czwartek, 23 sierpnia 2018

                                                               WSTYD


NAGA SAMOTNOŚĆ
Potraktowanie „Wstydu” jako filmu o uzależnieniu od seksu jest naprawdę dużym uproszczeniem. Oczywiście taka sugestia nie zdyskredytowałaby tego filmu, ale jest ona krzywdząca i po prostu spłaszcza wymowę dzieła Steve'a McQueena. Obraz Anglika może się nie podobać, może nie przekonywać czy rozczarowywać, ale spłycanie interpretacyjne jest dla mnie grzechem głównym. Wydaje mi się, że problem tkwi w formie, która dla wielu odbiorców jest nieadekwatna do tematu. Ale każdy, kto widział pierwszy obraz McQueena, znakomity „Głód”, wie, że reżyser jest artystą, który ma swój język filmowy, specyficzny, indywidualny sposób opowiadania. Stylistyka, kompozycja, sposób prowadzenia aktorów, pewna filozofia patrzenia na świat naznaczone są piętnem tego twórcy. U niego nie tyle liczą się słowa, co obrazy, które układają w swoiste sekwencje, często wydające się zamkniętą całością. Ta pozorna fragmentaryczność ma charakter impresyjny. Sceny obdarzone są silnym ładunkiem emocjonalnym i pozbawione konturów. Pojedyncze ujęcia czasami wydają się istnieć same dla siebie. A w przypadku obu filmów ciężar tematyczny jest potężny, bo - wracając do pierwszej myśli- "Wstyd" według mnie jest próbą, i to udaną, uchwycenia kondycji współczesnego świata. To swoisty traktat o samotności, alienacji, o rozpadzie i pustce dzisiejszego człowieka.

Już uwertura nas poraża. Pierwsza scena ukazuje głównego bohatera, Brandona, leżącego w łóżku. Naga postać, ledwo przykryta prześcieradłem, blada i chuda, buduje skojarzenia ze zwłokami. Zawężenie przestrzeni, nieruchomość kamery, a przede wszystkim twarz Michaela Fassbendera, pozbawiona życia, nieruchoma, kreują obraz człowieka na krawędzi, wypalonego, gotowego do uczynienia ostatecznego kroku. Wzrok zagubiony gdzieś w przestrzeni, pusty, jeśli nie powiedzieć martwy, wydaje się opowiadać inną historię, choć jeszcze nie wiemy jaką. Kiedy Brandon wstaje, mamy możliwość zobaczenia bohatera w ruchu. Pierwsze osiem minut filmu to właśnie ruch. Te początkowe ujęcia zostały fantastycznie zmontowane. Z jednej strony widzimy początek konkretnego dnia bohatera, a z drugiej strony dostajemy informacje, które mówią o bohaterze wszystko, tworzą metaforę człowieka zapętlonego, zniewolonego przez seks. Każdy dzień wygląda tak samo. Prostytutka, masturbacja, błagalne wiadomości od siostry zostawiane na automatycznej sekretarce ( jawnie ignorowane),metro, podryw i tak bez końca. W scenach tych reżyser świadomie eksponuje też ciało- nagie, odkryte. Ale McQueena nie interesuje piękno ani zmysłowość ciała. Odziera je od początku z powabu erotycznego. Czyni je więzieniem dla bohatera.

 
Nosicielem tego ciała jest Brandon - odnoszącym sukcesy mężczyzną, który mieszka w Nowym Jorku na Manhattanie. Jest wykształcony, inteligentny, dobrze wychowany i, ogólnie rzecz biorąc, całkowicie zrównoważony psychicznie. To klasyczny yuppie, który na pozór wydaje się mieć wszystko. Jego dobrze płatna praca finansuje ekskluzywne mieszkanie i bogate życie nocne. Jednocześnie jego świat to całkowita pustka. Trudno powiedzieć, że życie zawodowe ma satysfakcjonujące, bo tak naprawdę nie wiemy, czym się zajmuje; zresztą na firmowym komputerze przede wszystkim ogląda porno, a w przerwach się masturbuje. Życie osobiste to brak rodziny i przyjaciół, bo szefa, z którym czyni wypady do knajp, przyjacielem nie da się określić. Większość czasu spędza sam w swoim apartamencie przed monitorem laptopa.

A mieszkanie bohatera ma charakter industrialny, jest skąpo umeblowane, sterylnie uporządkowane, schludne i bez wyrazu. Jałowe przestrzenie bieli i szarości tworzą przestrzeń zimną, zamkniętą, niemal martwą. Manhattan McQueena wydaje się w ogóle klaustrofobiczny, pozbawiony ludzi. Chodniki wydają się niezwykle puste, a elegancja otoczenia, mieszkań i biur z panoramicznymi widokami tylko podkreślają samotność bohatera. Nawet kiedy jest w grupie, jest sam, całkowicie odizolowany. Ascetyczny jest też wygląd Brandona, podobnie jak i tryb życia. Brandon egzystuje schematycznie, uważnie, po cichu, nie angażując się w żadne relacje. Dotyczy to przede wszystkim życia osobistego. Masturbacja, pornografia, prostytutki- taki seks jest bezpieczny, pozbawiony słów, emocji, zależności od innych osób. A przede wszystkim łatwy do kontrolowania, kontrolowania uczuć.

Brandon jest współczesną wersją Czechowskiego „człowieka w futerale”. Każdy element jego małego świata służy odizolowaniu go od życia, zapanowania nad nim. Stąd stosunek reżysera do seksu nie jest ani pruderyjny, ani dydaktyczny. Film nie jest bowiem przestrogą przed niemoralną drogą, niekontrolowanym hedonizmem. W obrazie McQueena mamy seks bez emocji, nagość bez ekshibicjonizmu i kulminację bez satysfakcji. Seks nie jest bowiem celem samym w sobie, lecz narzędziem do zyskania kontroli, ucieczką od zaangażowania. Pornografia czy masturbacja nie wymagają od niego wyjrzenia spoza maski chłodnej obojętności. Jest tak odgrodzony od normalnych stosunków międzyludzkich, że stracił zdolność łączenia się z kimkolwiek - nawet jeśli nie ma nic, czego pragnąłby bardziej. Jego zbliżenia z kobietami przestają mieć funkcję seksualną, a erotyka już dawno przestała dawać mu jakąkolwiek przyjemność; jest w najwyższym stopniu samodyscypliną. Codzienne rytuały, szczególnie te seksualne, pozwalają mu starannie kontrolować życie, pozwalają nie myśleć, a jednocześnie nadają jego dniom wymiar egzystencjalny- zapełniają pustkę. 



W erotyzmie bohatera widzimy znamiona tragizmu. Seks jest jego krzyżem do niesienia, jest dla niego więzieniem- bez krat i kajdan. Brandon jest uwięziony w piekle fizycznego pożądania oderwanego od wszelkich emocji. Akty seksualne, obsesyjnie powtarzane, to kraty w jego celi. Próba kontrolowania swego życia emocjonalnego paradoksalnie powoduje utratę kontroli i uzależnienie od kompulsywnych zachowań seksualnych. Seks nie daje spełnienia, nie daje radości, aż w końcu prowadzi na skraj depresji. Twarz Michaela Fassbendera skrywa pod maską chłodu przede wszystkim ból, żal i gniew - tytułowy wstyd. Emocje te ujarzmić potrafią prawdopodobnie ciągłe ekscesy seksualne. Krytycy wielokrotnie wskazywali na podobieństwo Brandona do bohatera „American Psycho”. Zasadniczą różnicą jest ton, w który twórcy uderzają. Powieść Breta Eastona Ellisa skupia się na satyrze, podczas gdy McQueen jest znacznie bardziej zainteresowany tragicznymi konsekwencjami swej historii. Bateman to czysty cynizm, egoizm i wyraźne lekceważenie życia ludzkiego, Brandon natomiast to chłód, obojętność i rosnąca nienawiść do siebie. Ale w obu przypadkach rzeczywistość to swoiste laboratorium, w którym bohaterowie poddani zostali działaniom płytkich przyjemności i skazani na alienację.

Do tego wyspiarskiego świata samotności wkracza siostra bohatera, Sissy- dziewczyna niestabilna, dziecinna, niedojrzała, emocjonalna, nadpobudliwa i nieskrępowana. Wprowadzenie Sissy nadaje filmowi pewnej spontaniczności i życia. Emocjonalnie otwarta, podatna na zagrożenia, jest  przeciwieństwem brata. Jej chaotyczność i destrukcyjna natura stoją w opozycji do jego uporządkowanego, zrytualizowanego życia. Podczas gdy on nie może połączyć seksu z miłością, ona nie może odróżnić tych dwóch pojęć. Sissy desperacko szuka zaangażowania- pragnie fizycznej bliskości niemal każdego mężczyzny, szczególnie jednak brata. Potrzebuje go rozpaczliwie, on natomiast chce uciec od niej. Wściekają się na siebie nawzajem, kłócą, ale są dla siebie ważni. W rzeczywistości stanowią bowiem dwie strony tego samego medalu. W którymś momencie dziewczyna mówi „Nie jesteśmy złymi ludźmi, po prostu pochodzimy ze złego miejsca". Oboje są bowiem  i oboje egzorcyzmują swoje demony poprzez kompulsywną autodestrukcję. Oboje desperacko pragną związków z ludźmi, ale nie wiedzą, jak je realizować, ledwo mogą okazać sobie nawzajem wsparcie lub życzliwość. Oboje cierpią, męczą się, miotają, wybierają jednak inne narzędzia, przywdziewają inne maski. Inność jest pozorna, łączy ich coś mocnego, ale coś niedopowiedzianego, nienamacalnego. 



Najlepiej ukazuje to scena w nocnym klubie, gdzie Sissy śpiewa standard „New York, New York”. W wykonaniu Lizy Minnelli czy Franka Sinatry piosenka brzmi triumfalnie. Wersja Carey Mulligan jest soulowa, długa i niepokojąca, a wolniejsze tempo nadaje jej charakter żałobny. Zamiast radosnej nadziei słyszymy lament, w którym bohaterka daje upust swojej depresji. Ale piosenka ta staje się też rozmową z siedzącym przy stoliku Brandonem. Słowa te mówią o miłości, marzeniu, o niespełnieniu. Zbliżenia twarzy Brandona pokazują jego ból i smutek, ale nie gniew. Słowa piosenki wpływają na Brandona i chwilowo otwierają bramę do jego wnętrza, dotykają jego cierpienia, które tak intensywnie odczuwa. To rzadki moment zbliżenia i zrozumienia między nim a jego siostrą. To jedna z najlepszych scen w filmie. Kiedy Sissy śpiewa, kamera pozostaje w zbliżeniu na jej twarzy niemal przez prawie cały czas. Przebitki twarzy Brandona pozwalają nie tylko zobaczyć po raz pierwszy jego emocje, ale uzmysławiają nam, że to jego oczami patrzymy na Sissy. Nadaje to tej scenie nie tylko ładunek emocjonalny, ale tworzy intymne, niemal klaustrofobiczne i voyeurystyczne doświadczenie.

Ta piosenka dotyka ich mrocznej wspólnej tajemnicy, którą określa tytuł, ale nigdy jej nie wyjaśnia. Dotyka ich blizn, które nie chcą się zagoić i które utrudniają im funkcjonowanie. Wyobrażamy sobie traumę, która ich dotknęła jako dzieci, ale wyobraźnia to wszystko, co otrzymujemy. Może ona odnosić się do ich pochodzenia, stanu majątkowego, jakiejś tajemnicy rodzinnej. Najpewniej jednak wybrzmiewa motyw miłości kazirodczej, w filmie bowiem pojawiają się sceny, które tworzą seksualne napięcie między nimi. McQueen jednak niewiele daje widzowi. Chce, żebyśmy oceniali ich zachowanie, a nie przeszłość. I w tym tkwi siła filmu.

Scena w klubie na chwilę ich łączy, ale zaraz każde z nich pogrąża się w chaosie. Sissy ma w sobie mnóstwo kruchej energii, która burzy porządek, ład świata Brandona. Jej przybycie i własne psychiczne rany rzucają wyzwanie jego życiu. Bohaterem targają sprzeczne emocje. Siostra staje się lustrem, w którym się przegląda. Musi zderzyć się z prawdą o sobie, zweryfikować swój świat. Dzięki niej przestaje być fantomem, widmem, jego życie nabiera właściwości. Ciało zaczynają obrysowywać kontury, pojawia się krew, pot, łzy. Życie nabiera właściwości, wypełniać się zaczyna pustka. Ale McQueen nie ukazuje nam dobrotliwej powiastki o przemianie i zwalczeniu nałogu. Proces ten jest bardzo bolesny, pełen cierpienia, a przede wszystkim rodzi silny opór Brandona, który tak naprawdę nie szuka pomocy. A kluczowe wydaje się właśnie pojęcie wstydu.




Świetnie to obrazują relacje z Marianne, koleżanką z pracy, która jest wyraźnie zainteresowana romantycznym związkiem. Długie statyczne ujęcia budują podczas ich pierwszego spotkania obraz klasycznej randki. Zaczyna się od szczerej rozmowy, kończy się iskrą, ale po niej następuje katastroficzna schadzka, w której nie ma nic oprócz emocjonalnej degradacji. McQueen pokazuje, że Brandon nie potrafi się komunikować inaczej niż poprzez seks i nie może uprawiać seksu z kimś, kogo naprawdę lubi. Instynktownie wiemy, dlaczego nie może się z nią kochać. Moment, w którym trzeba nie tylko wziąć, ale dać, przeraża go. Dlatego kolejna scena pokazuje jego powrót do rutyny spania z nieznajomymi, gdzie ekshibicjonizm maskuje brak kontaktu- nawet wzrokowego. A potem już pozostaje zanurzyć się głęboko w ciemność, szukać satysfakcji w coraz bardziej desperacki sposób. Dopiero próba samobójstwa Sissy zmusza go najpierw do zatrzymania się, a potem do wyczerpującego biegu, który staje się rodzajem ucieczki od siebie (albo do siebie). Na pewno jest swoistą formą katharsis. McQueen niczego jednak nie rozstrzyga.

Tę niejednoznaczność interpretacyjną buduje klamra kompozycyjna. Kluczowa sekwencja początkowych obrazów rozgrywa się w metrze. Brandon nawiązuje kontakt wzrokowy z kobietą siedzącą naprzeciw niego. Na uśmiech Brandona odpowiada ona uśmiechem. Rozpoczyna się gra, w której widzimy jak u kobiety rodzi się podniecenie, jak oddaje się spojrzeniu mężczyzny. Duża w tym zasługa Fassbendera, który wzrokiem buduje niemal zwierzęcy magnetyzm. Scena jest wyrazista, sugestywna erotycznie, zmysłowa. Ale spojrzenie Brandona nie opada, oczy się zwężają, a zamiast uśmiechu widzimy... Ból, agresję, gorycz? Spojrzenie staje się chłodne, gorzkie, intensywne, może nawet drapieżne. Flirt zamienia się w polowanie. Kobieta czuje się niepewnie, wydaje się zagubiona, przestraszona (być może siłą spojrzenia, a może ewentualnymi konsekwencjami), nie podejmuje gry i ucieka. McQueen buduje całą narrację w serii drobnych gestów i niedopowiedzeń, a napięcie w dużej mierze tworzy muzyka Escotta. W finale dochodzi do kolejnego przypadkowego spotkania z nieznajomą. Kobieta jest wyraźnie rozluźniona, otwarta, pewna siebie. Tym razem to Brandon wydaje się spięty, niepewny, może nawet zrozpaczony. I w tym miejscu McQueen nas zostawia, nie rozstrzygając nawet tej sceny. Nie wiemy czy bohater zostanie w wagonie, czy pójdzie za kobietą. Reżyser zostawia nas na rozdrożu, w zasadzie bez żadnych wskazówek. Brandon nie wydaje się mniej nieszczęśliwy czy mniej samotny niż na początku. Nawet jeśli przestał kobiety zdobywać, a seks przestał być obsesją - wstyd pozostał. To nie jest bowiem film o odkupieniu, ale o człowieku, który jest uwięziony w piekle braku emocji, uwięziony w pustce.

Wstyd podąża drogą wyznaczoną przez „Głód”. Odnajdujemy tu tę sama wyrazistość i brak cenzury, bowiem filmy McQueena dotykają pierwotnych potrzeb - i tego, co się dzieje, gdy je im folgujemy, albo je tłumimy. U twórcy „Głodu” nic nie jest więc zasłonięte. Ale film nie budzi żadnego napięcia erotycznego. McQueen obserwuje problem obojętnie, w sposób, który podważa nasze zainteresowanie żądzą ciała. Sceny erotyczne są nakręcone mechanicznie, bez jakiegokolwiek zaangażowania i pozostają niepokojąco odległe od wszelkiej koncepcji erotyki. Niezbędna jest jednak odwaga patrzenia, bowiem kamera Seana Bobbitta skraca dystans, nawiązuje bardzo intymną relację z Brandonem, badając skrajności ludzkich zachowań. Ale nie brakuje w filmie scen wizualnie atrakcyjnych. Wiele kluczowych obrazów we „Wstydzie” jest uchwyconych w jednym ujęciu i pozbawionych dialogu. McQueen mówi tak mocno jak jego kamera, a dramatyczna i stylistyczna sprawność obrazowania zapewnia emocjonalny wstrząs widzowi.

Duża w tym zasługa Fassbendera, który nadaje postaci głębię i człowieczeństwo, co nie jest łatwe przy osobie, którą trudno polubić. Odwaga i szczerość w grze pozwalają zobaczyć w nim kogoś zniewolonego, kto odczuwa rozpaczliwą, fizyczną potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem. Obraz cechuje też  niesamowita klarowność obrazu. Strukturalnie jest bliski ideału - jego precyzja odbija się echem w nagraniach fortepianowych Glenna Goulda, które Brandon słucha obsesyjnie. Film ma piękną symetrię, oprawioną muzycznie przez dwa utwory Harry'ego Escotta, i poetycką moc.

Na długo zostaje w pamięci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz