WŚCIEKŁOŚĆ I WRZASK
Robert
Eggers to jedno z najciekawszych obecnie nazwisk amerykańskiego
kina. Już pierwszy film "Czarownica. Bajka ludowa z Nowej
Anglii" pokazał talent tego reżysera. Zaczęło się mówić o
nowym głosie w światowym horrorze. Co jednak ciekawe „Czarownica”
nie do końca jest horrorem. Tak naprawdę jest to rasowy dramat
osadzony w realiach pierwszej połowy XVII wieku, sukcesywnie
wzbogacany o elementy nadprzyrodzone. Sukces na festiwalu Sundance
jest namacalnym dowodem, że Eggers interesuje kino niezależne.
Drugi film "Lighthouse" jest naturalnym krokiem na drodze
artystycznej tego twórcy.
Obraz czerpie inspirację z prawdziwego wydarzenia nazywanego "Tragedią
latarni Smalls". Dwuosobowa drużyna, Thomas Howell i Thomas Griffith,
znana byli z konfliktowych charakterów, więc kiedy Griffith zmarł
w dziwnym wypadku, Howell obawiając się, że może zostać
podejrzany o morderstwo, jeśli wyrzuci ciało do morza, zbudował
prowizoryczną trumnę dla zwłok i przymocował ją do skalnej
półki. Kiedy Howell został w końcu uwolniony z
latarni morskiej, niektórzy z jego przyjaciół go nie rozpoznali,
tak ekstremalny był wpływ sytuacji, w której się znalazł. Nie
jest to jednak bynajmniej zapis tej historii, niemały wpływ na film
miały także dzieła
morskich klasyków literackich, takich jak Sarah Orne Jewett, która
przeprowadziła wywiady ze starymi żeglarzami i latarnikami, czy
Hermann Melville, z którego Eggers czerpie garściami. Przywiązanie
do autentycznych szczegółów owocuje zarówno słownictwem, jak i
dialektem aktorów.
The
Lighthouse jest osadzony w latach 90. XIX wieku na bezludnej
wyspie u wybrzeży Maine. Film, nakręcony w całości w czerni i
bieli, przykuwa uwagę od pierwszego zdjęcia: łódka dostarcza
dwóch mężczyzn na spowitą mgłą skałę, gdzie mają pełnić
służbę w latarni morskiej przez następne cztery tygodnie. Starszy
z nich, Thomas Wake (Willem Dafoe), jest archetypowym starym
żeglarzem, od wyblakłej twarzy i szarych wąsów po kolorowy żargon
marynarza. Młodszego mężczyznę, który przedstawia się jako
Efraim Winslow (Robert Pattinson), trudniej jest skategoryzować.
Obaj mężczyźni są ponurzy i zrezygnowani, gdy dobijają do
odizolowanej skały, w której znajduje się tylko latarnia morska,
magazyn węgla i zapasów oraz podniszczona chata dla domowników.
Obraz od samego początku przenosi nas w surową rzeczywistość (a
może nierzeczywistość), którą bohaterowie muszą znosić przez
cały czas. Praca jest wyczerpująca, pogoda jest trudna,
pomieszczenia mieszkalne są ciasne i niehigieniczne, a minie kilka
tygodni, zanim obaj będą mogli zejść z nędznej skały. To byłaby
trudna sytuacja nawet dla najlepszych przyjaciół, ale od samego
początku oczywiste jest, że Winslow i Thomas nie dogadają się
szczególnie dobrze.
Wake,
choć czasem stara się być też przyjacielski, dzieląc się
opowieściami o swoim życiu na morzu, w rzeczywistości jest
szorstki, władczy i apodyktyczny. To stary wilk morski, którego
dominacja jest rażąca, poniża, krzyczy, szydzi, zmusza do ciężkiej
pracy. Jednocześnie Wake przez cały czas trzyma klucze do komory
świetlnej latarni morskiej, zabraniając Winslowi udania się na
szczyt. Winslow początkowo toleruje działania przełożonego,celem
jest zarobienie wystarczającej ilości pieniędzy, aby rozpocząć
swoje życie od nowa. Jest ostrożny i powściągliwy, a nawet
skryty, grzecznie odmawia alkoholu, który oferuje mu Wake i niewiele
mówi o swojej przeszłości. W ciągu dnia dźwiga pełne węgla
taczki, sprząta stację i wykonuje inne czynności, które Wake mu
nakazuje. Jedyną porą dnia, w której męska rutyna się zbiega,
jest pora posiłków. Thomas wylewnie dzieli się fantastycznymi
historiami o syrenach i mitologicznych bogach, które żeglarze
stworzyli po długich okresach izolacji na środku morza. Jego
partner słucha uważnie w ciszy, zawsze trzymając wokół siebie
barierę, jakby próbował ukryć coś przed swoim partnerem. Dzieląc
się wieczornymi posiłkami, starają się (często jednak zawodząc),
nie denerwować się nawzajem. Jest to trudne, bowiem napięcie
między tymi dwoma mężczyznami jest wyraźne. Winslow z czasem
coraz gorzej reaguje na ciężką pracę, nazywając to nadużywaniem
władzy, ale też ma poczucie niesprawiedliwości, zabarwione
zazdrością w kontekście dostępu do światła latarni
Film rozszerza się jednak w niesamowity sposób na kilku płaszczyznach jednocześnie, ponieważ historia zaczyna zawierać wizualne przedstawienia myśli i snów Winslowa. Młodszy z latarników znajduje małą rzeźbę syreny, która staje się erotyczną fiksacją. Z upływem czasu jego fantazje naznaczone zostają coraz większym niebezpieczeństwem i strachem, obrazami przemocy i śmierci. Izolacja, samotność, frustracja seksualna i halucynacyjne sny (w tym seks z syrenami) zwiększają jego psychozę. Maltretowany przez żywioły i lokalne mewy, które wydają się z niego szydzić, wreszcie popychany przez Wake'a, znajdzie się na skraju przepaści. A wybawienie nie przyjdzie.
Kiedy
kończy się okres służby Winslowa, a łódź ma go odwieźć na
stały ląd, wybucha silna i długotrwała burza, pozostawiając obu
mężczyzn uwięzionych na czas nieokreślony. Nużący wpływ
poczucia bezczasu i alkohol napędzają ich ciemniejsze strony.
Dwaj mężczyźni sprzeczają się, walczą, śmieją się i tańczą
jak stare małżeństwo. W jednej chwili obrzucają się obelgami i
krzyczą na siebie; następnie cicho jedzą kolację i przyjaźnie
gawędzą. Konflikt między Winslowem i Wakem oscyluje między
koleżeństwem, nawet pożądaniem a gwałtowną nienawiścią - w jednej
chwili para śpiewa i tańczy razem, w następnej próbuje zabić się
nawzajem. Obaj zaczynają pić dużo, a fantazje Winslowa stają
się coraz bardziej gwałtowne i przerażające. Zmagając się z
koszmarnymi wizjami i halucynacjami, zaczyna obsesyjnie pożądać
dostępu do lampy. Zatarcie granicy między rzeczywistością a
wyobrażeniem pozwala zanurzyć się w otchłań szaleństwa, a
widzom stracić całkowitą pewność, co do prawdziwości wydarzeń
Odczytanie filmu
w kluczu prozy moralistycznej wydaje się logiczne. W dalekich lasach
Kanady Winslow zabił człowieka. Obraz oczywiście nie precyzuje,
czy sam dopuścił się zbrodni czy, jak opowiada, popełnił grzech
zaniechania, pozwalając swemu oprawcy utonąć. Latarnia wydaje się
początkowo miejscem ucieczki, schronieniem przed wymiarem
sprawiedliwości, zwłaszcza że przybrał tożsamość ofiary. To
szansa dla niego na nowy początek. Ale tu rozpoczyna się historia
rodem z Dostojewskiego. Miejsce odosobnienia staje się dla niego
klatką zarówno w sensie dosłownym, jak też też w wymiarze
psychologicznym. Otaczająca rzeczywistość zaczyna go dusić,
tłamsić, niszczyć. Świat, w którym zostaje zanurzony, to świat
pyłu, odchodów, smarów i błota. Zamiast wyzwolenia i lotu ku
nowemu, lepszemu życiu bohater spada coraz bardziej w dół.
Upadlany, poniżany, wykonuje najgorsze, czysto fizyczne prace. Pobyt
w latarni zaczyna przypominać katorgę i coraz bardziej zanurza go w
bagnie. Skojarzenie z czyśćcem jest jak najbardziej uzasadniona.
Droga do góry, tak upragniona, wydaje się nieosiągalna. Jak cerber
broni jej Wake. Czujny strażnik, posiadający klucz do oczyszczenia,
wydaje się nie spać. Nie pozwala przekroczyć granicy latarni,
wielokrotnie powtarzając, że światło jest jego. Staje się
kapłanem broniącym dostępu do świata sacrum, które okazuje się
niedostępne dla zbrodniarza. Męki, które więc przeżywa Winslow,
przypominają katusze Raskolnikowa. Majaki, sny, marzenia budują nie
tylko poczucie niepewności, zachwiania tożsamości, ale prowadzą
go do granicy szaleństwa. Wrogość natury zarówno w postaci
ptaków, jak i zjawisk atmosferycznych wydaje się być tylko
zewnętrznym obrazem duszy pełnej kolców, bólu i cierpienia,
upostaciowaniem wyrzutów sumienia.
Rola
Wake'a w tej interpretacji jest niejasna. Czy odgrywa on rolę
Swidrygajłowa, demonicznego nihilisty, który pragnie zgubić
bohatera, manipulując nim i zastawiając pułapki, czy Soni, która
ma pozwolić zbliżyć się mu do prawdy i idei zbawienia. Demon czy
duchowy przewodnik, swoisty anioł stróż? Bliższa prawdzie wydaje
się postać immoralisty Swidrygajłowa, duchowego bliźniaka
Raskolnikowa. Obaj dotknęli pustki duchowej, obaj - choć zupełnie
z innych powodów- wpadli w nihilizm, obaj odczuwali to samo piekło.
"Poza piciem, cóż pozostaje"- te słowa Swidrygajłowa w
ustach Wake'a brzmią jak próba odebrania ostatecznego poczucia
sensu życia. Może jednak chodzi mu bardziej o spojrzenie w lustro
i o wyznanie prawdy. I spowiedź Winslowa nastąpi, ale Eggers nie
idzie prostą drogą. Katharsis ma miejsce podczas pijackiej imprezy
i prowadzi w efekcie do kolejnej zbrodni. Głos należący do Wake'a
-ale być może rozbrzmiewający tylko w głowie Winslowa- oskarża
go o wyjawienie prawdy. Nie ma ona mocy wyzwalającej, a droga do
światła prowadzi przez akt zniszczenia. Jeżeli więc idzie reżyser
drogą moralistycznej powieści, to nie Dostojewskiemu się kłania,
a raczej odwołuje się do Camusa. Zamiast odkupienia mamy upadek.
Koncepcja
czyśćca nie musi jednak mieć charakteru tylko metaforycznego. Już
pierwsze sceny, kiedy bohaterowie przybijają do wyspy, nadają
filmowi charakter eschatologiczny. Oto przybywają dwie dusze
naznaczone grzechem do miejsca swojej pokuty. Słowo "czyściec"
nie należy chyba nawet traktować dosłownie. To kraina, w której
panuje bezczas, co sugeruje przynajmniej Wake.( dni podobne do
siebie, naznaczone tymi sami rytuałami, zacierają granice
temporalne). Również przestrzeń wyspy ma charakter zamknięty.
Klaustrofobiczna, ciasna przestrzeń latarni wcale nie zostaje
otwarta przez naturę. Skaliste wybrzeże, padający deszcz,
monochromatyczność pejzażu wydają się domykać ten świat, co
zresztą stanie się, gdy nadejdzie sztorm. Łódź, która miała
ich odebrać, nie pojawia się. Czy przegapili ją w wyniku suto
zakrapianej uczty, czy to warunki pogodowe przeszkodziły w
przypłynięciu, to bez znaczenia. Być może tej wyspy nie można
opuścić. Kraina śmierci jest ostateczna, stąd nie ma ucieczki.
Wake wydaje się pogodzony z sytuacją. To stary doświadczony wyga,
który wie wszystko o latarni, zna każdy zakątek, tak jakby
przebywał tu wieczność. Być może to efekt wiecznego powrotu,
swoistej reinkarnacji. Może jest starą dusza, skazaną na wieczny
pobyt w tym swoistym więzieniu. A może jest swoistym Charonem
przygotowującym kolejne dusze do przejścia, zaakceptowania swojego
losu. Bez wątpienia Winslow nie potrafi pogodzić się tym losem,
buntuje się. Droga do "wolności" prowadzi do góry. Jak
już jednak wiemy żadnego zmartwychwstania nie będzie. Światło
nie jest dla niego, powrotu do życia nie ma.
Motyw
buntu w filmie tak czy inaczej jest mocno zaakcentowany, szczególnie
motywy mitologiczne wydają się oczywiste. Prometejski bunt i gest
wykradnięcia ognia wydaje się najbardziej czytelny, zwłaszcza w
finalnej scenie, kiedy to rozłożony na skałach Winslow
rozszarpywany jest przez ptactwo. Znaleźć tu można też echa
Ikaryjskiego lotu. Młody lotnik za cenę dotknięcia słońca płaci
upadkiem i tragiczną śmiercią. Można tu zobaczyć analogię do
filmu Pi Aronofsky'ego.
Te dwa obrazy nie tylko łączyłaby biało-czarna struktura obrazu,
ale właśnie motyw przekroczenia granic, szaleństwa, poszukiwania
sensu istnienia. Niezależnie od skojarzeń droga do światła
prowadzi przez nieposłuszeństwo, bunt. I Ikar, i Prometeusz musieli
popełnić swoiste ojcobójstwo, zakwestionować ład, harmonię,
porządek danego świata. Starszemu z mężczyzn pisana by była rola
czy to mądrego, pragmatycznego Dedala, czy gromowładnego Zeusa (
choć ze względu na marynistyczną fabułę trafniejszym bóstwem
byłby Posejdon ). W obu przypadkach bunt kończy się klęską. Ale
warto też zwrócić uwagę na niejednoznaczny sens spotkania ze
światłem latarni. Bohater w finale doznaje iluminacji, nim światło
go oślepi i spali, wydaje się spełniony. Być może chwila ta jest
jednocześnie zwycięstwem i klęską. Wspomniany bohater "Pi",
Max Cohen, opowiada, jak w wieku 6 lat spojrzał, mimo zakazów
matki, prosto w słońce: Moje
źrenice skurczyły się do wielkości ziarenek piasku, a
oślepiająca jasność sprawiła, że widziałem wyraźniej. Przez
to jedno mgnienie oka wszystko stało się zrozumiałe. lekarze nie
wiedzieli, czy kiedykolwiek odzyskam wzrok. Byłem przerażony sam w
ciemnościach.
Więc może jednak to nie kara, ale przywilej, może upadek Ikara to
jego zwycięstwo. Cena, którą trzeba zapłacić za możliwość
dotarcia do światła.
Niezależnie
od konotacji mitologicznych, możemy w spotkaniu tej dwójki odnaleźć
konstrukcję ojciec- syn, mistrz-uczeń. Wake świetnie wpisuje się
w tę rolę - doświadczony, mądry, władczy, surowy, ale też
wyrozumiały i otwarty. Jego zachowanie- oczywiście w odpowiedniej
skali - przypomina wszechwładnych "nauczycieli" znanych z
filmów Whiplash czy Full Metal Jacket. Droga na szczyt
prowadzi przez przekroczenie granic, ale też wyzwolenie się spod
władzy mistrza, co często związane jest z "zabiciem go".
Czy więc bohater nie dorósł i jest tylko uzurpatorem, za co
spotyka go kara, czy film sugeruje, że dążenie do doskonałości
jest absurdalne? Żadnego spełnienia nie ma, żadnego "Chwilo
trwaj wiecznie jesteś piękna" nie usłyszymy.
Układ,
o którym wspomniałem, można jednak odczytać w kluczu społecznym.
Może Lighthouse to jednak archetypowa opowieść o władzy.
Pozory równości w tej parze szybko zostają rozwiane. Kontrakt,
którego zasadą było dzielenie się obowiązkami przy świetle
latarni, zostaje złamany natychmiast. Dostęp do światła ma tylko
Wake, Winslowowi zostają najcięższe prace. Wake wykorzystuje każdą
sposobność do upokorzenia podwładnego i pokazania, kto tutaj
rządzi. Jest władcą absolutnym, dzierżącym w ręku księgę
latarni, która jest jak Biblia. Wspólne posiłki, rozmowy i toasty
mogą oczywiście stanowić próbę otwarcia się na towarzysza.
Samotność i nuda to straszne demony, więc Wake być może szuka w
ten sposób poczucia jakieś wspólnoty. Ale być może to tylko
rodzaj pułapki, by przejąć całkowitą kontrolę nad towarzyszem.
Pozory braterstwa usypiają czujność Winslowa, a jego starszy
partner, przy całej swojej ekscentryczności czy groteskowości,
jawi się jako doskonały manipulant. Szuka słabości swego
podwładnego i natychmiast je wykorzystuje, jednocześnie zazdrośnie
broniąc swojego terytorium. Trudno rozstrzygnąć, czy Wake to
uosobienie tyranii, ktoś, kto wykorzystuje kolejnych pomagierów do
katorżniczej pracy, czyniąc z nich niewolników, czy po prostu
film obrazuje tylko naturę ludzką, która zakłada istnienie genu
dominacji. Winslow byłbym więc kimś, kto buntuje się i postanawia
w końcu zepchnąć tyrana z tronu. Tyrana, ojca, Boga. Konstrukt tej
pary ewidentnie jest zbudowany na silnych emocjach i wyraźnym
kontraście. Gdy burza uderza w wyspę, jedno
staje się jasne: latarnia morska może mieć tylko jednego pana.
Motyw
obłędu tym wydaje się ciekawszy, kiedy założymy istnienie tylko
jednej postaci. Motyw sobowtóra wprowadza sam Wake, sugerując swoją
fikcyjną tożsamość. Wymyślony przez Winslowa byłby swoistym
alter ego bohatera. Postacie są ewidentne lustrzanymi odbiciami.
Stary- młody, weteran- nowicjusz, gadatliwy- milczący, pijący-
abstynent. Może jest tylko wynikiem dogłębnej samotności, niemal
bajkowym wymyślonym przyjacielem (a może wrogiem), może wytworem
obłąkanego, chorego umysłu, a może swoistą esencją wyrzutów
sumienia z powodu zbrodni( jeśli nawet nie karą wymierzona sobie).
A przecież w ten sposób możemy założyć sytuację odwrotną.
Winslow jest wymysłem Wake'a. Długi pobyt w latarni, monotonia
służby, brak rodziny, znajomych powoduje oddalenie Wake'a od świata
rzeczywistego i zanurzenie w świecie fikcji. To swoisty gawędziarz,
marynarski bard, którego głowa, jak i język zabarwione są
opowieściami mitologicznymi i literackimi. W jego wypadku wymyślony
kompan ( poprzedni podobno oszalał) tym bardziej byłby odtrutką na
samotność. Być może pozwalałby odszukać sens tej pracy, poczuć
jeszcze życie, dać przyszłość. Winston to jego
młodsza wersja, energiczniejsza, przystojniejsza. Odnaleźć można
tu echa słynnego obrazu Ingmara
Bergmana z 1966 roku, w którym pielęgniarka przenosi się, by zająć
się aktorką, która przestała mówić. W trakcie filmu tożsamość
obu kobiet staje się coraz bardziej rozmyta, a Bergman podkreśla
ich podobieństwa w atrakcyjnych zbliżeniach dwóch twarzy.
Niektórzy twierdzą, że Persona
pokazuje, że jedna osobowość zwycięża i konsumuje inną, podczas
gdy inni uważają, że bada ona dualizm jednej kobiety. W Lighthouse
nieprzypadkowo bohaterowie noszą to samo imię Thomas ( Efraim
Winslow to przybrana tożsamość), a w niektórych scenach mamy
wrażenie, że zamieniają się oni miejscami
Niezależnie
od tego, kto jest kim, możemy Lighthouse potraktować jako
historię nie tyle obłędu, co poszukiwania tożsamości, dążenia
do rozwoju, a może nawet doskonałości. Motyw metamorfozy, przecież
mocno obecny w mitologii, przewija się w filmie dość wyraźnie. W opowieści Wake'a pojawia się postać zmieniającego kształt
Proteusza, syrena ma wyraźnie charakter hybrydowy, mewy
według legend są duszami marynarzy, a sam Wake w obliczu latarni
przekształca się w morskiego potwora. Dążenie do góry to
oczywisty symbol doskonalenia, poszukiwaniu ideału. Zabójstwo można
więc potraktować jako rodzaj metamorfozy. Wejście na szczyt w
końcu się dokonuje, ale kończy się upadkiem. Być może w to
klasyczna kara za pychę, swoiste antyczne hybris. Być może jednak
sugestia, że dążenie do doskonałości to syzyfowe wtaczanie
kamienia na górę. Odnajdziemy tu zarówna echo Wieży Babel czy
zakwestionowanie nietzscheańskiej teorii o nadczłowieku. Nie da się zastąpić
Boga, nie da się wypełnić pustki, nie da się osiągnąć
spełnienia.
A
być może nie da się pokonać natury. Silnie to widać w wątkach
freudowskich, które zasygnalizował sam reżyser, porównując latarnię do dużego fallusa. I rzeczywiście udręka erotyzmu
wisi nad całym filmem. Bez kobiet mężczyźni sięgają po swoje
fantazje. Winslow zaraz po przybyciu zostaje związany z figurką
syreny, którą po raz pierwszy znajduje zakopaną na materacu, a
która staję się źródłem obsesji erotycznej. Jego sny, marzenia
mają zresztą charakter wyraźnie destrukcyjny, mocno akcentując
żarłoczność seksualną syreny. Ale i Wake ma swoje obsesje.
Latarnię traktuje nie tylko jak żywą istotę, ale jak kobietę.
Jest delikatniejsza i cichsza niż jakakolwiek żona z krwi i kości
- głosi swemu podwładnemu. Ma widoczną obsesję i nie pozwala
młodemu człowiekowi zbliżyć się do faktycznej struktury światła.
Przywiązanie do latarni i odprawiane rytuały w jej świetle mają
charakter seksualnego opętania. A przecież dodatkowo mała
przestrzeń i totalna samotność naturalnie budują między nimi
napięcie homoerotyczne. Wydaje się w którymś momencie, że jedyną
rzeczą, która powstrzymuje ich przed destrukcją, jest alkohol,
który czasami uspokaja ich gniewne impulsy i pozwala im doświadczyć
czegoś w rodzaju wzajemnej miłości. Miotają się między
niechęcią, wstrętem a sympatią i przyzwyczajeniem. Ich związek
daleki jest od romantyzmu, tworzą toksyczny układ, swoisty
sadomasochistyczny związek, który jest jednocześnie batalią
dwóch samców, a stawką jest poczucie męskości. Czy ich rosnąca
wrogość jest swoistą formą miłości, czy ich relacje są tylko
zbudowane z desperacji samotności - oczywiście to trudno
rozstrzygnąć. Na pewno pozostaje alegoryczne poczucie, że żaden
człowiek nie jest wyspą.
Lighthouse
staje się więc swoistą podróżą do jądra ciemności.
Skojarzenia z utworem Conrada są o tyle ciekawe, że mocno opierają
się na opozycji światłość- ciemność. Podróż Marlowa od
Afryki i w jej głąb była swoistym wstępowaniem w inferno,
przyniosła poznanie kolejnych kręgów zła i szaleństwa. Stanowiła
odkrycie świata pierwotnego, także w człowieku. Dla Marlowa, a
także dla bohaterów filmu "podróż "jest wchodzeniem w
głąb siebie, odkrywaniem nieświadomego. Poszukiwanie Kurtza staje
się okazją do dostrzeżenia wewnętrznego mroku, niepewności ja,
siły instynktów. Pobyt w latarni zdziera z bohaterów wszystkie
maski, pozostaje tylko dzikość, fizjologia i destrukcja, a człowiek
pogrąża się w otchłani paranoi i szaleństwa. To przejaw ironii
Eggersa- latarnia, która tradycyjnie kojarzy się z ochroną,
przystanią, ostrzeżeniem, mającym na celu zapewnienie
bezpieczeństwa żeglarzom, w rękach reżysera przybiera opresyjną,
złowrogą jakość. Ma moc świecić w najciemniejsze zakątki
ludzkich dusz. Podążanie w stronę światła latarni uwidacznia
tylko mrok tkwiący w człowieku. To, co odsłania światło, jest
brzydkie, dzikie, a czasem niezrozumiałe. Latarnia morska stanowi
fizyczny przejaw naszej nieuniknionej, wadliwej natury. Zło czające
się tuż poza granicami cywilizacji jest naprawdę przerażające, a
bohaterowie, oderwani od człowieczeństwa i pozbawieni tożsamości,
napędzani samotnością, podejrzliwością i osobistymi demonami,
pogrążają się coraz bardziej w mroku- aż do przerażającego
upadku
Jeśli
potraktujemy latarnie jako metaforę życia to bardziej przypomina
ono labirynt ( motyw wijących się schodów plastycznie go
przypomina). Odkrywasz labirynt tylko po to, by znaleźć tam
Minotaura, swój własny zdeformowany obraz. Pozostaje spojrzeć
bestii prosto w oczy. Dotarcie do centrum okazuje się zgubne. A
żadnego wyjścia nie ma, żadnej nici Ariadny. Egzystencją rządzi
absurd i bezsens. Wejście na sam szczyt to jednocześnie upadek. Tak
jak u Becketa pozostaje czekać przez wieczność na Godota, który
nigdy nie nadejdzie.
Eggers
bezbłędnie skonstruował wizualne doznania, w których granica
między rzeczywistością a halucynacją prawie zniknęła.
Scenarzyści (scenariusz reżyser napisał z bratem Maxem) tworzą
niesamowicie bogaty gobelin, czerpiąc z niemieckiego ekspresjonizmu,
gotycyzmu, mitologii greckiej, legend żeglarzy, pism Hermana
Melville'a i dramatycznej surowości metafizycznych dramatów Ingmara
Bergmana. Sprawność i subtelność w posługiwaniu się obrazem
oraz dźwiękiem w celu stworzenia napięcia przywołuje nazwisko
Hitchcocka, zwłaszcza że mewy atakujące Winslowa wydają się
wyjęte z jego filmu "Ptaki". Nie brak skojarzeń z głośnym
"Lśnieniem" Kubricka (Winslow,
podobnie jak Jack Torrance, jest postacią, której psychika została
zniszczona przez przeszłe przewinienia i która balansuje na granicy
przemocy z powodu miażdżącego poczucia izolacji). Dodajmy do tego teatr absurdu
Becketta, Szekspira i poezję romantyczną z Samuelem Taylorem
Coleridgem ("Rymy o sędziwym marynarzu") na czele. Jednak
nie można oskarżać Lighthouse o naśladownictwo. Eggers
udowadnia, że można czerpać inspirację ze swoich fascynacji i
obsesji twórczych, aby stworzyć coś zupełnie nowego i
ekscytującego.
Co jednak
ważniejsze-użycie światła i praca kamery tworzą nastrój i
opowiadają historię intensywniej niż dialog. Kontrola oświetlenia
i jego minimalistyczna dystrybucja nawiązuje do poetyki filmów
noir, a dokładniej ich głównego wpływu, niemieckiego
ekspresjonizmu. Ma ona surrealistyczny charakter, cienie wywołują
żywe przerażenie, prawie tak jakby Eggers coś ukrywał. Niektóre
ujęcia są prawie całkowicie czarne, a światło ledwo pieści
kontur ludzkich postaci w kadrze. Wiele scen jest kręconych w celowo
voyeurystyczny sposób. Kamera podąża za postacią jakby widz ją
szpiegował. Sugestia podglądanie wpisana jest zresztą w strukturę
fabularną- często widzimy obu bohaterów, którzy ukradkowo
obserwują się nawzajem. Napięcie wizualne wzmacnia ciągły mrok i
przeczucie, które kryje się w prawie każdej scenie, rozbijając
się na kontrastowo ostre, szybko poruszające się obrazy, aby
ukazać mroczne myśli Winslowa, a niezwykłe zbliżenia lampy
latarni nadają im symboliczne znaczenie. Zdjęcia podkreślają także
kształty i geometrię samej latarni morskiej, nadając jej
rozchwianą, opresyjną strukturę, która dominuje w filmie, jak i w konstrukcji bohaterów.
Jarin
Blaschke zastosował też pudełkowaty obraz o proporcjach 1,19: 1,
który przypomina nieme kino proporcjami tak wąskimi, że ekran jest
prawie kwadratowy. Ciasne zbliżenia aktorów i pudełkowaty kształt,
który wydaje się klaustrofobiczny, skutecznie odzwierciedlają
ciasne pomieszczenia mieszkalne latarni morski. To, że kadrowanie
jest tak ciasne podkreśla też klaustrofobiczną naturę sytuacji
Winslowa i rosnące napięcie między dwoma mężczyznami w latarni
morskiej. Dwaj latarnicy wydają się uwięzieni, a po obu stronach
jest ciemność. Eggers całkowicie zanurza nas w tym otoczeniu -
łącząc wspomniane już ekspresjonistyczne elementy i surowy
realizm. Reżyser i jego zespół produkcyjny wykorzystują wszystko,
co mają do dyspozycji - scenografię, dźwięk i kostiumy - aby
wprowadzić duszący realizm w ten i tak klaustrofobiczny świat.
Film ma cudowną fakturę i wrażliwość dotykową. Praktycznie
można poczuć chłodny strumień morskiego powietrza uderzającego o
twarze dwóch bohaterów. Jest też muzyka Marka Korvena, która
jest nie tyle muzyką, co zalewem nieziemskich pulsów, skrzeczeń i
jęków, co jest kontrapunktem dla piskliwego płaczu mew i
ogłuszającego dźwięku mgłowego rogu, którego głos brzmi jak
bezlitosna fala uderzająca w poszarpany brzeg. Wciągający pejzaż
dźwiękowy, stały rytm fal, mewy, przytłaczająca mgła oraz
skrzypiąca konstrukcja i maszyneria samego budynku to powolny marsz
w kierunku zbliżającego się szaleństwa. Atmosfera jest gęsta do
granic możliwości.
Film
oszałamia po prostu jako uczta audiowizualna, a może jeszcze
bardziej jako uczta aktorska Obaj aktorzy zostali świetnie dobrani.
Obaj nie boją się absolutnie docierać do granic emocjonalnych,
portretując dwóch latarników, których zaniepokojone dusze
ścierają się, gdy umysły szaleją. Ich występy są dzikie,
pierwotne, odważne i niepokojące, a efekty pozostają z nami na
długo po zakończeniu filmu. Zarówno Willem Dafoe, jak i Robert
Pattinson dają występy swego życia i panuje między nimi naturalna
chemia, szczególnie w scenach, które skręcają w kierunku
homoerotyzmu. Są bardzo wiarygodni w aktorskich odsłonach i niosą
ze sobą mnóstwo imponującej głębi emocjonalnej.
Zadziwiająco
rewelacyjny jest Robert Pattinson. Grzechy "Zmierzchu"
zdążył już odkupić takimi filmami jak "Rover"
i "Good time", ale tym obrazem wszedł na najwyższy
poziom. Jest doskonały jako zamyślony, coraz bardziej niestabilny
Winslow, zagłębiający się w najgorsze impulsy i pragnienia. Jego
spojrzenie na Efraima Winslowa jest niezwykle złożone. Pattinson
imponująco kreuje rosnący niepokój bohatera, buduje go bardzo
subtelnie aż do momentu, kiedy szaleństwo osiąga punkt
krytyczny.Willem
Dafoe natomiast zasługuje na swoją mistrzowską reputację. Jego
Wake to swoista mieszanka kapitana Ahaba i Johna Silvera w szatach
starotestamentowego proroka. Chropowata twarz i piracka broda wydają
się być wykute jak w skale. Czapka, fajka i rybacki sweter stają
się nie tylko kostiumem, ale jego ciałem, zaimpregnowanym solą
morską. Jego rycząca, trwająca kilka minut modlitwa do boga morza,
by powalił Winslowa, ponieważ młodszy partner odmówił mu
pochwały za gotowanie - nakręcona jednym nieprzerwanym ujęciem -
jest jedną z moich ulubionych filmowych scen. Niesprawiedliwe byłoby
jednak ocenianie jego występu tylko na poziomie karykatury. Zachwyca
obecnością na ekranie, stawiając nieznaczną granicę między
grozą a komedią i płynnie przechodząc z jednego stanu w drugi.
Jego obelgi są bogate w groźbę i patos, ale też elementy dzikiego
humoru. Zejście
bohaterów w szaleństwo bywa bowiem często zaskakująco zabawne, na tyle,
aby wzmocnić horror bez rozpraszania go. To właśnie zasługa Dafoe -aktor nieustannie trzyma nas na krawędzi. Przyciąga i odpycha.
Oto więc mamy fascynujący film oparty na hipnotycznej logice snów i równie hipnotycznych zdjęciach. Obraz jest genialny, głównie dzięki starannemu zarządzaniu najdrobniejszym szczegółem. Każdy kąt i ruch kamery jest dobrze zaplanowany, a obsługa świateł i cieni jest precyzyjna. Lighthouse jest wizualnym i fonetycznym triumfem kina. Strona formalna jest perfekcyjna, ale najważniejsze, że powstał film świeży, odważny, dziwaczny, surrealistyczny, który więzi widzów w koszmarze narastającego terroru. Do tego terroru dochodzi poczucie, że czas stracił znaczenie, logika jest zakłócona, a przestrzeń utraciła jakakolwiek spójną koncepcję rzeczywistości. To klaustrofobiczny obraz, który pozostawia widza uwięzionego na wzór bohaterów.
Oto więc mamy fascynujący film oparty na hipnotycznej logice snów i równie hipnotycznych zdjęciach. Obraz jest genialny, głównie dzięki starannemu zarządzaniu najdrobniejszym szczegółem. Każdy kąt i ruch kamery jest dobrze zaplanowany, a obsługa świateł i cieni jest precyzyjna. Lighthouse jest wizualnym i fonetycznym triumfem kina. Strona formalna jest perfekcyjna, ale najważniejsze, że powstał film świeży, odważny, dziwaczny, surrealistyczny, który więzi widzów w koszmarze narastającego terroru. Do tego terroru dochodzi poczucie, że czas stracił znaczenie, logika jest zakłócona, a przestrzeń utraciła jakakolwiek spójną koncepcję rzeczywistości. To klaustrofobiczny obraz, który pozostawia widza uwięzionego na wzór bohaterów.
Wiem,
że często w mych rozważaniach pojawia się słowo "może",
ale to dla mnie tylko atut tego filmu. Ścieżki interpretacyjne w
Lighthouse
wydają
się niezliczone. Mam wrażenie, że- tak jak w labiryncie-im dalej
się w obraz zagłębiam, tym więcej dróg widzę. Bo przecież
można iść tropem wątków biblijnych ( wygnanie z raju, Kain i
Abel, wspomniana Wieża Babel) i odwołać się do "Raju
utraconego" Miltona, można skonfrontować film z prozą Kafki
czy egzystencjalistów ( o Camusie wspominałem), czy poszukać
związków z prozą Lovecrafta. Co ciekawe dla mnie wizja Eggersa
jest bardzo spójna, wszystko się w jakiś sposób zazębia,
dopełnia. Tak czy inaczej Lighthouse
ukazuje
udrękę kondycji ludzkiej. Nawet w ostatnich kadrach filmu, gdy
Winslow chwyta obiekt swojej obsesji, wirujące światło wydaje się
drwić tylko z jego pustki. Dla istoty ludzkiej nie ma schronienia
przed burzą, nie ma schronienia przed człowieczeństwem. Jesteśmy
jak dusza Kurtza- "Samotna w środku dżungli zajrzała w głąb
siebie samej- i - jak mi bóg świadkiem- oszalała"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz