WIEŻA.JASNY DZIEŃ
SZEPTEM
Początkowe
sceny filmu są wizualnie znakomite. W rytm muzyki przypominającej
brzmienia- nieżyjącego już niestety- Johanna Johannssona widzimy
z lotu ptaka samochód opuszczający miasto. Kamera ukazuje
zgeometryzowaną, zamkniętą przestrzeń zaprojektowaną,
zabudowaną, na swój sposób piękną, ale zimną. Świat
cywilizacji i kultury jest daleki od człowieka, pozbawiony
indywidualizmu. Kamera zniżając się powoli śledzi samochód,
który przemierzając leśne drogi, podąża w stronę górzystych terenów Dolnego Śląska. Z każdym ujęciem jesteśmy bliżej
natury, ale też bliżej samochodu i bliżej postaci centralnej,
która podróżuje tym autem. To Kaja, która
została zaproszona do wiejskiego domu swojej siostry Muli, aby
uczcić pierwszą komunię Niny, biologicznej córki, którą
zostawiła siedem lat wcześniej z niewyjaśnionych przyczyn.
Pierwsze
sceny tworzą klimatyczny nastrój, niesprecyzowany niepokój, ale
też stanowią swoiste wprowadzenie do historii. Część krytyków
dostrzega podobieństwo do Lśnienia Kubricka, mnie osobiście bliżej
w skojarzeniach do Funny games Hanekego, co nie zmienia wymowy tych
obrazów, tak czy inaczej metaforycznych. Opuszczamy świat, do
którego już nie będzie powrotu. Wkraczamy w przestrzeń, którą
określa natura, emocje i instynkty. Czujemy, iż musi nastąpić
nieuchronne spotkanie z czymś groźnym, niejasnym, a przede
wszystkim obcym. Ale to nie miejsce tworzy poczucie obcości,
tajemnica związana jest z postacią Kai i to ona stworzy ten świat,
albo inaczej- odkryje go przed swoją rodziną.
Kiedy
jednak pojawia się w domu siostry, Muli, wydaje się postacią
zdecydowanie słabszą, defensywną, stojącą na straconej pozycji.
Mula zaraz po przyjeździe ustala zasady, które
siostra ma przestrzegać. Jasne i precyzyjne, niepodlegające
dyskusji. Wyznacza jej miejsce, ogranicza przestrzeń, w pewien
sposób zamyka przed rodziną. I wydaje się, że Kaja nie podejmuje
rękawicy, zamiast otwartej konfrontacji usuwa się w cień, niemal
znika. Dlatego pierwsza część filmu należy do Muli, która
-wydaje się - całkowicie panuje nad przestrzenią swojego
wiejskiego domu. Kiedy widzimy ją pierwszy raz, buduje swoiste
ogrodzenie z drutu wokół roślin. To ona jest więc tytułową
wieżą, dominującą, górującą, kontrolującą. Jest kobietą
silną, zaradną, opiekująca się chorą matką, córką Kai, psem.
To ona podejmuje najważniejsze decyzje w rodzinie, wie, czego chce i
dąży do tego świadomie. Buduje i porządkuje konsekwentnie swój
świat. Dużą zaletą scenariusza jest brak karykatury w budowaniu tej
postaci. Widać, że autorka lubi postać Muli, choć to nie ona
reprezentuje świat Jagody Szelc. Mula obwarowuje się zasadami,
rytuałami, broniąc się przed niespodziewanym, niekontrolowanym.
Jej świat jest pozornie światem ładu i powtarzalności. Nad
wszystkim chce panować. Tę dążność Szelc pokazuje subtelnie,
bez nachalności- praca w ogrodzie, pilnowanie, by Nina nie chodziła
w sukience komunijnej przed uroczystością, trzymanie chorej matki
pod kluczem, a psa na smyczy, obsesyjne zamykanie okien; wiele
takich elementów buduje obraz warownej twierdzy, która nie chce
wpuścić nikogo do siebie. Zaproszenie Kai traktuje jako błąd, ale
siostra w swojej bierności i wycofaniu wydaje się na początku
niegroźna. Zepchnięta na plan dalszy odgrywa rolę dziwoląga,
czarnej owcy, która w swoim „szaleństwie” opala się nago,
spuszcza psa ze smyczy, wsłuchuje się w odgłosy natury czy
opowiada o ziołach.
W
rzeczywistości Kaja powoli, choć niemal niezauważalnie rozsadza
ten świat. Niezauważalnie, bo działa na zupełnie innym -
onirycznym, eterycznym poziomie. To postać, którą Szelc buduje z
kilku co najmniej elementów. Z Idioty Dostojewskiego zaczerpnięty
został obraz jurodiwego, świętego szaleńca, którego „głupotą”
jest odpowiadanie miłością na nienawiść, przekładanie wartości
duchowych nad materialne. To ktoś, kto świadomie wybiera abnegację,
by móc mówić ludziom prawdę, choć w przypadku Kai mówienie to
raczej szeptanie. Bo jest też coś w tej postaci z szeptuchy,
wiedźmy, znachorki, obdarzonej zdolnościami jasnowidzenia,
spokojnej i empatycznej. W końcu ukazana jest też jako dziecko natury,
ktoś, kto słyszy i widzi więcej, kto rozumie głosy natury, kto
przenika ten świat i jest częścią tego świata
Dla
samej twórczyni kluczową figurą jest jednak trickster, który
pojawia się, żeby zburzyć zastany porządek i przywrócić
naturalny cykl. W sztuce tricksterzy to postacie z zewnątrz, które
wszczynają rozróbę i dają ujście głęboko ukrytym problemom.
Archetyp ten łączy w sobie cechy ludzkie i zwierzęce, funkcjonując
na granicy porządku i chaosu, natury i kultury. Trzeba przyznać, że
Szelc wyjątkowo ciekawie wymyśliła sobie obraz trickstera.
Zamiast żartownisia, buntownika, mamy postać wycofaną, spokojną,
cichą, stojącą z boku. Niczego nie narzuca siłą, po prostu jest.
Egzystuje jakby w alternatywnej rzeczywistości, kontempluje ogień
w kominku ( inni oglądają w tym czasie telewizję ), zjada śmieci
i opala się nago na trawie. A jednak jej obecność naznacza
rodzinę, obnaża ich skrywane emocje, zapomniane bolączki, ukazuje
ich niemoc.
Rzeczywistość
zaczyna się więc rozpadać, ale powoli, bez grzmotów i huku. Jedne
znaki są widzialne, inne nie, jedne mają wydźwięk pozytywny, inny
destrukcyjny. Bezsenność, pęknięta szklanka, kopanie dołu przez
psa, wyzdrowienie matki- sygnały są rozmieszczone wszędzie, ale
bez nachalności. Ciekawym aspektem transformacji jest rodzaj
szaleństwa, które dotyka księdza. Zapomina słów, traci kontakt z
rzeczywistością, nie panuje nad emocjami. Jest na granicy
szaleństwa. Kapłan teoretycznie powinien być bratem duchowym Kai -
jako namaszczony, naznaczony kontaktem z Bogiem przewodnik w świecie metafizycznym. Pojawienie się jednak duchowości pogańskiej powoduje,
że traci on moc rządu dusz. Dlatego Nina przestaje interesować się
komunią, która była wcześniej ziszczeniem jej pragnień, zyskała
- dzięki Kai- wiedzę pozwalającą jej rozpoznać fałsz, wejść w
kontakt ze sobą. Ale inne dzieci też nie chcą księdza słuchać,
a on sam podczas mszy zachowuje się tak jakby tracił nie tylko
rozum, ale wiarę. Szelc ukazuje Kościół jako całkowicie odcięty
od człowieka, zamknięty w nieme formuły, pozbawiony prawdy.
Religia jest pusta jak pusty wydaje się kościół. Świetnym
symbolem w filmie jest figura Chrystusa otoczona folią. Znak
wspomnianego odseparowania od ludzi, a jednocześnie pozbawienie Syna
Bożego charakteru sakralnego. Ale Szelc nie konstruuje prostych
symboli. W świetnej scenie, w której Kaja stoi przed figurą
Chrystusa wyczuwamy i swoiste zmaganie się dwóch sił duchowych,
jak i jakiś element zespolenia. Nawet jeśli w Kai dostrzeżemy
żywioł niszczycielski, to raczej w duchu pokoju. Odczytać można
to jako przejęcie mocy, metafizycznej władzy nad człowiekiem.
Oczywiście
to jeden z wątków przejmowania kontroli przez Kaję. Artystka
pozbawia jednak bohaterki demoniczności, Kaja wpisuje się w pojęcie
białej magii, do którego odwołuje się w wywiadach sama Szelc. Ale
nie zmienia to faktu, że świat Muli zaczyna się walić. Jej lęki
krystalizują się. Dusi ją strach przed odkryciem prawdy, rodzi się
rywalizacja o uczucia Niny, boli poczucie utraty kontroli. Wybuchy
gniewu czy irracjonalne działania ukazują prawdziwą Mulę. I mur
obronny, którym się tak mocno obwarowała, pęka. Ciekawym aspektem
jest to, że Kaja nie rozbija świata Muli dosłownie, jest raczej
lustrem, w którym Mula i pozostali mogą się przejrzeć i obudzić.
Ale najpierw musi nastąpić apokalipsa
I
koniec następuje. Wolta w finale, którą sobie Jagoda Szelc przed
filmem wymarzyła, rzeczywiście się ziszcza. Dramat rodzinny nagle
zostaje naznaczony poetyką horroru. Nie otrzymamy jednak
rozwiązania zagadki, wprost przeciwnie. Nie wiemy i nie dowiemy się,
co się właściwie stało. Czy bohaterowie umierają czy zasypiają,
czy zostają otruci czy zagłada przychodzi z zewnątrz? Czy to się
dzieje naprawdę, czy to tylko sen Muli? I tutaj pojawia się moje
największe zastrzeżenie- autorka Wieży poszła o jedną scenę za daleko, o jedno niedopowiedzenie za głęboko. Film powinien się
skończyć w momencie przebudzenia bohaterów, które zostawia nas i tak w
wystarczającym pomieszaniu.
To
świadome zburzenie naszych oczekiwań i wyrwanie z ustalonych reguł
gatunkowych miało na celu danie nam wolności interpretacyjnej,
zmusić do myślenia. I cel został osiągnięty. Stąd dla mnie
Wieża. Jasny dzień jest obrazem apokalipsy, końca świata, ale
oczywiście nie w duchu materialnym, empirycznym. Artystka nie dotyka
też tego problemu na poziomie etyki, nie ma tu dobra i zła, co
najwyżej zagubienie bohaterów. Raczej to konstatacja, że świat, który znamy
i który reprezentujemy nie ma prawa bytu i musi przestać istnieć.
Bohaterowie umierają, ale żyją dalej - w zaświatach rozumianych w
duchu Leśmianowskim. Wedle koncepcji Leśmiana śmierć człowieka
nie jest kresem istnienia, to przejście w inny czas, stanie się
czymś innym. U niego nie ma czasu przeszłego czy przyszłego, jest
tylko czas jako warunek istnienia. I Kaja jest tym, kto bohaterów prowadzi na drugą stronę, kto przeprowadza szamański rytuał
transfiguracji. To rodzaj egzorcyzmu, który doknonuje właśnie
szeptucha. Koniec jest nowym początkiem, niekoniecznie tu i teraz.
Świat się rozpadł, by wrócić do jedności.
Oglądając
film, być może inaczej niż większość widzów, nie odbierałem
spotkania sióstr jako pojedynku. Dla mnie są dwiema stronami tej
samej osoby. Z reguły widzimy je po dwóch stronach barykady, ale
wspólny spacer ukazuje silną więź, która ich łączyła w
dzieciństwie. Wspomnienia nie tylko je na moment zbliżają, ale
obnażają pewną bliźniaczość. Ciekawie wygląda w tym kontekście
historia zranienia Kai i zlizywanie krwi przez Mulę. Z jednej strony
wpisuje to Mule w świat natury, a nie kultury, co mogłoby
sugerować, że w którymś momencie Mula po prostu utraciła więź
z samą sobą i zamknęła się na ten świat. Z drugiej strony to
swoista komunia braterstwa, a precyzyjniej - siostrzanej jedności.
Potwierdza to sen, w którym Kaja wyjmuje coś z ust siostry i wkłada
sobie. W filmie pojawiają się też drobne przesunięcia w czasie,
które pozwalają zobaczyć to samo wydarzenie z perspektywy Kai. Dwa
światy w jednym, bowiem bez „wieży” nie ma „jasnego dnia”.
Te dwa pojęcia Szelc zestawia w tytule na zasadzie równorzędności,
a w samym obrazie są klamrą, która spina całość.
Być
może w ten sposób można odczytać motyw porzucenia Niny. Tak
naprawdę nie została bez matki. Mula jako przewodniczka
doprowadziła ją do pewnego momentu, być może jej racjonalizm i
pragmatyzm były potrzebne na tym etapie kształtowania osobowości.
Zakorzeniła ją w ziemi, a teraz Kaja porywa ja w świat
metafizycznej natury. Przez cały film siostry przecież tworzą
lustrzane odbicie -i nie tyle ze sobą walczą, co wykonują taniec
przenikających się emocji. Ich spotkanie to raczej proces ewolucji.
Obie kobiety były potrzebne Ninie, ale w momencie apokalipsy
potrzebna jest figura szeptunki, która jest przewodniczką dla córki
w procesie inicjacji. I
właśnie w postaci Niny dopatrywałbym się najbardziej
optymistycznego wymiaru filmu. Jako córka obu kobiet staje się
istotą nowej już rzeczywistości. I to ona będzie kreowała
przyszłość, opisywała nowy świat. Bardziej mnie przekonuje jej
obraz niż wizja ludzi podążających gdzieś w górę.
Jest
jeszcze jeden ciekawy aspekt interpretacyjny. Początkowa zapowiedź
„w oparciu o przyszłe wydarzenia” pozwoliła mi zadać pytanie,
kto więc snuje tu profetyczne sny? Z czyjej perspektywy oglądamy te
wydarzenia. I w jakim porządku? Czy nie widzimy historii od końca,
bo skoro koniec jest początkiem, to w którym momencie zaczyna się
opowieść? Motyw pętli budują też wspomniane przeskoki czasowe,
charakterystyczne dla obrazowania onirycznego. Może więc to tylko
sen Muli, obnażający jej lęki, opisujący zarówno przeszłość i
przyszłość. A może wizja Kai, naznaczonej przecież darem
jasnowidzenia, czy w końcu profetyczna retrospekcja Niny. A może
odpowiednik Dantejskiej wędrówki, gdzie trafiamy do współczesnego
piekła, które jest tu i teraz. Oczywiście te dywagacje mogą się
wydać zbyt wydumane, ale są utrzymane w duchu pragnień Jagody
Szelc, która daje nam prawo do wolności interpretacji.
Więc
idąc drogą kreatywnej interpretacji, posunę się jeszcze dalej.
Film ma bardzo precyzyjną konstrukcję, mimo pozornej dążności do
improwizacji. Właściwą historię od prologu i epilogu oddziela
głos narratora wypowiadający słowa „Teraz” i „już”.
Autorka Wieży tłumaczyła podczas wywiadów, że to zastępuje u
niej na planie rozpoczęcie ujęcie i zakończenie.W filmie nabiera
to jednak dodatkowego wymiaru. Nie tylko spaja w całość, ale
nadaje wymiar postmodernistyczny, bowiem głos wszechwiedzącego
narratora, który obwieszcza apokalipsę, należy do Jagody Szelc.
Tak o to otrzymujemy demiurga, który na naszych oczach buduje swój
świat. Podczas spotkania z nami reżyserka ( choć sama używa
określenia „reżysamica”) tego nie ukrywała. To jej znak
niepodzielnego panowania nad materią filmu, gdzie wszystko jest
świadomie zaplanowane i precyzyjnie skonstruowane. A więc i Mula, i
Kaja to sama Jagoda Szelc, a film to głos autorskiego demiurga,
który wieszczy koniec pewnego świata.
To
także głos demiurga obdarzonego artystyczną mocą twórczą, bo
Wieża.Jasny dzień to świetny film. Oczywiście można mu zarzucać
nadmiar symboliki ( ale podanej inteligentnie i nienatrętnie), pewną
wątłość fabularną czy zbyt intensywne zaangażowanie
ideologiczne (sama Szelc określa swój film jako protest song na
kilku płaszczyznach). Pojawiły się głosy o braku spójności.
Jeśli nawet przyjmiemy te zastrzeżenia, to nie zmienia to faktu, że
obraz jest dojrzałym, spełnionym dziełem artystki. Odważnym i
świeżym.
Podziw
budzi przede wszystkim strona formalna filmu. Bo choć autorka Wieży
ucieka od ustalonych form, nie kalkuluje, nie stara się uwodzić
widzów, obraz jest precyzyjnie skonstruowany. Koszmar stopniowo
narasta, by ostatecznie wybuchnąć w niezwykłym finale. Moc
ostatnich scen nie tylko dokonuje przekształcenia rzeczywistości
filmowej, ale i samego widza. Obraz świetnie operuje dźwiękiem, co
jest dużą zasługą Kacpra Fabisiaka. Wzmocnione efekty dźwiękowe
kładą nacisk na świat natury, odwracają nasza uwagę i konstruują
złowieszczy ton, podobnie jak muzyka Teonika Rozynek. Docenić
należy też zdjęcia Przemysława Brynkiewicza, który na
przemiennie tworzy przezroczyste, panoramiczne obrazy pełne słońca
i ciepła, jak i zbliżenia, powiększenia, budujące intensywność
obrazów i prowadzące nas w stronę cienia. Niektóre ujęcia mają
moc hipnotyzowania. Zasługą Szelc jest też obsadzenie filmu
charyzmatycznymi aktorami, którzy praktycznie są nieznani
publiczności, ale którzy na ekranie tworzą nową jakość. Ich
stonowane role przemawiają przede wszystkim naturalnością i sugestywnością.
Największą siłą filmu wydaje się, że Jagodzie Szelc udało się stworzyć film oryginalny, niejednoznaczny, niełatwy do zdefiniowania. I świetnie zbalansowany. To melanż codzienności i surrealizmu, połączenie niemal pogańskiej energii z fantastyczną precyzją. Naznaczony metafizyczną wyobraźnią a jednocześnie skromny, prosty.
Wprowadza w trans, ale podobnie jak Kaja Jagoda Szelc robi
to SZEPTEM
T.M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz