NAGA SAMOTNOŚĆ
Potraktowanie „Wstydu”
jako filmu o uzależnieniu od seksu jest naprawdę dużym
uproszczeniem. Oczywiście taka sugestia nie zdyskredytowałaby tego
filmu, ale jest ona krzywdząca i po prostu spłaszcza wymowę dzieła
Steve'a McQueena. Obraz Anglika może się nie podobać,
może nie przekonywać czy rozczarowywać, ale spłycanie
interpretacyjne jest dla mnie grzechem głównym. Wydaje mi się, że
problem tkwi w formie, która dla wielu odbiorców jest nieadekwatna
do tematu. Ale każdy, kto widział pierwszy obraz McQueena,
znakomity „Głód”, wie, że reżyser jest artystą, który ma
swój język filmowy, specyficzny, indywidualny sposób opowiadania.
Stylistyka, kompozycja, sposób prowadzenia aktorów, pewna filozofia
patrzenia na świat naznaczone są piętnem tego twórcy. U niego nie
tyle liczą się słowa, co obrazy, które układają w swoiste
sekwencje, często wydające się zamkniętą całością. Ta pozorna
fragmentaryczność ma charakter impresyjny. Sceny obdarzone są
silnym ładunkiem emocjonalnym i pozbawione konturów. Pojedyncze
ujęcia czasami wydają się istnieć same dla siebie. A w przypadku
obu filmów ciężar tematyczny jest potężny, bo - wracając do
pierwszej myśli- "Wstyd" według mnie jest próbą, i to udaną,
uchwycenia kondycji współczesnego świata. To swoisty traktat o
samotności, alienacji, o rozpadzie i pustce dzisiejszego człowieka.
Już
uwertura nas poraża. Pierwsza scena ukazuje
głównego bohatera, Brandona, leżącego w łóżku. Naga postać,
ledwo przykryta prześcieradłem, blada i chuda, buduje skojarzenia
ze zwłokami. Zawężenie przestrzeni, nieruchomość kamery, a
przede wszystkim twarz Michaela Fassbendera, pozbawiona życia,
nieruchoma, kreują obraz człowieka na krawędzi, wypalonego,
gotowego do uczynienia ostatecznego kroku. Wzrok zagubiony gdzieś w
przestrzeni, pusty, jeśli nie powiedzieć martwy, wydaje się
opowiadać inną historię, choć jeszcze nie wiemy jaką. Kiedy
Brandon wstaje, mamy możliwość zobaczenia bohatera w ruchu.
Pierwsze osiem minut filmu to właśnie ruch. Te początkowe ujęcia
zostały fantastycznie zmontowane. Z jednej strony widzimy początek
konkretnego dnia bohatera, a z drugiej strony dostajemy informacje,
które mówią o bohaterze wszystko, tworzą metaforę człowieka
zapętlonego, zniewolonego przez seks. Każdy dzień wygląda
tak samo. Prostytutka, masturbacja, błagalne wiadomości od siostry
zostawiane na automatycznej sekretarce ( jawnie ignorowane),metro,
podryw i tak bez końca. W scenach tych reżyser świadomie
eksponuje też ciało- nagie, odkryte. Ale McQueena nie interesuje
piękno ani zmysłowość ciała. Odziera je od początku z powabu
erotycznego. Czyni je więzieniem dla bohatera.
Nosicielem
tego ciała jest Brandon - odnoszącym sukcesy mężczyzną, który
mieszka w Nowym Jorku na Manhattanie. Jest wykształcony,
inteligentny, dobrze wychowany i, ogólnie rzecz biorąc, całkowicie
zrównoważony psychicznie. To klasyczny yuppie, który na pozór
wydaje się mieć wszystko. Jego dobrze płatna praca finansuje
ekskluzywne mieszkanie i bogate życie nocne. Jednocześnie jego
świat to całkowita pustka. Trudno powiedzieć, że życie zawodowe
ma satysfakcjonujące, bo tak naprawdę nie wiemy, czym się zajmuje;
zresztą na firmowym komputerze przede wszystkim ogląda porno, a w
przerwach się masturbuje. Życie osobiste to brak rodziny i
przyjaciół, bo szefa, z którym czyni wypady do knajp, przyjacielem
nie da się określić. Większość czasu spędza sam w swoim
apartamencie przed monitorem laptopa.
A
mieszkanie bohatera ma charakter industrialny, jest skąpo
umeblowane, sterylnie uporządkowane, schludne i bez wyrazu. Jałowe
przestrzenie bieli i szarości tworzą przestrzeń zimną, zamkniętą,
niemal martwą. Manhattan McQueena wydaje się w ogóle
klaustrofobiczny, pozbawiony ludzi. Chodniki wydają się niezwykle
puste, a elegancja otoczenia, mieszkań i biur z panoramicznymi
widokami tylko podkreślają samotność bohatera. Nawet kiedy jest w
grupie, jest sam, całkowicie odizolowany. Ascetyczny jest też
wygląd Brandona, podobnie jak i tryb życia. Brandon egzystuje
schematycznie, uważnie, po cichu, nie angażując się w żadne
relacje. Dotyczy to przede wszystkim życia osobistego. Masturbacja,
pornografia, prostytutki- taki seks jest bezpieczny, pozbawiony słów,
emocji, zależności od innych osób. A przede wszystkim łatwy do
kontrolowania, kontrolowania uczuć.
Brandon
jest współczesną wersją Czechowskiego „człowieka w futerale”.
Każdy element jego małego świata służy odizolowaniu go od życia,
zapanowania nad nim. Stąd stosunek reżysera do seksu nie jest ani
pruderyjny, ani dydaktyczny. Film nie jest bowiem przestrogą przed
niemoralną drogą, niekontrolowanym hedonizmem. W obrazie McQueena
mamy seks bez emocji, nagość bez ekshibicjonizmu
i kulminację bez satysfakcji. Seks nie jest bowiem celem
samym w sobie, lecz narzędziem do zyskania kontroli, ucieczką od
zaangażowania. Pornografia czy masturbacja nie wymagają od niego
wyjrzenia spoza maski chłodnej obojętności. Jest
tak odgrodzony od normalnych stosunków międzyludzkich, że stracił
zdolność łączenia się z kimkolwiek - nawet jeśli nie ma nic,
czego pragnąłby bardziej. Jego zbliżenia z kobietami przestają
mieć funkcję seksualną, a erotyka już dawno przestała dawać mu
jakąkolwiek przyjemność; jest w najwyższym stopniu
samodyscypliną. Codzienne rytuały, szczególnie te seksualne,
pozwalają mu starannie kontrolować życie, pozwalają nie myśleć,
a jednocześnie nadają jego dniom wymiar egzystencjalny- zapełniają
pustkę.
W
erotyzmie bohatera widzimy znamiona tragizmu. Seks
jest jego krzyżem do niesienia, jest dla niego więzieniem-
bez krat i kajdan. Brandon jest uwięziony w
piekle fizycznego pożądania oderwanego od wszelkich emocji. Akty
seksualne, obsesyjnie powtarzane, to kraty w jego celi. Próba
kontrolowania swego życia emocjonalnego paradoksalnie powoduje
utratę kontroli i uzależnienie od kompulsywnych zachowań
seksualnych. Seks nie daje spełnienia, nie daje radości, aż w końcu
prowadzi na skraj depresji. Twarz Michaela
Fassbendera skrywa pod maską chłodu przede wszystkim ból, żal i
gniew - tytułowy wstyd. Emocje te ujarzmić potrafią prawdopodobnie
ciągłe ekscesy seksualne. Krytycy wielokrotnie wskazywali na
podobieństwo Brandona do bohatera „American Psycho”. Zasadniczą
różnicą jest ton, w który twórcy uderzają. Powieść Breta
Eastona Ellisa skupia się na satyrze, podczas gdy McQueen jest
znacznie bardziej zainteresowany tragicznymi konsekwencjami swej
historii. Bateman to czysty cynizm, egoizm i wyraźne lekceważenie
życia ludzkiego, Brandon natomiast to chłód, obojętność i
rosnąca nienawiść do siebie. Ale w obu przypadkach rzeczywistość
to swoiste laboratorium, w którym bohaterowie poddani zostali
działaniom płytkich przyjemności i skazani na alienację.
Do
tego wyspiarskiego świata samotności wkracza siostra bohatera,
Sissy- dziewczyna niestabilna, dziecinna, niedojrzała, emocjonalna,
nadpobudliwa i nieskrępowana. Wprowadzenie Sissy nadaje filmowi
pewnej spontaniczności i życia. Emocjonalnie otwarta, podatna na
zagrożenia, jest przeciwieństwem brata. Jej chaotyczność i
destrukcyjna natura stoją w opozycji do jego uporządkowanego,
zrytualizowanego życia. Podczas gdy on nie może połączyć seksu z
miłością, ona nie może odróżnić tych dwóch pojęć. Sissy
desperacko szuka zaangażowania- pragnie fizycznej bliskości niemal
każdego mężczyzny, szczególnie jednak brata. Potrzebuje go
rozpaczliwie, on natomiast chce uciec od niej. Wściekają się na
siebie nawzajem, kłócą, ale są dla siebie ważni. W
rzeczywistości stanowią bowiem dwie strony tego samego medalu. W
którymś momencie dziewczyna mówi „Nie jesteśmy złymi ludźmi, po
prostu pochodzimy ze złego miejsca". Oboje są bowiem
i oboje egzorcyzmują swoje demony poprzez kompulsywną
autodestrukcję. Oboje desperacko pragną związków z ludźmi, ale
nie wiedzą, jak je realizować, ledwo mogą okazać sobie nawzajem
wsparcie lub życzliwość. Oboje cierpią, męczą się, miotają,
wybierają jednak inne narzędzia, przywdziewają inne maski. Inność
jest pozorna, łączy ich coś mocnego, ale coś
niedopowiedzianego, nienamacalnego.
Najlepiej
ukazuje to scena w nocnym klubie, gdzie Sissy śpiewa standard „New
York, New York”. W wykonaniu Lizy Minnelli czy Franka Sinatry
piosenka brzmi triumfalnie. Wersja Carey Mulligan jest soulowa, długa
i niepokojąca, a wolniejsze tempo nadaje jej charakter żałobny.
Zamiast radosnej nadziei słyszymy lament, w którym bohaterka daje
upust swojej depresji. Ale piosenka ta staje się też rozmową z
siedzącym przy stoliku Brandonem. Słowa te mówią o miłości,
marzeniu, o niespełnieniu. Zbliżenia twarzy Brandona pokazują jego
ból i smutek, ale nie gniew. Słowa piosenki wpływają na Brandona
i chwilowo otwierają bramę do jego wnętrza, dotykają jego
cierpienia, które tak intensywnie odczuwa. To rzadki moment
zbliżenia i zrozumienia między nim a jego siostrą.
To jedna z najlepszych scen w filmie. Kiedy Sissy śpiewa, kamera
pozostaje w zbliżeniu na jej twarzy niemal przez prawie cały czas.
Przebitki twarzy Brandona pozwalają nie tylko zobaczyć po raz
pierwszy jego emocje, ale uzmysławiają nam, że to jego oczami
patrzymy na Sissy. Nadaje to tej scenie nie tylko ładunek
emocjonalny, ale tworzy intymne, niemal klaustrofobiczne i
voyeurystyczne doświadczenie.
Ta
piosenka dotyka ich mrocznej wspólnej tajemnicy, którą określa tytuł, ale nigdy jej nie wyjaśnia. Dotyka ich blizn, które nie chcą się
zagoić i które utrudniają im funkcjonowanie. Wyobrażamy sobie
traumę, która ich dotknęła jako dzieci, ale wyobraźnia to
wszystko, co otrzymujemy. Może ona odnosić się do ich
pochodzenia, stanu majątkowego, jakiejś tajemnicy rodzinnej.
Najpewniej jednak wybrzmiewa motyw miłości kazirodczej, w filmie bowiem
pojawiają się sceny, które tworzą seksualne napięcie między
nimi. McQueen jednak niewiele daje widzowi. Chce, żebyśmy oceniali
ich zachowanie, a nie przeszłość. I w tym tkwi siła filmu.
Scena w
klubie na chwilę ich łączy, ale zaraz każde z nich pogrąża się
w chaosie. Sissy ma w sobie mnóstwo kruchej energii, która burzy
porządek, ład świata Brandona. Jej przybycie i własne psychiczne
rany rzucają wyzwanie jego życiu. Bohaterem targają sprzeczne
emocje. Siostra staje się lustrem, w którym się przegląda. Musi
zderzyć się z prawdą o sobie, zweryfikować swój świat. Dzięki
niej przestaje być fantomem, widmem, jego życie nabiera
właściwości. Ciało zaczynają obrysowywać kontury, pojawia
się krew, pot, łzy. Życie nabiera właściwości, wypełniać się
zaczyna pustka. Ale McQueen nie ukazuje nam dobrotliwej powiastki o
przemianie i zwalczeniu nałogu. Proces ten jest bardzo bolesny,
pełen cierpienia, a przede wszystkim rodzi silny opór
Brandona, który tak naprawdę nie szuka
pomocy. A kluczowe wydaje się właśnie pojęcie wstydu.
Świetnie
to obrazują relacje z Marianne, koleżanką z pracy, która jest
wyraźnie zainteresowana romantycznym związkiem. Długie statyczne
ujęcia budują podczas ich pierwszego spotkania obraz klasycznej
randki. Zaczyna się od szczerej rozmowy, kończy się iskrą, ale po
niej następuje katastroficzna schadzka, w której nie ma nic oprócz
emocjonalnej degradacji. McQueen pokazuje, że Brandon nie potrafi
się komunikować inaczej niż poprzez seks i nie może uprawiać
seksu z kimś, kogo naprawdę lubi. Instynktownie wiemy, dlaczego nie
może się z nią kochać. Moment, w którym trzeba nie tylko wziąć,
ale dać, przeraża go. Dlatego kolejna scena pokazuje jego powrót
do rutyny spania z nieznajomymi, gdzie ekshibicjonizm maskuje brak
kontaktu- nawet wzrokowego. A potem już pozostaje zanurzyć się
głęboko w ciemność, szukać satysfakcji w coraz bardziej
desperacki sposób. Dopiero próba samobójstwa Sissy zmusza go
najpierw do zatrzymania się, a potem do wyczerpującego biegu, który
staje się rodzajem ucieczki od siebie (albo do siebie). Na pewno
jest swoistą formą katharsis. McQueen niczego jednak nie
rozstrzyga.
Tę
niejednoznaczność interpretacyjną buduje klamra kompozycyjna.
Kluczowa sekwencja początkowych obrazów rozgrywa się w metrze.
Brandon nawiązuje kontakt wzrokowy z kobietą siedzącą naprzeciw
niego. Na uśmiech Brandona odpowiada ona uśmiechem. Rozpoczyna się
gra, w której widzimy jak u kobiety rodzi się podniecenie, jak
oddaje się spojrzeniu mężczyzny. Duża w tym zasługa
Fassbendera, który wzrokiem buduje niemal zwierzęcy magnetyzm.
Scena jest wyrazista, sugestywna erotycznie, zmysłowa. Ale
spojrzenie Brandona nie opada, oczy się zwężają, a zamiast
uśmiechu widzimy... Ból, agresję, gorycz? Spojrzenie staje się
chłodne, gorzkie, intensywne, może nawet drapieżne. Flirt zamienia
się w polowanie. Kobieta czuje się niepewnie, wydaje się
zagubiona, przestraszona (być może siłą spojrzenia, a może
ewentualnymi konsekwencjami), nie podejmuje gry i ucieka. McQueen
buduje całą narrację w serii drobnych gestów i niedopowiedzeń, a
napięcie w dużej mierze tworzy muzyka Escotta. W finale dochodzi do
kolejnego przypadkowego spotkania z nieznajomą. Kobieta jest
wyraźnie rozluźniona, otwarta, pewna siebie. Tym razem to Brandon
wydaje się spięty, niepewny, może nawet zrozpaczony. I w tym
miejscu McQueen nas zostawia, nie rozstrzygając nawet tej sceny. Nie
wiemy czy bohater zostanie w wagonie, czy pójdzie za kobietą. Reżyser
zostawia nas na rozdrożu, w zasadzie bez żadnych wskazówek. Brandon
nie wydaje się mniej nieszczęśliwy czy mniej samotny niż na początku. Nawet jeśli
przestał kobiety zdobywać, a seks przestał być obsesją - wstyd
pozostał. To nie jest bowiem film o odkupieniu, ale o człowieku, który
jest uwięziony w piekle braku emocji, uwięziony w pustce.
Wstyd
podąża drogą wyznaczoną przez „Głód”. Odnajdujemy tu tę
sama wyrazistość i brak cenzury, bowiem filmy McQueena dotykają
pierwotnych potrzeb - i tego, co się dzieje, gdy je im folgujemy,
albo je tłumimy. U twórcy „Głodu” nic nie jest więc
zasłonięte. Ale film nie budzi żadnego napięcia erotycznego.
McQueen obserwuje problem obojętnie, w sposób, który podważa
nasze zainteresowanie żądzą ciała. Sceny erotyczne są nakręcone
mechanicznie, bez jakiegokolwiek zaangażowania i pozostają
niepokojąco odległe od wszelkiej koncepcji erotyki. Niezbędna jest
jednak odwaga patrzenia, bowiem kamera Seana Bobbitta skraca dystans,
nawiązuje bardzo intymną relację z Brandonem, badając skrajności
ludzkich zachowań. Ale nie brakuje w filmie scen wizualnie
atrakcyjnych. Wiele kluczowych obrazów we „Wstydzie” jest
uchwyconych w jednym ujęciu i pozbawionych dialogu. McQueen mówi
tak mocno jak jego kamera, a dramatyczna i stylistyczna
sprawność obrazowania zapewnia emocjonalny wstrząs widzowi.
Duża
w tym zasługa Fassbendera, który nadaje postaci głębię i
człowieczeństwo, co nie jest łatwe przy osobie, którą trudno
polubić. Odwaga i szczerość w grze pozwalają zobaczyć w nim
kogoś zniewolonego, kto odczuwa rozpaczliwą, fizyczną potrzebę
kontaktu z drugim człowiekiem. Obraz cechuje też niesamowita klarowność
obrazu. Strukturalnie jest bliski ideału - jego precyzja odbija się
echem w nagraniach fortepianowych Glenna Goulda, które Brandon
słucha obsesyjnie. Film ma piękną symetrię, oprawioną muzycznie
przez dwa utwory Harry'ego Escotta, i poetycką moc.
Na długo zostaje w pamięci
Na długo zostaje w pamięci