PLAN B
WYJŚCIE AWARYJNE
Kinga
Dębska dała się poznać jak twórczyni filmu Moje córki krowy,
filmu, który zadowolił krytyków, a jednocześnie bardzo podobał
się widzom. Reżyserka postawiła sobie wysoko poprzeczkę i
wiadomo było, że będzie trudno powtórzyć tamten sukces. Plan B
jest filmem zdecydowanie słabszym, ale też trzeba przyznać, że
reżyserka nie miała chyba szans na dorównanie poprzedniemu
obrazowi. Jak sama podkreślała w wywiadach, przygotowując się do
swojego kolejnego autorskiego projektu, Zabawa, zabawa,
postanowiła zrobić coś lżejszego, opierając się na scenariuszu
napisanym przez kogoś innego. I te założenia reżyserki niestety
widać.
Na
swój sposób to jednak film odważny. Od początku niebezpiecznie
flirtuje gatunkowo z komedią romantyczną, nie chcąc nią być.
Pocztówkowa Warszawa, designerskie wnętrza, sympatyczni
bohaterowie o niebanalnej pracy, nastrojowa muzyka, bogactwo
rozterek uczuciowych, no i walentynki w tle. Nie posądzam Kingi
Dębskiej o proste schlebianie gustom masowej widowni, traktuję to
więc jako świadomy zabieg. Architektoniczny że tak powiem, bo
celem reżyserki było ten uładzony świat szybko zburzyć. Każdy z
bohaterów traci w ułamku sekundy swój poczucie ładu i życiowy
spokój. I tu w zasadzie tkwi pomysł scenarzystki - pokazuje, czy
bohaterowie potrafią się odnaleźć w sytuacji, kiedy życie
stawia ich pod ścianą, czy mają tytułowy plan B. Nieco
wygładzona, trochę landrynkowa część pierwsza ma więc na celu
nas uśpić, pokazać, jak łatwo dajemy się uzależnić swoim
wyobrażeniom o idealnym życiu. Prolog przechodzi we właściwą
materię filmu, której zadaniem jest zedrzeć maski bohaterom.
Niestety
nie do końca się to udało. Mozaikowe kino (u Dębskiej mamy piątkę
bohaterów) nie ma zbyt dużej u nas tradycji i nie należy do
najłatwiejszych, ale w Ameryce zaowocowało takimi wielkimi filmami
jak Na skróty czy Magnolia. Problem w tym, że te
filmy, posiadające zresztą większa ilość bohaterów, były
znacznie dłuższe, a Plan b ma niecałe 90 minut. Film jest po
prostu za krótki na pogłębienie psychologiczne postaci, na
rozbudowania fabularne ich wątków, nie mówiąc już o stawianiu
jakichś uniwersalnych propozycji interpretacyjnych. Oczwiście film
Dębskiej nie miał takich ambicji, stąd piątka bohaterów nie
została ze sobą ściśle zespolona, a powiązania są nieliczne. I
to może być zarzut, ale nie musi. Ale zawieszanie tych historii w
zasadzie na początku opowieści zarzutem już jest. Rozumiem, że
fabuły nie muszą być domknięte, zakończenia wypunktowane, że
dalszą część musi ułożyć sobie widz. Ale przemiany bohaterów
są trochę nijakie. Zbyt szybko, zbyt łatwo, trochę w zgodzie z
cudowną mocą walentynkowej magii bohaterowie otrzymują szansę na
plan awaryjny. Ten plan b to zresztą co najwyżej szkic niż nowa
historia życia. Najprościej rzecz ujmując- film powinien być
dłuższy albo mieć mniejszą ilość bohaterów. Albo jeszcze
inaczej - bardziej treściwy scenariusz. Każda historia to potencjał
na oddzielny obraz, ale potencjał to jednak za mało.
Wymowa
filmu, jeśli nawet nie użyć słowa „banalna”, jest zbyt
wygładzona. Drugi człowiek, jego obecność, bliskość są
najważniejsze. Trzeba tylko otworzyć się na innego człowieka,
ewentualnie psa. Samo przesłanie mi nie przeszkadza, jest w duchu
humanizmu i nawet na ekranie jest to fajnie pokazane. Ale zbyt
prosto, zbyt bajkowo. Duża liczba elips temu filmowi wyraźnie nie
służy i odziera postaci z prawdy psychologicznej. Ta otwartość na
drugiego człowieka, zwłaszcza dzisiaj, pachnie trochę pobożnym
życzeniem.
Na
szczęście Dębska lubi klimaty tragikomiczne i dobrze się czuje w
tej konwencji. Ale w Planie B znacznie lepiej sobie radzi z
obłaskawianiem tragedii. Dość umiejętnie ucieka od patosu ( a
np. 35 ofiar wypadku kolejowego to nie byle co), trafnie rozmieszcza
sceny komiczne (choć jest ich za mało), a rozwiązania scen
melodramatycznych jak niszczenie kuchni przez Natalię czy scena na
cmentarzu mnie akurat przekonują. Zabrakło mi natomiast goryczy,
pieprzu, zabrakło czarnych charakterów. Co ciekawe pierwsze sceny
dawały taką nadzieję. Film rozpoczyna Dębska nagimi piersiami i
dość śmiałą, jak na polskie kino, sceną erotyczną. Potem
jednak gdzieś to się rozmywa, Dębska utlenia te miejsca, gdzie
mogłaby się pojawić zgrzyt, ból, brzydota, unika też
groteskowych chwytów.
Ale
film się dobrze ogląda. Duża w tym zasługa aktorów. Miło znów
zobaczyć Gąsiorowską na ekranie, szkoda tylko że jej postać -
najsłabsza w scenariuszu- nie dała jej szans wygrania czegoś
więcej. Taką możliwość otrzymała Olszówka jako Agnieszka i ją
wykorzystała. Mozaikowość filmu nie daje jej oczywiście tyle
czasu, by była to rola życia, ale naprawdę przyjemnie się ogląda
jej grę. Kinga Preis nie schodzi poniżej swojego poziomu i jest
klasą samą dla siebie. Na pewno odkryciem jest Małgorzata Gorol
jako Ania. To też zasługa postaci, chyba najlepiej rozpisanej w
scenariuszu. Jest wyrazista, charyzmatyczna i ekspansywna. Co
ciekawe- jej historia jest najmniej oczywista, a jej tragedia nie do
końca jest określona, ale to ona najwięcej oferuje emocji. Na koniec
zostawiłem sobie Mirka Dzięcioła w odsłonie Marcina
Dorocińskiego. W końcu to jedyny rodzynek w świecie kobiet. Jego
postać - na zasadzie kontrastu - tylko dopełnia świat kobiet, bo
nie ulega wątpliwości, że film Dębskiej to kino kobiece. I nie
brzmi to jako oskarżenie i szukanie szablonu. Takie określenie zastosowane przy wcześniej recenzowanych przeze mnie Dzikich różach
miałoby ewidentnie konotacje pozytywne. Problem nie w tym, że Plan
B przyjmuje kobiecy punkt widzenia, nawet nie w tym, że
mężczyźni są pokazani negatywnie. Przeciwnie zresztą - brak
tutaj negatywnych postaci męskich - nawet mąż, który odchodzi od
Natalii, zostawia jej wszystko i robi to w sposób cywilizowany.
Problem w tym, że ci mężczyźni są tylko tłem, nie są żadną
opozycją (o negatywnych postaciach zapomnijmy nawet w odsłonie
kobiecej). Albo szybko znikają, albo snują się gdzieś. Doceniam
więc fakt wplecenia męskiej postaci do scenariusza, ale Mirek to postać na swój sposób kobieca. Fakt, że to
były wiezień, niczego nie zmienia. Przestępstwem są jakieś
malwersacje kredytowe, a w więzieniu bohater tęskni za życiem
rodzinnym. To słodki fajtłapa i wrażliwiec, do którego lgną psy
i dzieci; i który w końcu zostaje opiekunką do dzieci. Oczywiście
fajnie się to ogląda, bo Dorociński jest świetnym aktorem i już
wcześniej udowodnił, że dobrze czuje się w konwencji komediowej
i w rolach, w których obsadza go Dębska. Sceny z nim są po prostu
smakowite, a rola pyszna. Warto docenić maestrię aktora w
opracowaniu choćby sposobu chodzenia czy biegania (sam model
dżinsów nie wystarczy, by stworzyć postać). No i ta autentyczna
chemią między nim a psem. Mirek i Kotlet ( notabene też
„kobieta”) mają szansę zostać znacznie dłużej w historii
kina jako duet. Dla samego Dorocińskiego warto zobaczyć film. To
jednak wciąż nie zmienia faktu, że takich postaci nie mamy za dużą
szansę spotkać w swoim życiu, a całość jest zbyt gładka, zbyt oczywista.
To
wszystko nie oznacza, że film jest zły. Wprost przeciwnie-
na tle miernej jakości polskiego kina obyczajowego Plan B jest filmem nawet udanym. I rzeczywiście - zgodnie z intencjami twórców-
otula i krzepi.Niestety nie zostaje zbyt długo w pamięci. Osobiście więc czekam na kolejny obraz Kingi
Dębskiej i mam nadzieję, że będzie czymś więcej niż tylko szkicem filmowym.
T.M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz