wtorek, 12 lutego 2019

                         REQUIEM DLA SNU

MARZENIA UMIERAJĄ W SAMOTNOŚCI
Najpierw była książka Huberta Selby’ego, twórcy kontrowersyjnego, operującego bardzo ostrymi środkami wyrazu. Aronofskymu spodobała się głęboka i prosta analiza ludzkich zachowań, a także jej walory filmowe – szczególnie przejrzysta, klarowna kompozycja.

Film podobnie jak książka dzieli się na trzy części –lato, jesień, zimę .W tę strukturę Aronofsky wpisuje historię czwórki bohaterów. Harry ze swoją dziewczyną, Marion, i przyjacielem, Tyronem, zamierzają rozkręcić narkotykowy biznes, aby wreszcie odbić się od dna i jakoś się ustawić. Nawet nie tyle chodzi o pieniądze, co o pewną niezależność finansową, usamodzielnienie się, wejście w dorosłe życie. Jednocześnie matka Harry’ego dowiaduje się przez telefon, że została wybrana do wzięcia udziału w swoim ulubionym programie telewizyjnym. Poddaje się terapii odchudzającej, bazującej na środkach farmakologicznych, aby zmieścić się w czerwonej sukience, która symbolizuje jej młodości i urodę .


Spojrzenie na ten film jako obraz o narkotykach jest nie tylko upraszczający, ale przede wszystkim fałszywy. Sam Aronofsky w licznych wywiadach podkreślał, że nie chciał zrobić dzieła o narkotykach. Bohaterem filmu uczynił nie ludzi, lecz nałóg. A nałogiem może być wszystko, telewizja, seks, jedzenie, pieniądze, papierosy: „Chciałem pokazać psychologiczny mechanizm takich uzależnień, które w skrajnych przypadkach mogą prowadzić ludzi do paranoi i unicestwienia.” Dla młodych ludzi narkotyki są ciekawszym tematem, ale to wątek Sary Goldfrab jest bardziej przejmujący i mocniejszy w przekazie. Najważniejsze jednak, że obie historie tworzą zamkniętą całość.

Całość- dodajmy przerażającą, wstrząsającą, drastyczną, którą ogląda się wnętrznościami. Film uderza w sam środek i długo nie pozwala się otrząsnąć. Aronofsky zabiera nas do piekła i to na samo dno, piekła uzależnienia, każe wziąć udział w mszy za tych, którzy nie dogonili swych marzeń. Tak trzeba rozumieć tytuł, zwłaszcza, że reżyser nie ukrywał, że w filmie pojawia się jeszcze jeden narkotyk, american dream. Sen, marzenie – to droga ucieczki od szarej rzeczywistości. Bohaterami nie są życiowi popaprańcy, ale ludzie, którzy śnią o lepszym życiu, ciekawszym, bardziej barwnym. Chcą zagłuszyć jakoś pustkę swej egzystencji, pokonać smutek i niemoc. Tak bardzo chcą mieć nadzieję, tak bardzo pragną, że są w stanie posunąć się do ostateczności, aby zrealizować marzenia –przekroczą każdą barierę. Pragną miłości, wolności, szacunku, niezależności. Jest w tym dramat współczesnego człowieka, żyjącego w jałowej przestrzeni, pozbawionego jakiegokolwiek oparcia. Sen to jedyna droga dla bohaterów, dla nas… Ale sen to iluzja, kłamstwo, sen czyni człowieka bezbronnym, wydaje na łup wewnętrznemu demonowi, którym jest nałóg. A jest on bezwzględny – jak rak toczy organizm, kusi, mami, otumania, wysysa zarówno uczucia, jak i rozum.Widzimy jak bohaterowie przestają panować nad własnym życiem, jak wszystko rozpada się na ich oczach i chociaż to widzą, nie mogą nic zrobić. A przecież przez moment świat był na wyciągnięcie ręki, marzenia się spełniły. Sara -młoda i piękna jak nigdy, wyrwana z odmętów szarej rzeczywistości, Harry i Marion- zakochani, pełni nadziei i euforii. Ten okres przypada na lato. Nadchodzi jednak jesień. Marzenia przeradzają się w koszmar. 


Podział filmu na trzy pory roku jest tutaj zabiegiem nie tylko bardzo świadomym, ale celowym. Wyznaczają one drogę upadku od wznoszenia się po samo dno. Upadku systematycznego i nie do zatrzymania. Zima to już tylko ból i bezbrzeżna samotność, mrok zapomnienia. Ale wpisanie historii w cykliczność natury spełnia inną ważną rolę- odrealnia rzeczywistość, uniwersalizuje czas. Aronofsky bowiem, mimo iż buduje przekonywujące psychologicznie sylwetki, ucieka od analitycznych diagnoz społecznych, dydaktycznych tez, nadaje filmowi egzystencjalny charakter. Twórca „Pi” nie chciał zrobić antynarkotykowego manifestu, chciał pokazać, że wszystko może zamienić się w narkotyk. Wszystko, czego się używa, by zapełnić tkwiącą w nas pustkę, jest narkotykiem. Ukazuje samotność i cierpienie w połączeniu z poszukiwaniem marzeń. Ukazuje samozatracanie się i destrukcję, która niezależnie od charakteru wygląda tak samo. Sen nie może się ziścić, za to otchłań staje się faktem. Upadek jest całkowity, bohaterów porywa wir, który bezlitośnie ich wciąga, pochłania, pożera. Zabiera człowieczeństwo, ludzką twarz. Bohaterowie walczą , ale coraz słabiej. W którymś momencie mogą już tylko patrzeć, jak wszystko rozsypuje się na drobne elementy, jak znikają ostatnie bastiony wolnych wyborów, jak demony pożerają ostatnie uczucia, jak do głosu dochodzą ich słabości, jak odchodzi przyjaźń i miłość. Tracą kontakt nie tylko z rzeczywistością, ale ze swoją świadomością i swoim ciałem.

Uprzedmiotowienie bohaterów i intensywność upadku pokazuje reżyser właśnie przez rozpad ciała, naturalistyczny, niemal obrzydliwy. Najlepiej to widać w przypadku Harryego, który dostaje gangreny i w końcu traci rękę. Ale i pozostali zanikają, tracą kontury, osobowość, tożsamość. Coraz szczuplejsza Sara, otoczona przez świat swojej wyobraźni, trafia do zakładu psychiatrycznego, a Marion ,coraz bardziej widmowa, coraz bardziej osamotniona, pogrąża się w prostytucji. Pozostaje tylko chaos i destrukcja, nadziei nie ma. I to w tym filmie najbardziej przeraża. Nieodwracalność porządku egzystencjalnego. Na końcu czeka tylko mroczny, smutny czas obumierania. Wiosny nie będzie. Jest czas potępienia i niemocy. Można jedynie zwinąć się w kłębek. Pozycja embrionalna , którą przyjmują w finale bohaterowie, jest znacząca, jest marzeniem ,żeby zniknąć, wrócić do początku.


Film jest pieśnią pogrzebową i to wzruszającą, ale zupełnie pozbawioną patosu i podniosłości. To requiem czasów MTV. Aronofsky znalazł odpowiednią formę do przedstawionych problemów, a nowy awangardowy sposób opowiadania to największy atut tego filmu. Jest zrobiony genialnie, ale co najważniejsze -forma nie stanowi pustego opakowania. Aronofsky’emu udało się nie tylko odtworzyć koszmar uzależnienia, ale udało mu się w ten świat zagłębić, uczynić naszym. Rozumiemy i czujemy tragiczne zmaganie się bohaterów z sobą , czujemy ich ból i samotność. Bartosz Żurawiecki w „Filmie” napisał : „Mam wrażenie ,że reżyser pragnąłby wedrzeć się kamerą w trzewia ,by z bliska i od środka zaobserwować , jak ciało reaguje na dotyk, ukłucie, strach, ból… Jak myśli, jak czuje , jak obumiera… Kamera w Requiem włazi więc aktorom w twarz, zdejmuje ich pod najdziwniejszymi kątami. Krzyczące ujęcia narkotyku wnikającego w żyły, rozszerzającej się źrenicy mają wiele wspólnego z pornograficznymi zbliżeniami”. To prawda, Aronofsky łamie granice intymności, wchodzimy razem z nim w świat intensywnych doznań nałogów. Język obrazu oddaje zarówno fizjologiczną stronę uzależnienia, jak i chaosu myśli. Reżyser atakuje nasze zmysły obrazem, dźwiękiem, ruchem, wprowadza w swoisty trans, hipnotyzuje. Podzielony ekran, napisy, przyśpieszony rytm, dynamiczny, intensywny montaż ( 2000 cięć montażowych przy średniej filmowej 600 ), gwałtowne zmiana kolorystyki i kątów widzenia, surrealistyczne, oniryczne obrazowanie wymieszane z naturalistycznymi zbliżeniami zanurzają nas w piekle i bardzo długo nie pozwalają z niego wyjść. Ekspresjonistyczna narracja ma więc swoje uzasadnienie, nie jest tylko efekciarskim majstersztykiem. Każdy element języka filmowego czemuś służy. Na przykład podzielony ekran na początku filmu. „Kiedy zacząłem zdjęcia – mówi Artonofsky – miałem problem z określeniem głównego bohatera. Nie ma tu jednej dominującej postaci… Podzielony ekran już na początku daje widzowi sygnał, że będą dwie historie. Potem dzieliłem ekran, by na przykład pokazać, że choć dwoje bohaterów jest w tym samym pomieszczeniu, to jest między nimi dystans i obcość” .Natomiast zbliżenia służą subiektywizacji, a nagłe cięcia – jak zauważył Todd McCarthy w „Variette” - podkreślały błyskawiczny upływ czasu na ekranie.” Aronofsky i Rabinowitz dokonali montażu w taki sposób, aby zaznaczyć szybkie zmiany nastrojów bohaterów. Niektóre sceny powtarzają się. Celem reżysera było pokazanie przygnębiającej cykliczności uzależnienia. Właśnie zmiana tempa to wielki atut tego filmu. Życie narkomana rozgrywa się na cienkiej granicy, z jednej strony uniesienie, adrenalina, przyśpieszenie, z drugiej bierność, depresja, katatonia. Znakomite zdjęcia Libatique oddają świat majaków, marzeń, koszmarów, nadają scenom brutalnym, szokującym, zwłaszcza w finale, charakter ponadczasowy. Idealnie też komponują się z rytmem filmu. A wszystko to współgra z muzyką Clinta Mansella, który połączył muzykę elektroniczną z kwartetem smyczkowym Kronos Quartet. Aronofsky chciał, by całość była filmową formą mszy żałobnej. I by widz miał to uczucie fizjologicznego dyskomfortu, jakie miał sam reżyser. Genialna oprawa muzyczna robi piorunujące wrażenie, podobnie jak i cały film 


Requiem dla snu to film olśniewający i porażający jednocześnie. ogłusza, wstrząsa, nikogo nie pozostawia obojętnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz