rzeczywiście potrafi. Również sceny kąpieli, które nakładają się czasowo na akty kupczenia własnym ciałem przez jej matkę, sugerują nie tyle beztroską zabawę, a świadome odgradzanie się od brudu i brzydoty świata ludzi dorosłych. Ona wie więcej niż większość dorosłych wokół niej. Baker nie stroni więc od ciemniejszej strony życia swojej bohaterki. Reżyser wkracza w mroczny podtekst tego mikrokosmosu, ukazując, co się dzieje, gdy dzieci zostają wrzucone w lśniący świat fałszywych obietnic.
Te
gorzko-słodkie dzieciństwo bez wątpienia kreuj związek Moonee z
matką. Halley to kolejny ciekawy portret filmowy. Wybrana na
Instagramie Bria Vinaite zlewa się z rolą. Niedojrzała,
nieodpowiedzialna, wulgarna kobieta dla swojej córki jest co
najwyżej starszą siostrą. Momentami ich zachowanie niewiele się
różni, ale to, co u sześciolatki jest urokliwe i zabawne, u
dorosłej kobiety- infantylne i denerwujące. Jej porywczość,
prostactwo, amoralność budzą sprzeciw u widza, ale Baker jest
miłosierny dla bohaterki. Choć Halley brakuje ambicji, reżyser
pokazuje jej pomysłowość w zarabianiu pieniędzy poprzez sprzedaż perfum,
dostrzega trudność wychowania dzieciaka, pokazuje, że to
odpowiedzialność za córkę zmusza kobietę do desperackich
działań. Nie można powiedzieć, że nie próbuje znaleźć pracy,
że nie walczy o byt, że nie ma w sobie determinacji i woli. Przede
wszystkim jednak najtrudniej zdyskredytować ją jako matkę. Czujemy
silną więź między nimi, którą tworzy po prostu uczucie
miłości. Halley pozostawia córce dużo wolności, przestrzeni,
nawet jeśli za tym kryją się egoistyczne pobudki. Łatwo zamknąć
dzieciaka w pokoju przed telewizorem, żeby mieć święty spokój.
Ona pozwala córce się wyszaleć, daje możliwość peregrynacji i
zabawy. Oczywiście Halley ma szczęście, że dziewczynka potrafi z
reguły dobrze wykorzystać czas i otrzymaną wolność, ale nie
zmienia to faktu, że pozwala córce przeżyć dzieciństwo. Na swój
sposób ją też chroni, utrzymując w stanie niewiedzy, przykrywając
trudną sytuację materialną śmiechem i krzykiem. Daleka jest od
depresji, na którą większość w tej sytuacji by sobie pozwoliła.
To ona nadaje też córce rys indywidualizmu i buntowniczą naturę.
Nie
stanowi pozytywnego wzorca dla córki, ale stara się. A nawet
więcej- nie jest pozbawiona poczucia odpowiedzialności moralnej.
Tkwi w niej swoista wrażliwość na dzieci ( może dlatego że sama
jest dużym dzieckiem), jak w jednej z najbardziej ciepłych scen
filmu. Zabiera córkę i jej przyjaciółkę stopem na bagnistą
łąkę, gdzie prezentem dla Jancey- obok ciastek- jest pokaz
fajerwerków. Urzeka duża intymność tego obrazu. W końcu w finale stać
ją na matczyną dojrzałość. Wreszcie uświadamia sobie
nieuchronność losu i w ramach pożegnania zabiera Moonee do
normalnej restauracji na normalne jedzenie. Zamiast pozy mamy
napięcie, które wybucha podczas zabierania Mooneee przez służby
socjalne. Gniew nie jest już pustym, teatralnym gestem, na który
sobie wcześniej pozwalała - to swoista forma rozpaczy. Halley w
koncepcji reżyserskiej jest więc postacią, o której nie możemy
przestać myśleć, ponieważ nie możemy dojść do rozstrzygniętej
opinii na temat jej oceny.
Ta
dwójka ma jeszcze dopełnienie w trzeciej postaci, Bobbym,
który jest menadżerem motelu i cichym bohaterem filmu. Gra go
Willem Defoe, chyba w swojej najlepszej roli od czasu Plutonu.
Ten charyzmatyczny aktor, o bardzo wyrazistej twarzy, grający często
fizycznie i ekspresyjnie, stworzył postać bardzo stonowaną,
zwyczajną i bardzo prawdziwą. Siła jego kreacji tkwi w tym, że
choć jest zawodowcem, nie odróżnia się od naturszczyków, jest
autentyczny. Z jednej strony jego postać współtworzy magiczne
królestwo na granicy ubóstwa z Walt Disney World. Baker pokazuje,
jak trudne jest tu życie dorosłych. Nieustannie nękany
niekończącymi się wymaganiami klientów, sfrustrowany ich
wybrykami i problemami finansowymi, świadomy zobowiązań, jakie ma
przed szefem, żyje tylko pracą, całkowicie pozbawiony życia
rodzinnego. Ale realizm nie przesłania pewnej metaforyki tej
postaci. Symbolicznie jest strażnikiem zamku, dobrym duchem,
opiekunem tego miejsca, gwarantem ładu. Pracowity, cierpliwy,
wyrozumiały i stanowczy, jednocześnie nigdy nie lekceważy faktu,
że Hailey i Moonee bez jego pomocy będą bezdomni. Powiem
szczerze, że już dawno nie spotkałem tak pozytywnej postaci w
filmie. Co ciekawe Defoe zbudował tę postać bez jakiejkolwiek
historii. Nic o nim nie wiemy, nie mamy możliwości wejść w jego
motywy czy myśli, nie widzimy go też poza rzeczywistością motelu.
Po prostu jest. I w tym tkwi siła Bobby'ego. Jest takim złotym
środkiem. Jako menadżer jest konsekwentny i zasadniczy. Pilnuje
porządku i broni ustalonych granic- potrafi być nieustępliwy i
wymagający. Broni wartości dzisiaj już zamierających-
rzetelności, uczciwości, pracowitości, świadomego wypełnianie
zadań. A jednocześnie brak w nim służalczości i
konformistycznych zachowań. Ma swój system prostych wartości, jest
dobrym obserwatorem i empatycznym człowiekiem. „Rządzi” motelem
czasem surowo, ale mądrze i sprawiedliwie. Zna życie i ludzi i
czasem tą mądrością się dzieli, ale daleko mu do moralistów,
nauczycieli, kaznodziei. Po prostu jest i roztacza nad mieszkańcami
ojcowską opiekę. Halley nie odpuszcza, dyscyplinuje ją, ale kiedy
trzeba - jest otwarty na jej potrzeby.
Jak
pisałem - Bobby nie funkcjonuje poza Magic Castle, jest zrośnięty
z tym miejscem, jest tym miejscem. Ale jednocześnie nie jest jak
jego mieszkańcy. Pochodzi z zewnątrz, podobnie jak jego system
wartości. Może przypisuję mu nadmierną wagę, ale tak czy inaczej
to postać wyjątkowa. Przyszło mi teraz na myśl, że być może -
świadomie lub nie- Baker uczynił go swoistym alter ego. Spojrzenie
Bobby'ego- podobnie jak reżysera- jest mieszanką rozbawienia,
irytacji, zrozumienia i wreszcie empatii. I gdyby każdy z nas
patrzył na świat w taki sam sposób jak Baker, żylibyśmy w dużo
lepszym i bardziej przyjaznym miejscu.
Baker
obserwuje swoje postacie, ich wady i błędy, ale unika jakiekolwiek
osądu. Jednocześnie ucieka od mitologicznej, romantycznej
otoczki. I choć pod historią kryje się krytyka amerykańskiego
stylu życia, kapitalistycznego systemu, pozostaje ona
niewypowiedziana. Florida Project
nigdy nie staje się traktatem. Nie oznacza to, że Baker pozostaje
neutralny. O ile jego film wpisuje się w tradycję kina
realistycznego, o wyraźnym zacięciu dokumentalnym, a sam reżyser wybiera rolę świadka, obserwuje i zauważa, "obiektywny"
wcale nie jest. Jako bezdyskusyjny sojusznik ludzi pozbawionych
praw, Baker szczerze opowiada ich historie, bez hollywoodzkiego
zniekształcenia czy pochlebnego ozdabiania. Piękno i siła filmu
tkwi także w tym, że Baker niemal całą obsadę opiera na
niedoświadczonych aktorach, których reakcje są całkowicie realne.
Widz czuje się jakby wniknął w zaczarowany świat Moonee,
jednocześnie widząc surową rzeczywistość Halley.
I Baker do końca zachowuje tę niezwykłą zdolność utrzymywania
sprzecznych nastrojów, pomysłów i perspektyw w równowadze.
Sean
Baker jest twórcą inteligentnym i szczerym w intencjach. Nie
ukrywa, że to ostatnia przystań życiowych oustsiderów. To swoisty
czyściec, z którego droga prowadzi jedynie w dół. Bohaterowie
zmierzają do ziemskiego piekła. Ale raj jest wątpliwy. Bo jeśli
rajem jest park rozrywki Disney'a, a sferę sacrum symbolizują
helikoptery, to może jednak lepiej zostać w Magicznym Zamku, gdzie
mimo sztucznych fasad i kiczowatych kolorów, kreują się prawdziwe
emocje. Skoro już skonstruowałem paralelę z Odyseuszem, to może
nie będzie nadużyciem porównanie bohaterki do Alicji, która znalazła się
po drugiej stronie lustra. Ale tej właściwej. I Moonee to Alicja,
która nie chce wrócić do realnego świata.
Długo
się zastanawiałem, czy Bakera można podejrzewać o filozoficzne
zapędy w Florida Project. To w zasadzie nie ten typ twórcy, który
poszukuje egzystencjalnych interpretacji i nadaje im uniwersalny
charakter. Ale jednak zostawia nam taką furtkę. Tytuł filmu i
nazwa miejsca akcji, jaskrawość i dosadna sztuczność obserwowanej
przestrzeni, otwarcie filmu jednym z najradośniejszych hymnów
imprezowych znanych popkulturze, czyli"Celebration” Kool and
The Gang czy ustawiczny warkot helikopterów, kojarzący się raczej
z wojną w Wietnamie, to wielopoziomowa ironia, odnosząca się do
niezmąconej pogody ducha dziecięcej bohaterki.
Przede
wszystkim jednak niepokoi wizja disney'owskiego wesołego miasteczka,
raju, który jest na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie jest
niedostępny. Ten świat jest równie sztuczny, bajkowy, nieprawdziwy
i równie zamknięty jak świat Moonee. A jeśli raju więc nie ma?
Wtedy ostatnia scena nabiera wyjątkowo gorzkiego posmaku.
Przekroczenie granicy obu światów przez biegnące przyjaciółki i
ucieczka przed demonami dorosłości staje się wbiegnięciem
do paszczy lwa. Czyli po prostu nie ma możliwości ucieczki. Deziluzyjny
charakter zakończenia może owocować poczuciem absurdu i niemocy.
Ale być może to tylko metafora dorastania. Kiedy dziecko dorasta,
pojawia się gorycz i rozczarowanie.
Ta
nieco mroczna interpretacja wydaje się nie pasować do radosnej i
beztroskiej atmosfery. Jednak nie da się nie zauważyć, iż od pewnego momentu tę beztroskę zabarwia
niepokój, który subtelnie, ale narasta. Pojawienie się pedofila,
bijatyka między Halley a przyjaciółką, wyjazd przyjaciela
przygotowują podłoże do punktu kulminacyjnego, w którym Moonee
zaczyna płakać. Ta scena jest nie tylko niesamowicie wzruszająca,
ale w pewnym sensie wstrząsająca. Nie jesteśmy przygotowani na
taką erupcję łez, przejmujący szloch dziewczynki, zadziornej,
pewnej siebie, twardej i zawsze uśmiechniętej. Po raz pierwszy
widzimy w niej tylko dziecko, bezradne, przerażone, samotne, które
nie wie, co ma zrobić. W tym dramatycznym płaczu skumulowały się
nie tylko wszystkie emocje, ale całe życie dziewczynki. Warto w tym
miejscu podkreślić perfekcyjną grę 6-letniej Brooklyn Prince. To
chyba najlepszy występ dziecięcy od czasów Anne Paquin w
Fortepianie. Dziewczynka nie tylko ma w sobie tę wrodzoną
naturalność, ale aktorską intuicję pozwalającą jej wygrać
każdą emocję. Dzięki niej ta scena chwyta za serce, a wzruszenie
jest autentyczne.
Tak
zinterpretowane zakończenie może mieć siłę nokautu. Ale ta
opowieść jest i tragiczna, i radosna. I Baker nie unieważnia wcale
tej optymistycznej aureoli. Ta nieco oniryczna ucieczka dziewczynek
przypomniała mi film Ridleya Scotta „Thelma i Louise”, obraz, w
którym bohaterki, osaczone przez policyjny pościg, skaczą w
przepaść Wielkiego Kanionu. Ale w ostatniej chwili reżyser stosuje
stop klatkę i samobójczy skok staje się lotem do wolności dwóch
kobiet, dwóch przyjaciółek. I kiedy mam przed oczami ostatnią scenę
Florida Project, widzę nie tylko mocną przyjaźń, ale Alicję,
która będzie musiała wrócić do świata realnego i dorosnąć.
Ale to już nie będzie powielenie historii jej matki, nie powtórzy
jej błędów. Tego dzieciństwa i zdobytej wiedzy jej nikt nie
zabierze. Nie straci kontaktu ze swoim mentalnym dzieckiem i będzie
umiała wziąć odpowiedzialność za swoje życie i zmierzyć się z
rzeczywistością. Zobaczmy, ile uwagi i skupienia wkłada w opiekę
nad swoim kucykiem, jak silne zbudowała więzi, jaką niepodległość zdobyła. Tak jak dla swojej przyjaciółki, tak niech dla nas będzie mentorem.
Spójrzmy na świat oczami Moonee
Spójrzmy na świat oczami Moonee
T.M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz