czwartek, 8 lutego 2018

                                                               PLAN B




WYJŚCIE AWARYJNE
Kinga Dębska dała się poznać jak twórczyni filmu Moje córki krowy, filmu, który zadowolił krytyków, a jednocześnie bardzo podobał się widzom. Reżyserka postawiła sobie wysoko poprzeczkę i wiadomo było, że będzie trudno powtórzyć tamten sukces. Plan B jest filmem zdecydowanie słabszym, ale też trzeba przyznać, że reżyserka nie miała chyba szans na dorównanie poprzedniemu obrazowi. Jak sama podkreślała w wywiadach, przygotowując się do swojego kolejnego autorskiego projektu, Zabawa, zabawa, postanowiła zrobić coś lżejszego, opierając się na scenariuszu napisanym przez kogoś innego. I te założenia reżyserki niestety widać.

Na swój sposób to jednak film odważny. Od początku niebezpiecznie flirtuje gatunkowo z komedią romantyczną, nie chcąc nią być. Pocztówkowa Warszawa, designerskie wnętrza, sympatyczni bohaterowie o niebanalnej pracy, nastrojowa muzyka, bogactwo rozterek uczuciowych, no i walentynki w tle. Nie posądzam Kingi Dębskiej o proste schlebianie gustom masowej widowni, traktuję to więc jako świadomy zabieg. Architektoniczny że tak powiem, bo celem reżyserki było ten uładzony świat szybko zburzyć. Każdy z bohaterów traci w ułamku sekundy swój poczucie ładu i życiowy spokój. I tu w zasadzie tkwi pomysł scenarzystki - pokazuje, czy bohaterowie potrafią się odnaleźć w sytuacji, kiedy życie stawia ich pod ścianą, czy mają tytułowy plan B. Nieco wygładzona, trochę landrynkowa część pierwsza ma więc na celu nas uśpić, pokazać, jak łatwo dajemy się uzależnić swoim wyobrażeniom o idealnym życiu. Prolog przechodzi we właściwą materię filmu, której zadaniem jest zedrzeć maski bohaterom.

Niestety nie do końca się to udało. Mozaikowe kino (u Dębskiej mamy piątkę bohaterów)  nie ma zbyt dużej u nas tradycji i nie należy do najłatwiejszych, ale w Ameryce zaowocowało takimi wielkimi filmami jak Na skróty czy Magnolia. Problem w tym, że te filmy, posiadające zresztą większa ilość bohaterów, były znacznie dłuższe, a Plan b ma niecałe 90 minut. Film jest po prostu za krótki na pogłębienie psychologiczne postaci, na rozbudowania fabularne ich wątków, nie mówiąc już o stawianiu jakichś uniwersalnych propozycji interpretacyjnych. Oczwiście film Dębskiej nie miał takich ambicji, stąd piątka bohaterów nie została ze sobą ściśle zespolona, a powiązania są nieliczne. I to może być zarzut, ale nie musi. Ale zawieszanie tych historii w zasadzie na początku opowieści zarzutem już jest. Rozumiem, że fabuły nie muszą być domknięte, zakończenia wypunktowane, że dalszą część musi ułożyć sobie widz. Ale przemiany bohaterów są trochę nijakie. Zbyt szybko, zbyt łatwo, trochę w zgodzie z cudowną mocą walentynkowej magii bohaterowie otrzymują szansę na plan awaryjny. Ten plan b to zresztą co najwyżej szkic niż nowa historia życia. Najprościej rzecz ujmując- film powinien być dłuższy albo mieć mniejszą ilość bohaterów. Albo jeszcze inaczej - bardziej treściwy scenariusz. Każda historia to potencjał na oddzielny obraz, ale potencjał to jednak za mało.


Wymowa filmu, jeśli nawet nie użyć słowa „banalna”, jest zbyt wygładzona. Drugi człowiek, jego obecność, bliskość są najważniejsze. Trzeba tylko otworzyć się na innego człowieka, ewentualnie psa. Samo przesłanie mi nie przeszkadza, jest w duchu humanizmu i nawet na ekranie jest to fajnie pokazane. Ale zbyt prosto, zbyt bajkowo. Duża liczba elips temu filmowi wyraźnie nie służy i odziera postaci z prawdy psychologicznej. Ta otwartość na drugiego człowieka, zwłaszcza dzisiaj, pachnie trochę pobożnym życzeniem.

Na szczęście Dębska lubi klimaty tragikomiczne i dobrze się czuje w tej konwencji. Ale w Planie B znacznie lepiej sobie radzi z obłaskawianiem tragedii. Dość umiejętnie ucieka od patosu ( a np. 35 ofiar wypadku kolejowego to nie byle co), trafnie rozmieszcza sceny komiczne (choć jest ich za mało), a rozwiązania scen melodramatycznych jak niszczenie kuchni przez Natalię czy scena na cmentarzu mnie akurat przekonują. Zabrakło mi natomiast goryczy, pieprzu, zabrakło czarnych charakterów. Co ciekawe pierwsze sceny dawały taką nadzieję. Film rozpoczyna Dębska nagimi piersiami i dość śmiałą, jak na polskie kino, sceną erotyczną. Potem jednak gdzieś to się rozmywa, Dębska utlenia te miejsca, gdzie mogłaby się pojawić zgrzyt, ból, brzydota, unika też groteskowych chwytów.

Ale film się dobrze ogląda. Duża w tym zasługa aktorów. Miło znów zobaczyć Gąsiorowską na ekranie, szkoda tylko że jej postać - najsłabsza w scenariuszu- nie dała jej szans wygrania czegoś więcej. Taką możliwość otrzymała Olszówka jako Agnieszka i ją wykorzystała. Mozaikowość filmu nie daje jej oczywiście tyle czasu, by była to rola życia, ale naprawdę przyjemnie się ogląda jej grę. Kinga Preis nie schodzi poniżej swojego poziomu i jest klasą samą dla siebie. Na pewno odkryciem jest Małgorzata Gorol jako Ania. To też zasługa postaci, chyba najlepiej rozpisanej w scenariuszu. Jest wyrazista, charyzmatyczna i ekspansywna. Co ciekawe- jej historia jest najmniej oczywista, a jej tragedia nie do końca jest określona, ale to ona najwięcej oferuje emocji. Na koniec zostawiłem sobie Mirka Dzięcioła w odsłonie Marcina Dorocińskiego. W końcu to jedyny rodzynek w świecie kobiet. Jego postać - na zasadzie kontrastu - tylko dopełnia świat kobiet, bo nie ulega wątpliwości, że film Dębskiej to kino kobiece. I nie brzmi to jako oskarżenie i szukanie szablonu. Takie określenie zastosowane przy wcześniej recenzowanych przeze mnie Dzikich różach miałoby ewidentnie konotacje pozytywne. Problem nie w tym, że Plan B przyjmuje kobiecy punkt widzenia, nawet nie w tym, że mężczyźni są pokazani negatywnie. Przeciwnie zresztą - brak tutaj negatywnych postaci męskich - nawet mąż, który odchodzi od Natalii, zostawia jej wszystko i robi to w sposób cywilizowany. Problem w tym, że ci mężczyźni są tylko tłem, nie są żadną opozycją (o negatywnych postaciach zapomnijmy nawet w odsłonie kobiecej). Albo szybko znikają, albo snują się gdzieś. Doceniam więc fakt wplecenia męskiej postaci do scenariusza, ale Mirek to postać na swój sposób kobieca. Fakt, że to były wiezień, niczego nie zmienia. Przestępstwem są jakieś malwersacje kredytowe, a w więzieniu bohater tęskni za życiem rodzinnym. To słodki fajtłapa i wrażliwiec, do którego lgną psy i dzieci; i który w końcu zostaje opiekunką do dzieci. Oczywiście fajnie się to ogląda, bo Dorociński jest świetnym aktorem i już wcześniej udowodnił, że dobrze czuje się w konwencji komediowej i w rolach, w których obsadza go Dębska. Sceny z nim są po prostu smakowite, a rola pyszna. Warto docenić maestrię aktora w opracowaniu choćby sposobu chodzenia czy biegania (sam model dżinsów nie wystarczy, by stworzyć postać). No i ta autentyczna chemią między nim a psem. Mirek i Kotlet ( notabene też „kobieta”) mają szansę zostać znacznie dłużej w historii kina jako duet. Dla samego Dorocińskiego warto zobaczyć film. To jednak wciąż nie zmienia faktu, że takich postaci nie mamy za dużą szansę spotkać w swoim życiu, a całość jest zbyt gładka, zbyt oczywista.

To wszystko nie oznacza, że film jest zły. Wprost przeciwnie- na tle miernej jakości polskiego kina obyczajowego Plan B jest filmem nawet udanym. I rzeczywiście - zgodnie z intencjami twórców- otula i krzepi.Niestety nie zostaje zbyt długo w pamięci. Osobiście więc czekam na kolejny obraz Kingi Dębskiej i mam nadzieję, że będzie czymś więcej niż tylko szkicem filmowym.

T.M.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz