czwartek, 2 stycznia 2020

                                                          LIGHTHOUSE


WŚCIEKŁOŚĆ I WRZASK
 
Robert Eggers to jedno z najciekawszych obecnie nazwisk amerykańskiego kina. Już pierwszy film "Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii" pokazał talent tego reżysera. Zaczęło się mówić o nowym głosie w światowym horrorze. Co jednak ciekawe „Czarownica” nie do końca jest horrorem. Tak naprawdę jest to rasowy dramat osadzony w realiach pierwszej połowy XVII wieku, sukcesywnie wzbogacany o elementy nadprzyrodzone. Sukces na festiwalu Sundance jest namacalnym dowodem, że Eggers interesuje kino niezależne. Drugi film "Lighthouse" jest naturalnym krokiem na drodze artystycznej tego twórcy.

Obraz czerpie inspirację z prawdziwego wydarzenia nazywanego "Tragedią latarni Smalls". Dwuosobowa drużyna, Thomas Howell i Thomas Griffith, znana byli z konfliktowych charakterów, więc kiedy Griffith zmarł w dziwnym wypadku, Howell obawiając się, że może zostać podejrzany o morderstwo, jeśli wyrzuci ciało do morza, zbudował prowizoryczną trumnę dla zwłok i przymocował ją do skalnej półki. Kiedy Howell został w końcu uwolniony z latarni morskiej, niektórzy z jego przyjaciół go nie rozpoznali, tak ekstremalny był wpływ sytuacji, w której się znalazł. Nie jest to jednak bynajmniej zapis tej historii, niemały wpływ na film miały także dzieła morskich klasyków literackich, takich jak Sarah Orne Jewett, która przeprowadziła wywiady ze starymi żeglarzami i latarnikami, czy Hermann Melville, z którego Eggers czerpie garściami. Przywiązanie do autentycznych szczegółów owocuje zarówno słownictwem, jak i dialektem aktorów.

The Lighthouse jest osadzony w latach 90. XIX wieku na bezludnej wyspie u wybrzeży Maine. Film, nakręcony w całości w czerni i bieli, przykuwa uwagę od pierwszego zdjęcia: łódka dostarcza dwóch mężczyzn na spowitą mgłą skałę, gdzie mają pełnić służbę w latarni morskiej przez następne cztery tygodnie. Starszy z nich, Thomas Wake (Willem Dafoe), jest archetypowym starym żeglarzem, od wyblakłej twarzy i szarych wąsów po kolorowy żargon marynarza. Młodszego mężczyznę, który przedstawia się jako Efraim Winslow (Robert Pattinson), trudniej jest skategoryzować. Obaj mężczyźni są ponurzy i zrezygnowani, gdy dobijają do odizolowanej skały, w której znajduje się tylko latarnia morska, magazyn węgla i zapasów oraz podniszczona chata dla domowników. Obraz od samego początku przenosi nas w surową rzeczywistość (a może nierzeczywistość), którą bohaterowie muszą znosić przez cały czas. Praca jest wyczerpująca, pogoda jest trudna, pomieszczenia mieszkalne są ciasne i niehigieniczne, a minie kilka tygodni, zanim obaj będą mogli zejść z nędznej skały. To byłaby trudna sytuacja nawet dla najlepszych przyjaciół, ale od samego początku oczywiste jest, że Winslow i Thomas nie dogadają się szczególnie dobrze.

Wake, choć czasem stara się być też przyjacielski, dzieląc się opowieściami o swoim życiu na morzu, w rzeczywistości jest szorstki, władczy i apodyktyczny. To stary wilk morski, którego dominacja jest rażąca, poniża, krzyczy, szydzi, zmusza do ciężkiej pracy. Jednocześnie Wake przez cały czas trzyma klucze do komory świetlnej latarni morskiej, zabraniając Winslowi udania się na szczyt. Winslow początkowo toleruje działania przełożonego,celem jest zarobienie wystarczającej ilości pieniędzy, aby rozpocząć swoje życie od nowa. Jest ostrożny i powściągliwy, a nawet skryty, grzecznie odmawia alkoholu, który oferuje mu Wake i niewiele mówi o swojej przeszłości. W ciągu dnia dźwiga pełne węgla taczki, sprząta stację i wykonuje inne czynności, które Wake mu nakazuje. Jedyną porą dnia, w której męska rutyna się zbiega, jest pora posiłków. Thomas wylewnie dzieli się fantastycznymi historiami o syrenach i mitologicznych bogach, które żeglarze stworzyli po długich okresach izolacji na środku morza. Jego partner słucha uważnie w ciszy, zawsze trzymając wokół siebie barierę, jakby próbował ukryć coś przed swoim partnerem. Dzieląc się wieczornymi posiłkami, starają się (często jednak zawodząc), nie denerwować się nawzajem. Jest to trudne, bowiem napięcie między tymi dwoma mężczyznami jest wyraźne. Winslow z czasem coraz gorzej reaguje na ciężką pracę, nazywając to nadużywaniem władzy, ale też ma poczucie niesprawiedliwości, zabarwione zazdrością w kontekście dostępu do światła latarni


Film rozszerza się jednak w niesamowity sposób na kilku płaszczyznach jednocześnie, ponieważ historia zaczyna zawierać wizualne przedstawienia myśli i snów Winslowa. Młodszy z latarników znajduje małą rzeźbę syreny, która staje się erotyczną fiksacją. Z upływem czasu jego fantazje  naznaczone zostają coraz większym niebezpieczeństwem i strachem, obrazami przemocy i śmierci. Izolacja, samotność, frustracja seksualna i halucynacyjne sny (w tym seks z syrenami) zwiększają jego psychozę. Maltretowany przez żywioły i lokalne mewy, które wydają się z niego szydzić, wreszcie popychany przez Wake'a, znajdzie się na skraju przepaści. A wybawienie nie przyjdzie.

Kiedy kończy się okres służby Winslowa, a łódź ma go odwieźć na stały ląd, wybucha silna i długotrwała burza, pozostawiając obu mężczyzn uwięzionych na czas nieokreślony. Nużący wpływ poczucia bezczasu i alkohol napędzają ich ciemniejsze strony. Dwaj mężczyźni sprzeczają się, walczą, śmieją się i tańczą jak stare małżeństwo. W jednej chwili obrzucają się obelgami i krzyczą na siebie; następnie cicho jedzą kolację i przyjaźnie gawędzą. Konflikt między Winslowem i Wakem oscyluje między koleżeństwem, nawet pożądaniem a gwałtowną nienawiścią - w jednej chwili para śpiewa i tańczy razem, w następnej próbuje zabić się nawzajem. Obaj zaczynają pić dużo, a fantazje Winslowa stają się coraz bardziej gwałtowne i przerażające. Zmagając się z koszmarnymi wizjami i halucynacjami, zaczyna obsesyjnie pożądać dostępu do lampy. Zatarcie granicy między rzeczywistością a wyobrażeniem pozwala zanurzyć się w otchłań szaleństwa, a widzom stracić całkowitą pewność, co do prawdziwości wydarzeń
 
Odczytanie filmu w kluczu prozy moralistycznej wydaje się logiczne. W dalekich lasach Kanady Winslow zabił człowieka. Obraz oczywiście nie precyzuje, czy sam dopuścił się zbrodni czy, jak opowiada, popełnił grzech zaniechania, pozwalając swemu oprawcy utonąć. Latarnia wydaje się początkowo miejscem ucieczki, schronieniem przed wymiarem sprawiedliwości, zwłaszcza że przybrał tożsamość ofiary. To szansa dla niego na nowy początek. Ale tu rozpoczyna się historia rodem z Dostojewskiego. Miejsce odosobnienia staje się dla niego klatką zarówno w sensie dosłownym, jak też też w wymiarze psychologicznym. Otaczająca rzeczywistość zaczyna go dusić, tłamsić, niszczyć. Świat, w którym zostaje zanurzony, to świat pyłu, odchodów, smarów i błota. Zamiast wyzwolenia i lotu ku nowemu, lepszemu życiu bohater spada coraz bardziej w dół. Upadlany, poniżany, wykonuje najgorsze, czysto fizyczne prace. Pobyt w latarni zaczyna przypominać katorgę i coraz bardziej zanurza go w bagnie. Skojarzenie z czyśćcem jest jak najbardziej uzasadniona. Droga do góry, tak upragniona, wydaje się nieosiągalna. Jak cerber broni jej Wake. Czujny strażnik, posiadający klucz do oczyszczenia, wydaje się nie spać. Nie pozwala przekroczyć granicy latarni, wielokrotnie powtarzając, że światło jest jego. Staje się kapłanem broniącym dostępu do świata sacrum, które okazuje się niedostępne dla zbrodniarza. Męki, które więc przeżywa Winslow, przypominają katusze Raskolnikowa. Majaki, sny, marzenia budują nie tylko poczucie niepewności, zachwiania tożsamości, ale prowadzą go do granicy szaleństwa. Wrogość natury zarówno w postaci ptaków, jak i zjawisk atmosferycznych wydaje się być tylko zewnętrznym obrazem duszy pełnej kolców, bólu i cierpienia, upostaciowaniem wyrzutów sumienia.

Rola Wake'a w tej interpretacji jest niejasna. Czy odgrywa on rolę Swidrygajłowa, demonicznego nihilisty, który pragnie zgubić bohatera, manipulując nim i zastawiając pułapki, czy Soni, która ma pozwolić zbliżyć się mu do prawdy i idei zbawienia. Demon czy duchowy przewodnik, swoisty anioł stróż? Bliższa prawdzie wydaje się postać immoralisty Swidrygajłowa, duchowego bliźniaka Raskolnikowa. Obaj dotknęli pustki duchowej, obaj - choć zupełnie z innych powodów- wpadli w nihilizm, obaj odczuwali to samo piekło. "Poza piciem, cóż pozostaje"- te słowa Swidrygajłowa w ustach Wake'a brzmią jak próba odebrania ostatecznego poczucia sensu życia. Może jednak chodzi mu bardziej o spojrzenie w lustro i o wyznanie prawdy. I spowiedź Winslowa nastąpi, ale Eggers nie idzie prostą drogą. Katharsis ma miejsce podczas pijackiej imprezy i prowadzi w efekcie do kolejnej zbrodni. Głos należący do Wake'a -ale być może rozbrzmiewający tylko w głowie Winslowa- oskarża go o wyjawienie prawdy. Nie ma ona mocy wyzwalającej, a droga do światła prowadzi przez akt zniszczenia. Jeżeli więc idzie reżyser drogą moralistycznej powieści, to nie Dostojewskiemu się kłania, a raczej odwołuje się do Camusa. Zamiast odkupienia mamy upadek.


Koncepcja czyśćca nie musi jednak mieć charakteru tylko metaforycznego. Już pierwsze sceny, kiedy bohaterowie przybijają do wyspy, nadają filmowi charakter eschatologiczny. Oto przybywają dwie dusze naznaczone grzechem do miejsca swojej pokuty. Słowo "czyściec" nie należy chyba nawet traktować dosłownie. To kraina, w której panuje bezczas, co sugeruje przynajmniej Wake.( dni podobne do siebie, naznaczone tymi sami rytuałami, zacierają granice temporalne). Również przestrzeń wyspy ma charakter zamknięty. Klaustrofobiczna, ciasna przestrzeń latarni wcale nie zostaje otwarta przez naturę. Skaliste wybrzeże, padający deszcz, monochromatyczność pejzażu wydają się domykać ten świat, co zresztą stanie się, gdy nadejdzie sztorm. Łódź, która miała ich odebrać, nie pojawia się. Czy przegapili ją w wyniku suto zakrapianej uczty, czy to warunki pogodowe przeszkodziły w przypłynięciu, to bez znaczenia. Być może tej wyspy nie można opuścić. Kraina śmierci jest ostateczna, stąd nie ma ucieczki. Wake wydaje się pogodzony z sytuacją. To stary doświadczony wyga, który wie wszystko o latarni, zna każdy zakątek, tak jakby przebywał tu wieczność. Być może to efekt wiecznego powrotu, swoistej reinkarnacji. Może jest starą dusza, skazaną na wieczny pobyt w tym swoistym więzieniu. A może jest swoistym Charonem przygotowującym kolejne dusze do przejścia, zaakceptowania swojego losu. Bez wątpienia Winslow nie potrafi pogodzić się tym losem, buntuje się. Droga do "wolności" prowadzi do góry. Jak już jednak wiemy żadnego zmartwychwstania nie będzie. Światło nie jest dla niego, powrotu do życia nie ma.

Motyw buntu w filmie tak czy inaczej jest mocno zaakcentowany, szczególnie motywy mitologiczne wydają się oczywiste. Prometejski bunt i gest wykradnięcia ognia wydaje się najbardziej czytelny, zwłaszcza w finalnej scenie, kiedy to rozłożony na skałach Winslow rozszarpywany jest przez ptactwo. Znaleźć tu można też echa Ikaryjskiego lotu. Młody lotnik za cenę dotknięcia słońca płaci upadkiem i tragiczną śmiercią. Można tu zobaczyć analogię do filmu Pi Aronofsky'ego. Te dwa obrazy nie tylko łączyłaby biało-czarna struktura obrazu, ale właśnie motyw przekroczenia granic, szaleństwa, poszukiwania sensu istnienia. Niezależnie od skojarzeń droga do światła prowadzi przez nieposłuszeństwo, bunt. I Ikar, i Prometeusz musieli popełnić swoiste ojcobójstwo, zakwestionować ład, harmonię, porządek danego świata. Starszemu z mężczyzn pisana by była rola czy to mądrego, pragmatycznego Dedala, czy gromowładnego Zeusa ( choć ze względu na marynistyczną fabułę trafniejszym bóstwem byłby Posejdon ). W obu przypadkach bunt kończy się klęską. Ale warto też zwrócić uwagę na niejednoznaczny sens spotkania ze światłem latarni. Bohater w finale doznaje iluminacji, nim światło go oślepi i spali, wydaje się spełniony. Być może chwila ta jest jednocześnie zwycięstwem i klęską. Wspomniany bohater "Pi", Max Cohen, opowiada, jak w wieku 6 lat spojrzał, mimo zakazów matki, prosto w słońce: Moje źrenice skurczyły się do wielkości ziarenek piasku, a oślepiająca jasność sprawiła, że widziałem wyraźniej. Przez to jedno mgnienie oka wszystko stało się zrozumiałe. lekarze nie wiedzieli, czy kiedykolwiek odzyskam wzrok. Byłem przerażony sam w ciemnościach. Więc może jednak to nie kara, ale przywilej, może upadek Ikara to jego zwycięstwo. Cena, którą trzeba zapłacić za możliwość dotarcia do światła.

Niezależnie od konotacji mitologicznych, możemy w spotkaniu tej dwójki odnaleźć konstrukcję ojciec- syn, mistrz-uczeń. Wake świetnie wpisuje się w tę rolę - doświadczony, mądry, władczy, surowy, ale też wyrozumiały i otwarty. Jego zachowanie- oczywiście w odpowiedniej skali - przypomina wszechwładnych "nauczycieli" znanych z filmów Whiplash czy Full Metal Jacket. Droga na szczyt prowadzi przez przekroczenie granic, ale też wyzwolenie się spod władzy mistrza, co często związane jest z "zabiciem go". Czy więc bohater nie dorósł i jest tylko uzurpatorem, za co spotyka go kara, czy film sugeruje, że dążenie do doskonałości jest absurdalne? Żadnego spełnienia nie ma, żadnego "Chwilo trwaj wiecznie jesteś piękna" nie usłyszymy.

Układ, o którym wspomniałem, można jednak odczytać w kluczu społecznym. Może Lighthouse to jednak archetypowa opowieść o władzy. Pozory równości w tej parze szybko zostają rozwiane. Kontrakt, którego zasadą było dzielenie się obowiązkami przy świetle latarni, zostaje złamany natychmiast. Dostęp do światła ma tylko Wake, Winslowowi zostają najcięższe prace. Wake wykorzystuje każdą sposobność do upokorzenia podwładnego i pokazania, kto tutaj rządzi. Jest władcą absolutnym, dzierżącym w ręku księgę latarni, która jest jak Biblia. Wspólne posiłki, rozmowy i toasty mogą oczywiście stanowić próbę otwarcia się na towarzysza. Samotność i nuda to straszne demony, więc Wake być może szuka w ten sposób poczucia jakieś wspólnoty. Ale być może to tylko rodzaj pułapki, by przejąć całkowitą kontrolę nad towarzyszem. Pozory braterstwa usypiają czujność Winslowa, a jego starszy partner, przy całej swojej ekscentryczności czy groteskowości, jawi się jako doskonały manipulant. Szuka słabości swego podwładnego i natychmiast je wykorzystuje, jednocześnie zazdrośnie broniąc swojego terytorium. Trudno rozstrzygnąć, czy Wake to uosobienie tyranii, ktoś, kto wykorzystuje kolejnych pomagierów do katorżniczej pracy, czyniąc z nich niewolników, czy po prostu film obrazuje tylko naturę ludzką, która zakłada istnienie genu dominacji. Winslow byłbym więc kimś, kto buntuje się i postanawia w końcu zepchnąć tyrana z tronu. Tyrana, ojca, Boga. Konstrukt tej pary ewidentnie jest zbudowany na silnych emocjach i wyraźnym kontraście. Gdy burza uderza w wyspę, jedno staje się jasne: latarnia morska może mieć tylko jednego pana.

Wszystkie te interpretacje można oczywiście zmieścić w jednym słowie-"szaleństwo".To oczywista konstatacja. Latarnia to przecież swoiste więzienie, miejsce izolacji, golgota samotności. Alkohol, który spełnia tu rolę swoistego narkotyku, wyzwala i potęguje stany oniryczne. Obłęd prowadzi do zatracenia się w czasie i przestrzeni, zawieszenie miedzy przyczyną a skutkiem, miedzy jawą a snem. Atakujące bohatera mewy wydają się mieć świadomość (według wierzeń są upostaciowaniem dusz marynarzy) z wody wyłania się trup poprzednika, na brzegu kusi syrena, a na szczycie latarni kryje się monstrum morskie

Motyw obłędu tym wydaje się ciekawszy, kiedy założymy istnienie tylko jednej postaci. Motyw sobowtóra wprowadza sam Wake, sugerując swoją fikcyjną tożsamość. Wymyślony przez Winslowa byłby swoistym alter ego bohatera. Postacie są ewidentne lustrzanymi odbiciami. Stary- młody, weteran- nowicjusz, gadatliwy- milczący, pijący- abstynent. Może jest tylko wynikiem dogłębnej samotności, niemal bajkowym wymyślonym przyjacielem (a może wrogiem), może wytworem obłąkanego, chorego umysłu, a może swoistą esencją wyrzutów sumienia z powodu zbrodni( jeśli nawet nie karą wymierzona sobie). A przecież w ten sposób możemy założyć sytuację odwrotną. Winslow jest wymysłem Wake'a. Długi pobyt w latarni, monotonia służby, brak rodziny, znajomych powoduje oddalenie Wake'a od świata rzeczywistego i zanurzenie w świecie fikcji. To swoisty gawędziarz, marynarski bard, którego głowa, jak i język zabarwione są opowieściami mitologicznymi i literackimi. W jego wypadku wymyślony kompan ( poprzedni podobno oszalał) tym bardziej byłby odtrutką na samotność. Być może pozwalałby odszukać sens tej pracy, poczuć jeszcze życie, dać przyszłość. Winston to jego młodsza wersja, energiczniejsza, przystojniejsza. Odnaleźć można tu echa słynnego obrazu Ingmara Bergmana z 1966 roku, w którym pielęgniarka przenosi się, by zająć się aktorką, która przestała mówić. W trakcie filmu tożsamość obu kobiet staje się coraz bardziej rozmyta, a Bergman podkreśla ich podobieństwa w atrakcyjnych zbliżeniach dwóch twarzy. Niektórzy twierdzą, że Persona pokazuje, że jedna osobowość zwycięża i konsumuje inną, podczas gdy inni uważają, że bada ona dualizm jednej kobiety. W Lighthouse nieprzypadkowo bohaterowie noszą to samo imię Thomas ( Efraim Winslow to przybrana tożsamość), a w niektórych scenach mamy wrażenie, że zamieniają się oni miejscami 
 

Niezależnie od tego, kto jest kim, możemy Lighthouse potraktować jako historię nie tyle obłędu, co poszukiwania tożsamości, dążenia do rozwoju, a może nawet doskonałości. Motyw metamorfozy, przecież mocno obecny w mitologii, przewija się w filmie dość wyraźnie. W opowieści Wake'a pojawia się postać zmieniającego kształt Proteusza, syrena ma wyraźnie charakter hybrydowy, mewy według legend są duszami marynarzy, a sam Wake w obliczu latarni przekształca się w morskiego potwora. Dążenie do góry to oczywisty symbol doskonalenia, poszukiwaniu ideału. Zabójstwo można więc potraktować jako rodzaj metamorfozy. Wejście na szczyt w końcu się dokonuje, ale kończy się upadkiem. Być może w to klasyczna kara za pychę, swoiste antyczne hybris. Być może jednak sugestia, że dążenie do doskonałości to syzyfowe wtaczanie kamienia na górę. Odnajdziemy tu zarówna echo Wieży Babel czy  zakwestionowanie nietzscheańskiej teorii o nadczłowieku. Nie da się zastąpić Boga, nie da się wypełnić pustki, nie da się osiągnąć spełnienia.

A być może nie da się pokonać natury. Silnie to widać w wątkach freudowskich, które zasygnalizował sam reżyser, porównując latarnię do dużego fallusa. I rzeczywiście udręka erotyzmu wisi nad całym filmem. Bez kobiet mężczyźni sięgają po swoje fantazje. Winslow zaraz po przybyciu zostaje związany z figurką syreny, którą po raz pierwszy znajduje zakopaną na materacu, a która staję się źródłem obsesji erotycznej. Jego sny, marzenia mają zresztą charakter wyraźnie destrukcyjny, mocno akcentując żarłoczność seksualną syreny. Ale i Wake ma swoje obsesje. Latarnię traktuje nie tylko jak żywą istotę, ale jak kobietę. Jest delikatniejsza i cichsza niż jakakolwiek żona z krwi i kości - głosi swemu podwładnemu. Ma widoczną obsesję i nie pozwala młodemu człowiekowi zbliżyć się do faktycznej struktury światła. Przywiązanie do latarni i odprawiane rytuały w jej świetle mają charakter seksualnego opętania. A przecież dodatkowo mała przestrzeń i totalna samotność naturalnie budują między nimi napięcie homoerotyczne. Wydaje się w którymś momencie, że jedyną rzeczą, która powstrzymuje ich przed destrukcją, jest alkohol, który czasami uspokaja ich gniewne impulsy i pozwala im doświadczyć czegoś w rodzaju wzajemnej miłości. Miotają się między niechęcią, wstrętem a sympatią i przyzwyczajeniem. Ich związek daleki jest od romantyzmu, tworzą toksyczny układ, swoisty sadomasochistyczny związek, który jest jednocześnie batalią dwóch samców, a stawką jest poczucie męskości. Czy ich rosnąca wrogość jest swoistą formą miłości, czy ich relacje są tylko zbudowane z desperacji samotności - oczywiście to trudno rozstrzygnąć. Na pewno pozostaje alegoryczne poczucie, że żaden człowiek nie jest wyspą.

Niezależnie od podtekstów erotycznych w filmie widać opozycję człowiek- natura. Świat natury buduje złowroga, niemal gotycka aura wyspy. Deszcz, fale, wiatr, a przede wszystkim mewy wydają się być jakąś ożywioną, świadomą siłą, wrogą ludzkim bohaterom. Niemal jak złośliwa istota dąży do ich unicestwienia. Jeśli potraktujemy zabicie mewy przez Winslowa jako winę, której skutkiem jest sztorm, przyroda zamienia się w boskie fatum, dopadające w finale bohaterów. Ale naturę widać też w silnie akcentowanej stronie fizjologicznej. Od początku filmu jednym z rytmów dźwiękowych są pierdnięcia Wake'a, a potem bohaterowie coraz bardziej nurzają się w swojej cielesności. Od ciała nie można uciec, mężczyźni zmagając się ze swoimi wewnętrznymi demonami i izolacją, zmagają się także z naturą, która obdziera ich z człowieczeństwa.

Lighthouse staje się więc swoistą podróżą do jądra ciemności. Skojarzenia z utworem Conrada są o tyle ciekawe, że mocno opierają się na opozycji światłość- ciemność. Podróż Marlowa od Afryki i w jej głąb była swoistym wstępowaniem w inferno, przyniosła poznanie kolejnych kręgów zła i szaleństwa. Stanowiła odkrycie świata pierwotnego, także w człowieku. Dla Marlowa, a także dla bohaterów filmu "podróż "jest wchodzeniem w głąb siebie, odkrywaniem nieświadomego. Poszukiwanie Kurtza staje się okazją do dostrzeżenia wewnętrznego mroku, niepewności ja, siły instynktów. Pobyt w latarni zdziera z bohaterów wszystkie maski, pozostaje tylko dzikość, fizjologia i destrukcja, a człowiek pogrąża się w otchłani paranoi i szaleństwa. To przejaw ironii Eggersa- latarnia, która tradycyjnie kojarzy się z ochroną, przystanią, ostrzeżeniem, mającym na celu zapewnienie bezpieczeństwa żeglarzom, w rękach reżysera przybiera opresyjną, złowrogą jakość. Ma moc świecić w najciemniejsze zakątki ludzkich dusz. Podążanie w stronę światła latarni uwidacznia tylko mrok tkwiący w człowieku. To, co odsłania światło, jest brzydkie, dzikie, a czasem niezrozumiałe. Latarnia morska stanowi fizyczny przejaw naszej nieuniknionej, wadliwej natury. Zło czające się tuż poza granicami cywilizacji jest naprawdę przerażające, a bohaterowie, oderwani od człowieczeństwa i pozbawieni tożsamości, napędzani samotnością, podejrzliwością i osobistymi demonami, pogrążają się coraz bardziej w mroku- aż do przerażającego upadku

Jeśli potraktujemy latarnie jako metaforę życia to bardziej przypomina ono labirynt ( motyw wijących się schodów plastycznie go przypomina). Odkrywasz labirynt tylko po to, by znaleźć tam Minotaura, swój własny zdeformowany obraz. Pozostaje spojrzeć bestii prosto w oczy. Dotarcie do centrum okazuje się zgubne. A żadnego wyjścia nie ma, żadnej nici Ariadny. Egzystencją rządzi absurd i bezsens. Wejście na sam szczyt to jednocześnie upadek. Tak jak u Becketa pozostaje czekać przez wieczność na Godota, który nigdy nie nadejdzie.
 
Eggers bezbłędnie skonstruował wizualne doznania, w których granica między rzeczywistością a halucynacją prawie zniknęła. Scenarzyści (scenariusz reżyser napisał z bratem Maxem) tworzą niesamowicie bogaty gobelin, czerpiąc z niemieckiego ekspresjonizmu, gotycyzmu, mitologii greckiej, legend żeglarzy, pism Hermana Melville'a i dramatycznej surowości metafizycznych dramatów Ingmara Bergmana. Sprawność i subtelność w posługiwaniu się obrazem oraz dźwiękiem w celu stworzenia napięcia przywołuje nazwisko Hitchcocka, zwłaszcza że mewy atakujące Winslowa wydają się wyjęte z jego filmu "Ptaki". Nie brak skojarzeń z głośnym "Lśnieniem" Kubricka (Winslow, podobnie jak Jack Torrance, jest postacią, której psychika została zniszczona przez przeszłe przewinienia i która balansuje na granicy przemocy z powodu miażdżącego poczucia izolacji). Dodajmy do tego teatr absurdu Becketta, Szekspira i poezję romantyczną z Samuelem Taylorem Coleridgem ("Rymy o sędziwym marynarzu") na czele. Jednak nie można oskarżać Lighthouse o naśladownictwo. Eggers udowadnia, że można czerpać inspirację ze swoich fascynacji i obsesji twórczych, aby stworzyć coś zupełnie nowego i ekscytującego. 
 
Wiele rzeczy w Lighthouse jest otwartych na interpretację, ale siła wizualnego języka Eggersa nie jest jedną z nich. Dzieło naprawdę można zaklasyfikować jako film artystyczny w każdym znaczeniu tego słowa.  Lighthouse jest dosłownie dziełem sztuki. Każda klatka jest jak obraz z nastrojowymi czarno-białymi zdjęciami. Film ma klasyczną estetykę i wyrafinowaną surowość dzięki genialnej fotografii Jarina Blaschke. Wykorzystał on różnorodne filtry, niezliczone techniki fotograficzne, aby stworzyć iluzję starych filmów zagubionych lub zapomnianych. I odniósł sukces- Lighthouse przypomina poetyckie horrory z lat 40. Czarno - biała kolorystyka, surowa i szorstka, tworzy złożony styl wizualny. Całość jest filmowana z prześwietleniem, które sprawia, że światło dzienne jest blade i chore, niemal oślepiająco szare. Zdjęcia w nocy wydają się groźnie czarne, a sztuczne światło latarni morskiej jest agresywne, wypełniając ekran poza jego granice. A jednocześnie kadry umiejscawiają ludzi w półmroku, gdzie namiętności, grzechy kryją się w atramentowych cieniach, odzwierciedlając opresyjne uczucia, jakie bohaterowie mają wobec siebie, ponieważ są zmuszeni do życia w bliskich, ciasnych przestrzeniach.

Co jednak ważniejsze-użycie światła i praca kamery tworzą nastrój i opowiadają historię intensywniej niż dialog. Kontrola oświetlenia i jego minimalistyczna dystrybucja nawiązuje do poetyki filmów noir, a dokładniej ich głównego wpływu, niemieckiego ekspresjonizmu. Ma ona surrealistyczny charakter, cienie wywołują żywe przerażenie, prawie tak jakby Eggers coś ukrywał. Niektóre ujęcia są prawie całkowicie czarne, a światło ledwo pieści kontur ludzkich postaci w kadrze. Wiele scen jest kręconych w celowo voyeurystyczny sposób. Kamera podąża za postacią jakby widz ją szpiegował. Sugestia podglądanie wpisana jest zresztą w strukturę fabularną- często widzimy obu bohaterów, którzy ukradkowo obserwują się nawzajem. Napięcie wizualne wzmacnia ciągły mrok i przeczucie, które kryje się w prawie każdej scenie, rozbijając się na kontrastowo ostre, szybko poruszające się obrazy, aby ukazać mroczne myśli Winslowa, a niezwykłe zbliżenia lampy latarni nadają im symboliczne znaczenie. Zdjęcia podkreślają także kształty i geometrię samej latarni morskiej, nadając jej rozchwianą, opresyjną strukturę, która dominuje w filmie, jak i w konstrukcji bohaterów.

Jarin Blaschke zastosował też pudełkowaty obraz o proporcjach 1,19: 1, który przypomina nieme kino proporcjami tak wąskimi, że ekran jest prawie kwadratowy. Ciasne zbliżenia aktorów i pudełkowaty kształt, który wydaje się klaustrofobiczny, skutecznie odzwierciedlają ciasne pomieszczenia mieszkalne latarni morski. To, że kadrowanie jest tak ciasne podkreśla też klaustrofobiczną naturę sytuacji Winslowa i rosnące napięcie między dwoma mężczyznami w latarni morskiej. Dwaj latarnicy wydają się uwięzieni, a po obu stronach jest ciemność. Eggers całkowicie zanurza nas w tym otoczeniu - łącząc wspomniane już ekspresjonistyczne elementy i surowy realizm. Reżyser i jego zespół produkcyjny wykorzystują wszystko, co mają do dyspozycji - scenografię, dźwięk i kostiumy - aby wprowadzić duszący realizm w ten i tak klaustrofobiczny świat. Film ma cudowną fakturę i wrażliwość dotykową. Praktycznie można poczuć chłodny strumień morskiego powietrza uderzającego o twarze dwóch bohaterów. Jest też muzyka Marka Korvena, która jest nie tyle muzyką, co zalewem nieziemskich pulsów, skrzeczeń i jęków, co jest kontrapunktem dla piskliwego płaczu mew i ogłuszającego dźwięku mgłowego rogu, którego głos brzmi jak bezlitosna fala uderzająca w poszarpany brzeg. Wciągający pejzaż dźwiękowy, stały rytm fal, mewy, przytłaczająca mgła oraz skrzypiąca konstrukcja i maszyneria samego budynku to powolny marsz w kierunku zbliżającego się szaleństwa. Atmosfera jest gęsta do granic możliwości.


Film oszałamia po prostu jako uczta audiowizualna, a może jeszcze bardziej jako uczta aktorska Obaj aktorzy zostali świetnie dobrani. Obaj nie boją się absolutnie docierać do granic emocjonalnych, portretując dwóch latarników, których zaniepokojone dusze ścierają się, gdy umysły szaleją. Ich występy są dzikie, pierwotne, odważne i niepokojące, a efekty pozostają z nami na długo po zakończeniu filmu. Zarówno Willem Dafoe, jak i Robert Pattinson dają występy swego życia i panuje między nimi naturalna chemia, szczególnie w scenach, które skręcają w kierunku homoerotyzmu. Są bardzo wiarygodni w aktorskich odsłonach i niosą ze sobą mnóstwo imponującej głębi emocjonalnej.

Zadziwiająco rewelacyjny jest Robert Pattinson. Grzechy "Zmierzchu" zdążył już odkupić takimi filmami jak "Rover" i "Good time", ale tym obrazem wszedł na najwyższy poziom. Jest doskonały jako zamyślony, coraz bardziej niestabilny Winslow, zagłębiający się w najgorsze impulsy i pragnienia. Jego spojrzenie na Efraima Winslowa jest niezwykle złożone. Pattinson imponująco kreuje rosnący niepokój bohatera, buduje go bardzo subtelnie aż do momentu, kiedy szaleństwo osiąga punkt krytyczny.Willem Dafoe natomiast zasługuje na swoją mistrzowską reputację. Jego Wake to swoista mieszanka kapitana Ahaba i Johna Silvera w szatach starotestamentowego proroka. Chropowata twarz i piracka broda wydają się być wykute jak w skale. Czapka, fajka i rybacki sweter stają się nie tylko kostiumem, ale jego ciałem, zaimpregnowanym solą morską. Jego rycząca, trwająca kilka minut modlitwa do boga morza, by powalił Winslowa, ponieważ młodszy partner odmówił mu pochwały za gotowanie - nakręcona jednym nieprzerwanym ujęciem - jest jedną z moich ulubionych filmowych scen. Niesprawiedliwe byłoby jednak ocenianie jego występu tylko na poziomie karykatury. Zachwyca obecnością na ekranie, stawiając nieznaczną granicę między grozą a komedią i płynnie przechodząc z jednego stanu w drugi. Jego obelgi są bogate w groźbę i patos, ale też elementy dzikiego humoru. Zejście bohaterów w szaleństwo bywa bowiem często zaskakująco zabawne, na tyle, aby wzmocnić horror bez rozpraszania go. To właśnie zasługa Dafoe -aktor nieustannie trzyma nas na krawędzi. Przyciąga i odpycha.

Oto więc mamy fascynujący film oparty na hipnotycznej logice snów i równie hipnotycznych zdjęciach. Obraz jest genialny, głównie dzięki starannemu zarządzaniu najdrobniejszym szczegółem. Każdy kąt i ruch kamery jest dobrze zaplanowany, a obsługa świateł i cieni jest precyzyjna. Lighthouse jest wizualnym i fonetycznym triumfem kina. Strona formalna jest perfekcyjna, ale najważniejsze, że powstał film świeży, odważny, dziwaczny, surrealistyczny, który więzi widzów w koszmarze narastającego terroru. Do tego terroru dochodzi poczucie, że czas stracił znaczenie, logika jest zakłócona, a przestrzeń utraciła jakakolwiek spójną koncepcję rzeczywistości. To klaustrofobiczny obraz, który pozostawia widza uwięzionego na wzór bohaterów.




Wiem, że często w mych rozważaniach pojawia się słowo "może", ale to dla mnie tylko atut tego filmu. Ścieżki interpretacyjne w Lighthouse wydają się niezliczone. Mam wrażenie, że- tak jak w labiryncie-im dalej się w obraz zagłębiam, tym więcej dróg widzę. Bo przecież można iść tropem wątków biblijnych ( wygnanie z raju, Kain i Abel, wspomniana Wieża Babel) i odwołać się do "Raju utraconego" Miltona, można skonfrontować film z prozą Kafki czy egzystencjalistów ( o Camusie wspominałem), czy poszukać związków z prozą Lovecrafta. Co ciekawe dla mnie wizja Eggersa jest bardzo spójna, wszystko się w jakiś sposób zazębia, dopełnia. Tak czy inaczej Lighthouse ukazuje udrękę kondycji ludzkiej. Nawet w ostatnich kadrach filmu, gdy Winslow chwyta obiekt swojej obsesji, wirujące światło wydaje się drwić tylko z jego pustki. Dla istoty ludzkiej nie ma schronienia przed burzą, nie ma schronienia przed człowieczeństwem. Jesteśmy jak dusza Kurtza- "Samotna w środku dżungli zajrzała w głąb siebie samej- i - jak mi bóg świadkiem- oszalała"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz