wtorek, 17 kwietnia 2018

              
WIEŻA.JASNY  DZIEŃ

SZEPTEM
Początkowe sceny filmu są wizualnie znakomite. W rytm muzyki przypominającej brzmienia- nieżyjącego już niestety- Johanna Johannssona widzimy z lotu ptaka samochód opuszczający miasto. Kamera ukazuje zgeometryzowaną, zamkniętą przestrzeń zaprojektowaną, zabudowaną, na swój sposób piękną, ale zimną. Świat cywilizacji i kultury jest daleki od człowieka, pozbawiony indywidualizmu. Kamera zniżając się powoli śledzi samochód, który przemierzając leśne drogi, podąża w stronę górzystych terenów Dolnego Śląska. Z każdym ujęciem jesteśmy bliżej natury, ale też bliżej samochodu i bliżej postaci centralnej, która podróżuje tym autem. To Kaja, która została zaproszona do wiejskiego domu swojej siostry Muli, aby uczcić pierwszą komunię Niny, biologicznej córki, którą zostawiła siedem lat wcześniej z niewyjaśnionych przyczyn.
Pierwsze sceny tworzą klimatyczny nastrój, niesprecyzowany niepokój, ale też stanowią swoiste wprowadzenie do historii. Część krytyków dostrzega podobieństwo do Lśnienia Kubricka, mnie osobiście bliżej w skojarzeniach do Funny games Hanekego, co nie zmienia wymowy tych obrazów, tak czy inaczej metaforycznych. Opuszczamy świat, do którego już nie będzie powrotu. Wkraczamy w przestrzeń, którą określa natura, emocje i instynkty. Czujemy, iż musi nastąpić nieuchronne spotkanie z czymś groźnym, niejasnym, a przede wszystkim obcym. Ale to nie miejsce tworzy poczucie obcości, tajemnica związana jest z postacią Kai i to ona stworzy ten świat, albo inaczej- odkryje go przed swoją rodziną. 


Kiedy jednak pojawia się w domu siostry, Muli, wydaje się postacią zdecydowanie słabszą, defensywną, stojącą na straconej pozycji. Mula zaraz po przyjeździe ustala zasady, które siostra ma przestrzegać. Jasne i precyzyjne, niepodlegające dyskusji. Wyznacza jej miejsce, ogranicza przestrzeń, w pewien sposób zamyka przed rodziną. I wydaje się, że Kaja nie podejmuje rękawicy, zamiast otwartej konfrontacji usuwa się w cień, niemal znika. Dlatego pierwsza część filmu należy do Muli, która -wydaje się - całkowicie panuje nad przestrzenią swojego wiejskiego domu. Kiedy widzimy ją pierwszy raz, buduje swoiste ogrodzenie z drutu wokół roślin. To ona jest więc tytułową wieżą, dominującą, górującą, kontrolującą. Jest kobietą silną, zaradną, opiekująca się chorą matką, córką Kai, psem. To ona podejmuje najważniejsze decyzje w rodzinie, wie, czego chce i dąży do tego świadomie. Buduje i porządkuje konsekwentnie swój świat. Dużą zaletą scenariusza jest brak karykatury w budowaniu tej postaci. Widać, że autorka lubi postać Muli, choć to nie ona reprezentuje świat Jagody Szelc. Mula obwarowuje się zasadami, rytuałami, broniąc się przed niespodziewanym, niekontrolowanym. Jej świat jest pozornie światem ładu i powtarzalności. Nad wszystkim chce panować. Tę dążność Szelc pokazuje subtelnie, bez nachalności- praca w ogrodzie, pilnowanie, by Nina nie chodziła w sukience komunijnej przed uroczystością, trzymanie chorej matki pod kluczem, a psa na smyczy, obsesyjne zamykanie okien; wiele takich elementów buduje obraz warownej twierdzy, która nie chce wpuścić nikogo do siebie. Zaproszenie Kai traktuje jako błąd, ale siostra w swojej bierności i wycofaniu wydaje się na początku niegroźna. Zepchnięta na plan dalszy odgrywa rolę dziwoląga, czarnej owcy, która w swoim „szaleństwie” opala się nago, spuszcza psa ze smyczy, wsłuchuje się w odgłosy natury czy opowiada o ziołach.
W rzeczywistości Kaja powoli, choć niemal niezauważalnie rozsadza ten świat. Niezauważalnie, bo działa na zupełnie innym - onirycznym, eterycznym poziomie. To postać, którą Szelc buduje z kilku co najmniej elementów. Z Idioty Dostojewskiego zaczerpnięty został obraz jurodiwego, świętego szaleńca, którego „głupotą” jest odpowiadanie miłością na nienawiść, przekładanie wartości duchowych nad materialne. To ktoś, kto świadomie wybiera abnegację, by móc mówić ludziom prawdę, choć w przypadku Kai mówienie to raczej szeptanie. Bo jest też coś w tej postaci z szeptuchy, wiedźmy, znachorki, obdarzonej zdolnościami jasnowidzenia, spokojnej i empatycznej. W końcu ukazana jest też jako dziecko natury, ktoś, kto słyszy i widzi więcej, kto rozumie głosy natury, kto przenika ten świat i jest częścią tego świata
Dla samej twórczyni kluczową figurą jest jednak trickster, który pojawia się, żeby zburzyć zastany porządek i przywrócić naturalny cykl. W sztuce tricksterzy to postacie z zewnątrz, które wszczynają rozróbę i dają ujście głęboko ukrytym problemom. Archetyp ten łączy w sobie cechy ludzkie i zwierzęce, funkcjonując na granicy porządku i chaosu, natury i kultury. Trzeba przyznać, że Szelc wyjątkowo ciekawie wymyśliła sobie obraz trickstera. Zamiast żartownisia, buntownika, mamy postać wycofaną, spokojną, cichą, stojącą z boku. Niczego nie narzuca siłą, po prostu jest. Egzystuje jakby w alternatywnej rzeczywistości, kontempluje ogień w kominku ( inni oglądają w tym czasie telewizję ), zjada śmieci i opala się nago na trawie. A jednak jej obecność naznacza rodzinę, obnaża ich skrywane emocje, zapomniane bolączki, ukazuje ich niemoc.
Rzeczywistość zaczyna się więc rozpadać, ale powoli, bez grzmotów i huku. Jedne znaki są widzialne, inne nie, jedne mają wydźwięk pozytywny, inny destrukcyjny. Bezsenność, pęknięta szklanka, kopanie dołu przez psa, wyzdrowienie matki- sygnały są rozmieszczone wszędzie, ale bez nachalności. Ciekawym aspektem transformacji jest rodzaj szaleństwa, które dotyka księdza. Zapomina słów, traci kontakt z rzeczywistością, nie panuje nad emocjami. Jest na granicy szaleństwa. Kapłan teoretycznie powinien być bratem duchowym Kai - jako namaszczony, naznaczony kontaktem z Bogiem przewodnik w świecie metafizycznym. Pojawienie się jednak duchowości pogańskiej powoduje, że traci on moc rządu dusz. Dlatego Nina przestaje interesować się komunią, która była wcześniej ziszczeniem jej pragnień, zyskała - dzięki Kai- wiedzę pozwalającą jej rozpoznać fałsz, wejść w kontakt ze sobą. Ale inne dzieci też nie chcą księdza słuchać, a on sam podczas mszy zachowuje się tak jakby tracił nie tylko rozum, ale wiarę. Szelc ukazuje Kościół jako całkowicie odcięty od człowieka, zamknięty w nieme formuły, pozbawiony prawdy. Religia jest pusta jak pusty wydaje się kościół. Świetnym symbolem w filmie jest figura Chrystusa otoczona folią. Znak wspomnianego odseparowania od ludzi, a jednocześnie pozbawienie Syna Bożego charakteru sakralnego. Ale Szelc nie konstruuje prostych symboli. W świetnej scenie, w której Kaja stoi przed figurą Chrystusa wyczuwamy i swoiste zmaganie się dwóch sił duchowych, jak i jakiś element zespolenia. Nawet jeśli w Kai dostrzeżemy żywioł niszczycielski, to raczej w duchu pokoju. Odczytać można to jako przejęcie mocy, metafizycznej władzy nad człowiekiem.
Oczywiście to jeden z wątków przejmowania kontroli przez Kaję. Artystka pozbawia jednak bohaterki demoniczności, Kaja wpisuje się w pojęcie białej magii, do którego odwołuje się w wywiadach sama Szelc. Ale nie zmienia to faktu, że świat Muli zaczyna się walić. Jej lęki krystalizują się. Dusi ją strach przed odkryciem prawdy, rodzi się rywalizacja o uczucia Niny, boli poczucie utraty kontroli. Wybuchy gniewu czy irracjonalne działania ukazują prawdziwą Mulę. I mur obronny, którym się tak mocno obwarowała, pęka. Ciekawym aspektem jest to, że Kaja nie rozbija świata Muli dosłownie, jest raczej lustrem, w którym Mula i pozostali mogą się przejrzeć i obudzić. Ale najpierw musi nastąpić apokalipsa 
I koniec następuje. Wolta w finale, którą sobie Jagoda Szelc przed filmem wymarzyła, rzeczywiście się ziszcza. Dramat rodzinny nagle zostaje naznaczony poetyką horroru. Nie otrzymamy jednak rozwiązania zagadki, wprost przeciwnie. Nie wiemy i nie dowiemy się, co się właściwie stało. Czy bohaterowie umierają czy zasypiają, czy zostają otruci czy zagłada przychodzi z zewnątrz? Czy to się dzieje naprawdę, czy to tylko sen Muli? I tutaj pojawia się moje największe zastrzeżenie- autorka Wieży poszła o jedną scenę za daleko, o jedno niedopowiedzenie za głęboko. Film powinien się skończyć w momencie przebudzenia bohaterów, które zostawia nas  i tak w wystarczającym pomieszaniu.
To świadome zburzenie naszych oczekiwań i wyrwanie z ustalonych reguł gatunkowych miało na celu danie nam wolności interpretacyjnej, zmusić do myślenia. I cel został osiągnięty. Stąd dla mnie Wieża. Jasny dzień jest obrazem apokalipsy, końca świata, ale oczywiście nie w duchu materialnym, empirycznym. Artystka nie dotyka też tego problemu na poziomie etyki, nie ma tu dobra i zła, co najwyżej zagubienie  bohaterów. Raczej to konstatacja, że świat, który znamy i który reprezentujemy nie ma prawa bytu i musi przestać istnieć. Bohaterowie umierają, ale żyją dalej - w zaświatach rozumianych w duchu Leśmianowskim. Wedle koncepcji Leśmiana śmierć człowieka nie jest kresem istnienia, to przejście w inny czas, stanie się czymś innym. U niego nie ma czasu przeszłego czy przyszłego, jest tylko czas jako warunek istnienia. I Kaja jest tym, kto bohaterów prowadzi na drugą stronę, kto przeprowadza szamański rytuał transfiguracji. To rodzaj egzorcyzmu, który doknonuje właśnie szeptucha. Koniec jest nowym początkiem, niekoniecznie tu i teraz. Świat się rozpadł, by wrócić do jedności. 
Oglądając film, być może inaczej niż większość widzów, nie odbierałem spotkania sióstr jako pojedynku. Dla mnie są dwiema stronami tej samej osoby. Z reguły widzimy je po dwóch stronach barykady, ale wspólny spacer ukazuje silną więź, która ich łączyła w dzieciństwie. Wspomnienia nie tylko je na moment zbliżają, ale obnażają pewną bliźniaczość. Ciekawie wygląda w tym kontekście historia zranienia Kai i zlizywanie krwi przez Mulę. Z jednej strony wpisuje to Mule w świat natury, a nie kultury, co mogłoby sugerować, że w którymś momencie Mula po prostu utraciła więź z samą sobą i zamknęła się na ten świat. Z drugiej strony to swoista komunia braterstwa, a precyzyjniej - siostrzanej jedności. Potwierdza to sen, w którym Kaja wyjmuje coś z ust siostry i wkłada sobie. W filmie pojawiają się też drobne przesunięcia w czasie, które pozwalają zobaczyć to samo wydarzenie z perspektywy Kai. Dwa światy w jednym, bowiem bez „wieży” nie ma „jasnego dnia”. Te dwa pojęcia Szelc zestawia w tytule na zasadzie równorzędności, a w samym obrazie są klamrą, która spina całość.
Być może w ten sposób można odczytać motyw porzucenia Niny. Tak naprawdę nie została bez matki. Mula jako przewodniczka doprowadziła ją do pewnego momentu, być może jej racjonalizm i pragmatyzm były potrzebne na tym etapie kształtowania osobowości. Zakorzeniła ją w ziemi, a teraz Kaja porywa ja w świat metafizycznej natury. Przez cały film siostry przecież tworzą lustrzane odbicie -i nie tyle ze sobą walczą, co wykonują taniec przenikających się emocji. Ich spotkanie to raczej proces ewolucji. Obie kobiety były potrzebne Ninie, ale w momencie apokalipsy potrzebna jest figura szeptunki, która jest przewodniczką dla córki w procesie inicjacji. I właśnie w postaci Niny dopatrywałbym się najbardziej optymistycznego wymiaru filmu. Jako córka obu kobiet staje się istotą nowej już rzeczywistości. I to ona będzie kreowała przyszłość, opisywała nowy świat. Bardziej mnie przekonuje jej obraz niż wizja ludzi podążających gdzieś w górę.  
Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt interpretacyjny. Początkowa zapowiedź „w oparciu o przyszłe wydarzenia” pozwoliła mi zadać pytanie, kto więc snuje tu profetyczne sny? Z czyjej perspektywy oglądamy te wydarzenia. I w jakim porządku? Czy nie widzimy historii od końca, bo skoro koniec jest początkiem, to w którym momencie zaczyna się opowieść? Motyw pętli budują też wspomniane przeskoki czasowe, charakterystyczne dla obrazowania onirycznego. Może więc to tylko sen Muli, obnażający jej lęki, opisujący zarówno przeszłość i przyszłość. A może wizja Kai, naznaczonej przecież darem jasnowidzenia, czy w  końcu profetyczna retrospekcja Niny. A może odpowiednik Dantejskiej wędrówki, gdzie trafiamy do współczesnego piekła, które jest tu i teraz. Oczywiście te dywagacje mogą się wydać zbyt wydumane, ale są utrzymane w duchu pragnień Jagody Szelc, która daje nam prawo do wolności interpretacji.

Więc idąc drogą kreatywnej interpretacji, posunę się jeszcze dalej. Film ma bardzo precyzyjną konstrukcję, mimo pozornej dążności do improwizacji. Właściwą historię od prologu i epilogu oddziela głos narratora wypowiadający słowa „Teraz” i „już”. Autorka Wieży tłumaczyła podczas wywiadów, że to zastępuje u niej na planie rozpoczęcie ujęcie i zakończenie.W filmie nabiera to jednak dodatkowego wymiaru. Nie tylko spaja w całość, ale nadaje wymiar postmodernistyczny, bowiem głos wszechwiedzącego narratora, który obwieszcza apokalipsę, należy do Jagody Szelc. Tak o to otrzymujemy demiurga, który na naszych oczach buduje swój świat. Podczas spotkania z nami reżyserka ( choć sama używa określenia „reżysamica”) tego nie ukrywała. To jej znak niepodzielnego panowania nad materią filmu, gdzie wszystko jest świadomie zaplanowane i precyzyjnie skonstruowane. A więc i Mula, i Kaja to sama Jagoda Szelc, a film to głos autorskiego demiurga, który wieszczy koniec pewnego świata.
To także głos demiurga obdarzonego artystyczną mocą twórczą, bo Wieża.Jasny dzień to świetny film. Oczywiście można mu zarzucać nadmiar symboliki ( ale podanej inteligentnie i nienatrętnie), pewną wątłość fabularną czy zbyt intensywne zaangażowanie ideologiczne (sama Szelc określa swój film jako protest song na kilku płaszczyznach). Pojawiły się głosy o braku spójności. Jeśli nawet przyjmiemy te zastrzeżenia, to nie zmienia to faktu, że obraz jest dojrzałym, spełnionym dziełem artystki. Odważnym i świeżym.

Podziw budzi przede wszystkim strona formalna filmu. Bo choć autorka Wieży ucieka od ustalonych form, nie kalkuluje, nie stara się uwodzić widzów, obraz jest precyzyjnie skonstruowany. Koszmar stopniowo narasta, by ostatecznie wybuchnąć w niezwykłym finale. Moc ostatnich scen nie tylko dokonuje przekształcenia rzeczywistości filmowej, ale i samego widza. Obraz świetnie operuje dźwiękiem, co jest dużą zasługą Kacpra Fabisiaka. Wzmocnione efekty dźwiękowe kładą nacisk na świat natury, odwracają nasza uwagę i konstruują złowieszczy ton, podobnie jak muzyka Teonika Rozynek. Docenić należy też zdjęcia Przemysława Brynkiewicza, który na przemiennie tworzy przezroczyste, panoramiczne obrazy pełne słońca i ciepła, jak i zbliżenia, powiększenia, budujące intensywność obrazów i prowadzące nas w stronę cienia. Niektóre ujęcia mają moc hipnotyzowania. Zasługą Szelc jest też obsadzenie filmu charyzmatycznymi aktorami, którzy praktycznie są nieznani publiczności, ale którzy na ekranie tworzą nową jakość. Ich stonowane role przemawiają przede wszystkim naturalnością i sugestywnością.

Największą siłą filmu wydaje się, że Jagodzie Szelc udało się stworzyć film oryginalny, niejednoznaczny, niełatwy do zdefiniowania. I świetnie zbalansowany. To melanż codzienności i surrealizmu, połączenie niemal pogańskiej energii z fantastyczną precyzją. Naznaczony metafizyczną wyobraźnią a jednocześnie skromny, prosty. 
Wprowadza w trans, ale podobnie jak Kaja Jagoda Szelc robi to SZEPTEM
T.M.

                                                        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz