sobota, 17 lutego 2018

                                                                    LADY M




ZBRODNIE KOBIECOŚCI

William Oldroyd to nowa postać w kinie angielskim. Przed debiutem na srebrnym ekranie był doświadczonym reżyserem teatralnym - jego działalność sceniczna obejmuje adaptacje dzieł Sartre'a, Becketta i Shakespeare'a. Lady M, napisana przez Alice Birch i wyreżyserowana przez Oldroyda, jest adaptacją powieści Nikolaja Leskowa Lady Makbet z dzielnicy Mtsensk. Ich wiktoriańska wersja, przeniesiona do Anglii, wprowadza intrygujące zmiany, aby zbadać nie tylko ograniczenia XIX-wiecznego społeczeństwa nałożone na kobiety, ale także kwestie klasy i rasy. Lady M jest zarówno odświeżająca, jak i intrygująca; i mimo teatralnych korzeni nie ma w sobie nic sztucznego. To dramat kostiumowy, który porusza się z niepokojącym impetem thrillera, łączy klaustrofobiczną intensywność sceniczną z filmową plastycznością.

Lady M to historia Katherine Lester, młodej kobiety, która wychodzi za mąż za dwa razy starszego mężczyznę, zupełnie go nie znając. Potentat węglowy i właściciel ziemski Borys kupuje synowi Aleksandrowi atrakcyjną dziewczynę, by ta dała mu potomka. Bohaterka jednak tego nie wie. Jej historia rozpoczyna się w dniu ślubu. Widzimy młodą, sympatyczną dziewczynę, która ukradkiem patrzy na męża. W tym spojrzeniu znajdujemy ciekawość, być może coś podobnego do miłości lub nadziei. W następnej scenie jej pokojówka, Anna, przygotowuje Katherine do nocy poślubnej. Nie odnajdziemy w jej twarzy jednak strachu czy napięcia, mimo młodego wieku. Jej zachowanie cechuje otwartość i swoista pewność siebie. Ale noc kończy się upokorzeniem -mąż każe jej zdjąć koszule, po czym gasi światło i idzie spać. Te, jak i kolejne sceny pokazują, że Katherine jest upartą młodą kobietą, która uwielbia spędzać czas na świeżym powietrzu, lubi życie, lubi przestrzeń. Ale jej potrzeby są zupełnie nieistotne dla Borysa lub Aleksandra. Chcą, by cały czas spędzała w domu i zachowywała się jak dama bez względu na to, czy mężczyźni są w domu czy nie.



Katherine szybko przekonuje się, że jest więźniem, zniewolonym przez klasę i płeć. Dziewczyna żyje w izolacji w surowym wiejskim domu, nie mając wiele do roboty- poza czekaniem każdego dnia, nie wiadomo zresztą na co. Nie ma przyjaciół, nie ma książek, fortepianu, czynności do wykonania. Budzi się, jest ubierana, siada na kanapie i w ciszy słucha, jak ulatuje jej życie. Wszystko, co słyszy, to swój oddech i zegary. Czuje się jak mebel albo towar, pozbawiona w zasadzie jakichkolwiek ludzkich swobód. Mąż okazuje się zimnym, dysfunkcyjnym brutalem, a noce z nim są upokarzające (jej zadaniem jest odwrócić się do ściany i nie uśmiechać się ). Stąd małżeństwo nie daje jej ani fizycznego ani emocjonalnego napięcia, a dom staje się klatką, z której nie ma ucieczki. Dlatego Katherine spędza większość swojego czasu patrząc przez okno, pokazujące świat, od którego została odcięta.

Motyw zniewolenia, opresyjności reżyser ukazuje dość oryginalnie - przez ukształtowanie przestrzeni. Kluczowym określeniem jest klaustrofobia. Rezydencja jest ogromna z zewnątrz, ale formalne kompozycje Oldroyda i minimalistyczna scenografia sprawiają, że dom wygląda jak seria ładnie urządzonych więziennych cel. Twórcy filmu stworzyli atmosferę pozbawioną powietrza, swoistą próżnię, co ciekawe- przestrzeń zawęża nie tyle mrok, co jasność. Pomieszczenia są sterylne, a dom zimny i jałowy. Jacqueline Abrahams, odpowiedzialna za scenografię, rezygnuje z bogactwa i barw na rzecz rustykalnego, purytańskiego domostwa z pustymi ścianami, ciemnym drewnem i z najdrobniejszymi detalami o świetlistych odcieniach. Takie domostwo odzwierciedla jałowość emocjonalną właściciela, a jednocześnie staje się symbolem uwięzienia.

Jeszcze ciekawiej wypada ukazanie zniewolenia bohaterki poprzez codzienne rytuały i strój. Reżyser perfekcyjnie pokazuje, jak czesanie włosów, szorowanie pleców czy zakładanie gorsetu staje się torturą ciała, próbą utrzymania tego ciała w ryzach, zamknięcia i zniszczenia seksualności bohaterki. A osiągnął to przede wszystkim poprzez dźwięk, który w filmie jest bardzo funkcjonalnym narzędziem opowiadania. Dźwięki są silne, intensywne, głuche. Otwierane drewniane okiennice mają metaliczny pogłos, który rani uszy, podobnie jak odgłos butów, ciężki i łamiący. Zaciśnięcie gorsetu, stukot sztućców i naczyń, skrzypienie krzesła i podłogi, szarpanie włosów - każdy z tych dźwięków jest opresyjny. A brak muzyki sprawia, że każdy krok i szelest odzieży brzmią ogłuszająco. Dźwięki te tym mocniej wybrzmiewają, że w filmie dominuje cisza, równie ogłuszająca, niemal wściekła, i równie wymowna jak symetria ujęć. To symetryczne wpisywanie bohaterki w przestrzeń domu idealnie oddaje jej dekoracyjny charakter. Jest meblem, zamkniętym w granicach stroju czy pozy. Oldroyd często zmusza swoją bohaterkę do siedzenia na baczność na kanapie lub podczas długich nudnych obiadów, pozwalając nam napawać się jej znudzeniem i znużeniem. Tę rutynę i monotonię, na granicy żałoby, tworzy powtarzalność dźwięków i czynności. Ponadto operator Ari Wegner rzadko porusza aparatem, a jego statyczne, eleganckie kompozycje pozwalają nam doświadczyć emocjonalnego napięcia, które grozi wybuchem z każdej sceny.



W sposób dyskretny reżyser pokazuje bowiem, że Katherine nie ma w sobie niewolniczej natury. Już jej wygląd, pełne, krągłe ciało, wyrazista twarz nie wpisują się w schemat. Jej ciało sugeruje temperament, jest znakiem witalności, zmysłowości, pragnie powietrza i nieskrępowania. Na zewnątrz niepokojąco spokojna i chłodna, pulsuje głębokimi żądzami. Zduszona przez gorsety i sfrustrowana wyspiarskim życiem w odległym wiejskim domu, nie może nawet znaleźć zaspokojenia seksualnego w sypialni z jej pozornie bezsilnym mężem, który ją ignoruje. Niczym zamknięta w wieży księżniczka tęskni do otwartej przestrzeni, wiatru i deszczu, po prostu silnych emocji.

Skoro uległość nie leży w naturze Katherine, jej silna wola i buntownicza natura czekają tylko na właściwy moment, by się ujawnić. Tym momentem staje się wyjazd na kilka tygodni obu mężczyzn. Katherine korzysta z możliwości poszerzenia swojej przestrzeni- dosłownie i w przenośni. Wolność, której pragnęła, znajduje na łonie natury. Jej spacery ukazują zupełnie inny świat. Smagane wiatrem, spętane mgłą wrzosowiska budują przestrzeń zaczerpniętą z romantycznego malarstwa. Dzikość, posępność pejzażu i intensywność obrazowania oddają świat emocji Katherine. Ręczna kamera i odgłosy natury ujawniają, czego jej cały czas brakowało, ale sugerują też zejście bohaterki w krainę mroku i szaleństw.

Wyjście z domu pozwala jej też odkryć Sebastiana, nowo zatrudnionego stajennego. Sebastian jest nieokrzesany, bezczelny i pewny siebie - to idealne przeciwieństwo świata jej męża. I idealnie zaspakaja jej potrzebę ekscytacji, przekraczania granic i buntu. Łączy ich nie miłość (tu nie ma czasu na słowa, miejsca na zwierzenia, idealizację uczuć), a szalona pasja, która pojawia się znikąd i powoli pochłania kochanków. Ich seks jest zwierzęcy i drapieżny. Początkowo wydaje się, że to Sebastian jest zdobywcą, ale Katherine szybko unieważnia to wrażenie. Dominuje, kontroluje, zniewala. Kochanek jest dla niej tylko ciałem, które zwabia do swojego królestwa, a ich cudzołożny związek staje się teatralną manifestacją władzy.



Cudzołóstwo wkrótce rodzi morderstwo - z jednej strony śmierć Borysa to zemsta, z drugiej -droga do wolności. Katherine miała być pięknym motylem, przypiętym do ściany, tylko że motyl uwolniwszy się, zamienia się w bestie. Ale nawet gdy Katherine stoi nad drugim trupem, nie jest oczywiste, czy jest więźniem płci z racjonalnym społeczno-politycznym alibi ( jako ofiara patriarchatu), czy tylko psychopatką ubraną w piękną niebieską suknię. Oldroyd nie rozstrzyga o psychopatycznych skłonnościach bohaterki, ale jedno morderstwo pociąga za sobą drugie -jak u Szekspira, i podobnie jak w Makbecie zbrodnie nie scalają pary kochanków. Kolejne sceny to rosnąca spirala seksu, morderstwa i manipulacji, a finał to już krwawa łaźnia pochłaniającą zarówno winnych, jak i niewinnych.

W zależności od punktu widzenia "Lady M" jest albo brutalną opowieścią o kobiecej inicjacji w represyjnym społeczeństwie patriarchalnym, albo thrillerem o niezrównoważonej socjopatce walczącej z każdym, kto znajduje się między nią a jej pragnieniami. W rzeczywistości interpretacje nie wykluczają się. Oczywiście szczególnie atrakcyjne jest odczytanie w duchu feministycznym. Film sugeruje, że ograniczone, zamknięte życie może doprowadzić każdą kobietę do szaleństwa. Frustracja seksualna głównej bohaterki, uwięzienie w pozbawionym miłości związku małżeńskim z impotentem i sadystą stają się ostrzegawczą opowieść o ostatecznych niebezpieczeństwach szowinistycznego panowania i ograniczania kobiecych pragnień i impulsów. Wtedy też film będzie historią o sile libido, o niedocenianiu kobiet przez mężczyzn, ale też o odkrywaniu siebie, swojego ciała, swoich pragnień i potrzeb.

Jest to więc opowieść o dojrzewaniu. Warto tu zwrócić uwagę, iż w postaci Katherine dziecko wciąż zmaga się z kobiecością. Wielokrotnie rządzą nią niecierpliwość, gwałtowność, kapryśność. Jak na ironię bowiem Katherine, traktowana przez mężczyzn jak dziecko, zachowuje się niczym dziecko, kiedy znikają rodzice. Jej arogancja, przekraczanie granic ma coś w sobie infantylnego, teatralnego, a nawet uwodzicielska poza jest bardziej spontaniczna niż wyrachowana. To bycie dziewczynką czyni jej postać w jakiś sposób niewinną. Z drugiej strony nie brak jej rysów demonicznych, jej kobiecość jest drapieżna, pewna siebie. Tutaj jej postać pokrywa się z szekspirowskim pierwowzorem - okrucieństwo Katherine może przerażać, a motywem, który ją do tego popycha, jest najprawdopodobniej jednak władza. Świadome przekraczanie pierwotnych granic moralnych to tylko droga do dominacji.

Ale przecież można odrzucić interpretację feministyczną. Katherine nie kwestionuje bowiem stanu kobiet, jej działania mogą wyrastać z nudy. Po prostu bohaterka nie ma wyobraźni, by zająć się czymś. Problemem Katherine jest to, że nie potrafi stworzyć własnego wzorca zachowań. Kiedy zaczyna się jej droga swobody, przejmuje język mężczyzn. W stosunku do parobków używa tych samych słów, co jej mąż ("Odwróć się i podejdź do ściany. Przestań się uśmiechać”). To są słowa, które usłyszała. Może być nieświadoma tego, co robi, żyje bowiem w domu, w którym przemoc jest na każdej płaszczyźnie. Uwięziona więc w represyjnych schematach, nie potrafi się od nich uwolnić. Ironia filmu polegałaby na tym, że w finale, choć wolna od wszystkich i wszystkiego, w rzeczywistości w ogóle nie jest wolna. Widać to w związku ze Sebastianem, którego ujarzmia i w jakiś sposób zniewala. Ale najciekawiej ten aspekt kształtują jej relacje z Anną.

Anna w powieści nie występuje, jest wymysłem scenarzystki. Ale to był świetny pomysł konstrukcyjny. Ta nieco tajemnicza i niebanalna bohaterka poszerza bowiem przestrzeń interpretacji i jest źródłem napięć między nią a Katherine. Od początku między kobietami toczy się swoisty pojedynek, który rozgrywa się na kilku płaszczyznach- płci, pozycji społecznej i koloru skóry. Status Anny nie jest do końca jasny, a zachowanie nieprzewidywalne. Nie wiemy, co nią kieruje i jaki jest jej stosunek do Katherine.W scenie, w której przygotowuje swoją panią do nocy poślubnej, wydaje się, że Anna próbuje zaprzyjaźnić się z Katherine, ale panna młoda odrzuca jej otwartość. Kolejne sceny odsłaniają już Annę jako narzędzie w męskich rękach - jest źródłem bólu i opresji. Na ile wykonuje jednak polecenia, a na ile jest to jej rodzaj wyrażania emocji, nie wiemy. Jako pokojówka jest jednocześnie i opiekunem, i strażnikiem. Katherine radykalnie odizolowana przez męża i teścia, nie ma jednak przyjaciół, Anna jest więc jej najbliższą towarzyszką. Chcąc nie chcąc kobiety powinny się zaprzyjaźnić. Mało tego, według interpretacji scenarzystki, Anna i Katherine reprezentują ten sam świat, obie wchodzą do domu jako służące : Katherine jako służąca w sypialni, Anna jako służka w kuchni i domu. A jednak Katherine nie znajduje powiernika w osobie Anny. Powodem może być poczucie wyższości, które zawarte jest w kodzie rasowym. To, że Anna grana jest przez czarną aktorkę, a Katherine przez białą, dodaje mocy i tak gęstej intrydze, tworząc opowieść o kobiecej opresji i dominacji, władzy i przywilejach. Stąd Katherine czyni z Anny świadka swoich zbrodni. Wciąga, uzależnia, manipuluje dziewczyną. Jednocześnie czuje wyższość Anny, której po prostu zazdrości. Anna ma paradoksalnie wolność - może wyjść na zewnątrz, może się zaprzyjaźnić. Zazdrość wzmaga zainteresowanie Sebastiana Anną. Parobek zaczyna sobie zdawać sprawę, że to Anna jest z jego kręgu kulturowego, a związek z Katherine zaczyna go dusić. Podtekst erotyczny jest subtelny, ale wyraźnie buduje figurę trójkąta ( chociażby wtedy, kiedy Anna podgląda kochanków przez dziurkę od klucza).

Walkę o dominację wygrywa Katherine. W kluczowych momentach akcentuje swoją władzę i w końcu poświęca Annę, podobnie jak Sebastiana. Jednak w ostatniej scenie tylko pozornie widzimy jej zwycięstwo. Ironia polega na tym, że zyskała to, na czym jej najbardziej zależało- niezależność, wolność, a jednocześnie straciła wszystko. Kiedy w ostatniej scenie siada na kanapie, nie ma nikogo, kto by był nad nią, może robić, co chce,a wszystkie te rzeczy, które były jej obce, zniknęły. Ale czy jest szczęśliwa? Zostaje sama w pustym domu, nie ma już Sebastiana, Anny, męża, wszyscy zniknęli. Ta samotność, izolacja jest dławiąca i zakrawa na ironię losu- wracamy jakby do punktu wyjścia. Na jej zmęczonej twarzy, pozbawionej wigoru, młodzieńczego blasku, nie odnajdziemy satysfakcji. Znów musi się zmierzyć ze samotnością i pustką. Zatruta własną złością i nienawiścią, staje się symbolem sił, które je stworzyły. Nie ma już kontroli nad swoją tożsamością.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie odtwórczyni Katherine. Postać udźwignęła bardzo utalentowana, debiutująca w roli głównej, 19-letnia brytyjska aktorka Florence Pugh Wygrywa swoją bohaterkę z mistrzowską gracją, nie wpycha swojej postaci w stereotypy, nie spłaszcza. Florence Pugh jest idealna, ma niewinną, otwartą twarz i emocjonalny ogień. Jej Katherine na początku ma silny charakter, młodzieńczy optymizm. Wydaje się być daleka od swojego Szekspirowskiego wzorca. Nawet kiedy Katherine zaczyna zabijać ludzi, wciąż jesteśmy po jej stronie. W pewnym stopniu dzieje się tak dlatego, że widzimy w tym przejaw sprawiedliwości (nikt nie będzie opłakiwał demonicznego teścia dziewczyny), a w niej ofiarę. Ale tak jak aktorka na początku wzbudza dla bohaterki litość, tak później uparcie niszczy naszą sympatię. Staje się godna tytułowej Lady Makbet, postaci krwistej, targanej silnymi emocjami. Nie ułatwia nam zresztą odbiór, ponieważ utrzymuje dystans między publicznością a postacią. Im bardziej jest agresywna i okrutna, tym bardziej staje się nieprzenikniona. Nie otwiera się na widza, kieruje emocje do wewnątrz,a demoniczność ukrywa pod spojrzeniem czy subtelnym gestem. Aktorka nie wzdryga się przed rysem psychopatycznym swojej bohaterki, wprost przeciwnie kusi swą amoralnością. Pugh składa te sprzeczności w jedną złożoną, konsekwentną charakterystykę. Wyrafinowanie, obojętność, inteligencja, charyzma, dziecięca ciekawość, niezależność, gniew, zamieszanie, uwodzenie - wszystko to potrafi wygrać i stworzyć. Tworzy portret Katherine z niezwykłą umiejętnością łączenia różnorodnych elementów w świadomą całość.Co najcenniejsze - pomimo swoich gorsetów, Katherine jest świeża i współczesna jak każda inna postać, oddycha, chodzi, myśli jak nowoczesna kobieta. I walczy jak współczesna kobieta. Dzięki temu jako postać ma dużo do powiedzenia na temat niebezpieczeństw bycia kobietą w czasach przytłaczających patriarchatu.



Lady M to bardzo udany debiut, zwiastujący narodziny nowej gwiazdy kina brytyjskiego. Potwierdziły to nagrody BIFA - brytyjskiego kina niezależnego. Najlepszy scenariusz( Alice Birch), najlepsze kostiumy (Holly Waddington), zdjęcia (Ari Wegner), najlepszy debiut aktorski Naomi Ackie ) i wreszcie najlepsza rola żeńska dla Florence Pugh, a łącznie film miał 15 nominacji. I tylko pół miliona dolarów wydanych przez twórców.

Scenariusz jest przemyślany i inteligentnie skonstruowany. Napięcie rośnie w równomiernym tempie, a elipsy fabularne wyznaczają rytm opowiadania. Oldroyd utrzymuje atmosferę stałego lęku, mistrzowsko tworzy poczucie niepewności, jak daleko posunie się Katherine, aby zachować swoją dominację. Lady M wpisuje się w formułę thrillera, ale obraz ma coś z horroru, roztacza swoisty gotycki urok. A jak wspominałem - dominujący jest dźwięk jako sposób budowania siły dramatycznej. Każda scena śmierci jest rozwiązana inaczej. Śmierć Borysa ma w sobie teatralną moc, ponieważ jej nie widzimy. Możemy sobie za to wyobrazić, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami za pośrednictwem ścieżki dźwiękowej. Śmierć Aleksandra jest niespodzianką, jest gwałtowna i szokująca. Buduje ją nagły wybuch przemocy i dźwięku (wyjątkowo głośny odgłos gryzienia). Wreszcie śmierć dziecka - dźwiękowy aspekt duszenia, a potem niepokojąca cisza. W Lady M w ogóle nie ma zbyt wielu słów. Film jest niezwykle surowy, narracyjnie bezwzględny. Porusza się w ramach ustalonych konwencji z epoki - w końcu to wiktoriański utwór kameralny- ale porusza współczesne problemy. Odważnie podejmuje decyzje, aby użyć obok płci kodu rasowego i klasowego. Temu służy czarnoskóra Anne i śniady Sebastian dzięki czemu obraz Oldroyda wyraźnie mówi o aktualnych rasowych napięciach. W zaledwie 86 minutach mocno i ostro snuje opowieść o uwięzieniu ( w filmie wszyscy są w jakimś stopniu zniewoleni), szaleńczych mocach namiętności i ucisku. Chociaż łatwo jest zdefiniować postacie jako dobre lub złe, Lady M jest moralnie złożonym filmem, który wymaga od nas rozważenia różnych aspektów działań bohaterów.

Naprawdę świetne kino!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz